Na szczycie. K.N. Haner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Na szczycie - K.N. Haner страница 11
– Jako kogo? – skrzywił się.
– Jako pomoc dźwiękowców, studiujesz to prawda?
Trey spojrzał na mnie wkurwiony.
– To, że jestem gejem też mu powiedziałaś? – warknął na mnie. O rany! Nie spodobał mu się pomysł. Sed próbował ukryć rozbawienie.
– Trey, proszę…
– O co mnie prosisz?
– Jedź z nami.
– A ty się już zgodziłaś? – zapytał spokojniej.
– Nie pojadę bez ciebie, dobrze wiesz.
– Może powinnaś? Może już najwyższy czas się rozdzielić.
– Trey… – łzy napłynęły mi do oczu.
– Reb, rób, jak chcesz, ja nie zrezygnuję ze studiów, a ty nie masz nic do stracenia. Nie masz pracy, nie masz kasy, więc nie zastanawiaj się, tylko jedź.
– Trey – serce podeszło mi do gardła. Jak on może tak mówić? Obiecaliśmy sobie, że nigdy się nie opuścimy, że zawsze będziemy razem. To dla niego nic nie znaczy?
– Przemyśl to, Trey, to dla was ogromna szansa – odezwał się Sedrick, patrząc na mnie. Nie mogę się rozpłakać! Nie mogę się rozpłakać – powtarzałam w myślach jak mantrę.
– Nie załatwię sobie dziekanki z dnia na dzień.
– Trasa zaczyna się za trzy tygodnie, więc masz jeszcze trochę czasu.
– Ale ja nigdy nie pracowałem przy koncertach, to kompletnie inna bajka niż praca w studio.
– Poradzisz sobie. Jesteś najlepszy na roku – pisnęłam, by go przekonać.
– No, Trey! Poradzisz sobie – Sed pisnął, naśladując mnie, i obaj się roześmiali.
– Spadaj! – rzuciłam w niego brudną ścierką.
– Więc jak będzie?
– Dajcie mi to przemyśleć, dobrze?
– Kiedy możesz dać odpowiedź?
– Nie wiem, za tydzień?
– Niech będzie i proszę, przemyśl to dobrze – Sed nachylił się do Treya i szepnął mu coś do ucha. Trey się uśmiechnął i pokiwał głową. Zmrużyłam oczy. – Pójdę już – dodał i spojrzał na mnie.
– Co?
– Odprowadzisz mnie?
– A nie trafisz?
Pokręcił głową, próbując ukryć rozbawienie.
– Idź, idź, ja zjem ci resztę ptasiego mleczka! – Trey popchnął mnie w kierunku drzwi.
– Nawet się nie waż! – zagroziłam palcem, mówiąc poważnie.
– Przecież wiem, że masz zapas na kilka miesięcy – uśmiechnął się i posłał mi buziaka w powietrzu.
– Świnia! Miałeś nie grzebać w moim pokoju!
– Szukałem czegoś…
– W mojej szafie? – i dopiero teraz zrozumiałam, że mnie podpuścił. Cholera! – Świnia! – powtórzyłam i roześmiałam się do łez.
– Wiedziałem, że gdzieś je trzymasz! – podszedł i objął mnie tak, że oderwałam stopy od podłogi.
– Są policzone, jeśli zniknie choć pudełko – znowu pogroziłam mu palcem.
– Tak, wiem, urwiesz mi jaja, ugotujesz i każesz mi zjeść – przewrócił oczami. – Odprowadź gościa – postawił mnie i sam się pożegnał, po czym zniknął w łazience.
– Zejdziesz ze mną?
– Boisz się zejść sam? – uśmiechnęłam się szyderczo.
– Nie, chcę ci coś pokazać.
– Widziałam już twoje auto, fajne.
– Oj, nie zgrywaj się, tylko chodź! – chwycił mnie za dłoń i pociągnął w stronę drzwi.
– Buty! – krzyknęłam wychodząc na korytarz boso. Wróciłam i wsunęłam klapki. Zeszliśmy przed kamienicę do samochodu. – Co chcesz mi pokazać? – zapytałam.
– Wsiądź, to ci powiem – i po chwili znów siedziałam w jego aucie.
– Więc?
– Proszę – wyjął ze schowka czarną kopertę.
– Co to jest? – skrzywiłam się.
– Bilety na koncert i wejściówki za kulisy.
Moje oczy zrobiły się wielkie.
– Kiedy gracie?
– W piątek, tutaj w LA.
– Mówiłeś, że trasa się jeszcze nie zaczęła.
– To prywatny koncert, tylko na trzysta osób.
– I mam tam przyjść?
– Tak. I wyciągnąć Treya.
– Nie stać mnie na te bilety.
Rzucił mi groźne spojrzenie i wyciągnął z marynarki portfel. Wyjął z niego plik banknotów i wepchnął mi w dłoń.
– Proszę.
– Nie mogę wziąć od ciebie pieniędzy, Sedricku – odpowiedziałam smutno, czując się zażenowana. Wiem, że jestem biedna, ale nie potrzebuję ani litości, ani kasy od takich kolesi jak on.
– Dlaczego nie?
– Po prostu nie, nie chcę ci być nic winna – spuściłam wzrok na dłonie, w które wsadził mi jakieś kilka tysięcy.
– W takim razie to zaliczka, musisz przecież z czegoś żyć.
– Poradzę sobie, naprawdę nie mogę ich wziąć – położyłam pieniądze na desce rozdzielczej.
– Nie zasnę, wiedząc, że nie masz przy sobie ani centa.
– Pożyczę od Treya.
– Przecież mówił,