Podziemia. Joanna Pypłacz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podziemia - Joanna Pypłacz страница 18
– Piękne te pańskie wiersze! – pochwaliła młodego poetę.
Wypowiedziała to zdanie niby od niechcenia, z właściwą sobie nonszalancją; wszystko rekompensował jednak przyjazny uśmiech. Próżno było w nim szukać dotychczasowej, cynicznej ironii. Co więcej, jej charakterystycznie zachrypnięty, z natury arogancki głos brzmiał teraz wyjątkowo łagodnie.
Korda z wolna podniósł głowę znad swych kartek.
– Dziękuję, Judyto – odrzekł, również się uśmiechając.
Kąciki jego niezdrowo niebieskawych ust uniosły się do góry, tworząc dołki w chudych policzkach.
– Lubię poezję – kontynuowała. – Chciałabym mieć pański tomik, tak mi się to podoba. Niech mi pan tylko wskaże księgarnię, w której można go kupić!
Cyprian posmutniał. Odwrócił wzrok od dziewczyny, wbijając go w jeden z pionowych słupów podtrzymujących strop.
– Gdzie mogłabym nabyć pańską poezję? – ponowiła swe pytanie. – To nie żart, niech mi pan wierzy, umiem czytać!
Młodzieniec uśmiechnął się do siebie, wciąż wpatrzony w słup.
– Moje wiersze nigdy nie zostały wydane – odparł ze wstydem.
– Jak to? Nigdy? Ani jeden?
– Ani jeden – potwierdził.
To rzekłszy, pospiesznie wysunął z kieszeni chustkę do nosa, a następnie, zakrywając nią sobie usta, zakasłał. Judyta w milczeniu przyglądała się, jak ukradkiem wyciera swe sine wargi, nieudolnie starając się oszczędzić jej przykrego widoku.
– Nie ma się czego wstydzić – odezwała się wreszcie. – Jestem do tego przyzwyczajona.
Znów uśmiechnęła się w ten sam sposób, co poprzednio: przyjaźnie i szczerze.
– Mój brat chorował na płuca – wyznała.
Zapadła chwila ciszy, w czasie której obydwoje obserwowali się nawzajem. Wreszcie karczmarka zamknęła drzwi od wewnątrz i zajęła miejsce na skraju stołu, gdzie siedział Korda, bez pytania biorąc do ręki jedną z leżących na blacie luźnych kartek, gęsto zapisanych i pokreślonych. Poczuł na swym przedramieniu bijące od niej ciepło, dyskretnie doprawione aromatem ziół.
– Te wiersze coś mi przypominają… – zauważyła. – Brzmią tak jakoś… znajomo!
– Być może. Czasem artyści miewają podobne pomysły – odparł niefrasobliwie.
Doczytawszy do końca strony, Judyta odłożyła kartkę na stół. Cyprian zauważył, że intensywnie nad czymś rozmyśla. Świadczyły o tym ściągnięte brwi oraz wydęte nozdrza dziewczyny. Wydawała się czymś bardzo przejęta.
– Nie powinien pan pokazywać tego nikomu – przestrzegła niespodziewanie, poważnym i kategorycznym tonem.
Chłopak milczał.
– Niech pan ich nie pokazuje nikomu oprócz mnie – ponowiła swe żądanie. – Mnie może pan zaufać.
Znów zapadła niewygodna cisza. Judyta w dalszym ciągu siedziała na stole, zamyślona i smutna. Wtem, nagle, zeskoczyła na podłogę, a następnie chwyciła swego rozmówcę za rękę, ciągnąc go ku sobie.
– Dokąd mnie pani prowadzi? – zapytał.
– Do mojego królestwa – odrzekła tajemniczo. – Oczywiście, jeśli się pan nie boi.
Cyprian się zaśmiał.
– A czegóż miałbym się bać?
– Zobaczy pan – zapowiedziała i zdmuchnęła świecę na stole, przy którym siedział. On zaś pozbierał szybko swe zapiski, po czym wcisnął je niedbale do kieszeni surduta.
Judyta wzięła do ręki stojącą na kontuarze lampę naftową i skierowała się w stronę małych, ledwo zauważalnych drzwi wiodących na zaplecze. Korda podążył za nią. Pokonawszy krótki, ciemny korytarz, dotarli do następnego wejścia, oddzielonego od reszty budynku jedynie za pomocą gęstej, czarnej zasłony. Dziewczyna odgarnęła ją jednym, zdecydowanym gestem, a następnie wciągnęła swego gościa do środka pomieszczenia, w którym panowała kompletna ciemność.
Rzucane przez lampę światło odsłoniło dość niecodzienny widok: na wszystkich ścianach, pomalowanych w całości na czarno, wisiały rozmaite dziwaczne ozdoby, od wykonanej pośmiertnie fotografii małego chłopca – jak się domyślił Cyprian, zmarłego brata karczmarki – po różańce, krucyfiksy, pęki zasuszonych ziół oraz spreparowane metodą taksydermii głowy martwych zwierząt. Pośrodku stał monstrualnej wielkości trójnogi świecznik, w którym zamocowano potężną, czarną świecę.
Korda przyglądał się temu wszystkiemu z podziwem, zdumieniem oraz lekkim przestrachem.
– Witam w moim azylu – obwieściła Judyta.
Wtem jego wzrok padł na jasny obiekt o opływowych kształtach, przybity do ściany bezpośrednio nad wezgłowiem łóżka, również nakrytego czarną kapą. Była to ludzka czaszka.
– Jest pan pierwszym bywalcem karczmy, który wyjdzie stąd żywy.
Cyprian poczuł silny dreszcz na plecach. Widok czaszki, przedziurawionej wystającym z czoła pokaźnej grubości kołkiem, wzbudził weń niemałą grozę.
– Co się stało z moimi poprzednikami? – zapytał powoli i ostrożnie.
– Miałam tu tylko dwóch gości – odrzekła spokojnie Judyta, przechadzając się po pokoju. – Dodam, że obu nieproszonych.
– Kim oni byli?
– Pierwszy z nich to zwyczajny szaleniec. Wpadł tu jak pocisk, wykrzyczał litanię obelg i zastrzelił się z pistoletu… Podobno był opętany przez diabła. Nie udało mi się zmyć krwi ze ściany, dlatego wszystkie pomalowałam na czarno. Zresztą… lubię ten kolor. Działa kojąco na nerwy.
– A drugi?
Po twarzy Judyty przebiegł bolesny grymas, lecz szybko zniwelowała go swym zwyczajnym, nonszalanckim półuśmiechem.
– Kim był ten drugi? – indagował Cyprian.
– To jest to, co z niego zostało. – Wskazała przybitą do ściany czaszkę.
Korda z niedowierzaniem spojrzał na dziewczynę, nie wiedząc, czy mówi prawdę, czy może tylko makabrycznie żartuje.
Zbladła jednak nienaturalnie i zaczęła natrętnie bawić się swymi wystrzępionymi mankietami, co świadczyło, że w kuriozalnym wyznaniu nie ma ani szczypty humoru.
– Wykopałam ją z grobu – wyznała.
Zaśmiał