Na szczycie. K.N. Haner

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Na szczycie - K.N. Haner страница 14

Na szczycie - K.N. Haner

Скачать книгу

Sed! – krzyknął z salonu Trey.

      – Cześć, Trey! – odpowiedział i wyciągnął do mnie dłoń. – Idziemy?

      – Jasne, tylko wezmę torebkę – chwyciłam czerwoną kopertówkę z komody i pożegnałam się z Treyem.

      – Bądź grzeczna i nie rób tego, co ja bym robił – powiedział na odchodne i puścił mi oczko. Cmoknęłam go w policzek i szybko zamknęłam za nami drzwi.

      – Dużo masz samochodów? – zapytałam zaskoczona widokiem BMW.

      – Wczoraj, gdy już weszłaś do środka, ktoś podbiegł i rozbił szybę w moim aucie.

      – O rany! Przepraszam, to moja wina – spojrzałam na niego zażenowana, bo przecież to ja wczoraj rzuciłam plik banknotów na deskę rozdzielczą.

      – Spokojnie, jestem ubezpieczony. A koleś dostał po pysku.

      – Jezu, Sed, naprawdę cię przepraszam. Ale mi głupio.

      Położył dłoń na samym dole moich pleców i szepnął mi do ucha:

      – Na pewno mi to jakoś wynagrodzisz.

      Aż zadrżałam, czując jego ciepły oddech na skórze.

      – Jedźmy już – zapiszczałam, próbując nie zemdleć z wrażenia. Otworzył drzwi i pomógł mi wsiąść do dwuosobowego samochodu. Nigdy nawet nie otarłam się o takie auto, a teraz nie dość, że w nim siedzę, to jadę na kolację z Sedrickiem Millsem. Świat się skończył!

      ***

      – Masz ochotę na coś konkretnego? – zapytał Sed, a ja myślałam o wszystkim, tylko nie o jedzeniu.

      – Zdaję się na twój gust – odpowiedziałam, udając, że czytam menu. Nie mogę przestać się na niego gapić. W restauracji, do której nas przywiózł, panuje przyjemna, intymna atmosfera. Siedzimy w dużym boksie, nikt nas nie widzi. To bardzo ekscytujące.

      – Jadłaś dziś, prawda?

      – Oczywiście, że tak.

      – Nie mogłem spać, bo ciągle się zastanawiałem, czy masz co zjeść na śniadanie.

      – Trey skusił mnie McDonaldem.

      Sed się uśmiechnął i zawołał kelnera. Zamówił dla nas mnóstwo jedzenia: sałatki, makarony, mięsa.

      – Czego się napijesz?

      Cholera, ja nie piję wina. Nie jestem damą, więc nawet go nie lubię.

      – Poproszę wodę.

      – Nie pijesz alkoholu? – zapytał zaskoczony.

      – Piję, ale nie do posiłków – wybrnęłam jakoś.

      – Zdaj się na mnie, na pewno ci posmakuje – powiedział i domówił jakiegoś szampana. W życiu nie piłam szampana. Prawdziwego, bo tanie podróbki kupowane z Treyem w celu upicia się jak najmniejszym kosztem się nie liczą. Kelner przyniósł butelkę różowego trunku, nalał nam po kieliszku i wstawił butelkę do lodu.

      – Za co pijemy? – zapytałam, unosząc kieliszek.

      – Za owocną współpracę – stuknął delikatnie mój kieliszek.

      – Za owocną współpracę – powtórzyłam i upiłam łyk. Zaskoczona musiałam zrobić dziwną minę.

      – Nie smakuje?

      – Przeciwnie, nigdy nie piłam czegoś tak pysznego – odpowiedziałam szczerze.

      – To Bollinger.

      – Nic mi to nie mówi – wzruszyłam ramionami, a on się uśmiechnął i chwycił moją dłoń.

      – Wyglądasz naprawdę ładnie w tej sukience.

      – Dziękuję, w tym wydaniu ty także jesteś miły dla oka – nauczyłam się przyjmować komplementy w pracy, więc tym mnie raczej nie zawstydzi.

      – Chłopaki pytali, czy się zdecydowałaś.

      – I co im powiedziałeś?

      – Prawdę…

      – Czyli?

      – Że tak – znowu się uśmiechnął.

      – Wszystko zależy od Tr…

      – Trey się zgodzi. Jestem tego pewien – przerwał mi.

      – Jeśli nie, to nie mamy o czym mówić.

      – Wiem, ale się nie martwię – znowu uniósł kieliszek i stuknął nim w mój. Chce mnie upić? Hm, to interesujące, biedak nie wie, że pijana jestem bardziej niedostępna. Już po trzecim kieliszku poczułam przyjemny szum w głowie i ciepło w całym ciele. Najadłam się tak, że moja sukienka zaraz pęknie. O rany! Ponadto, gdy wstałam, poczułam moc szampana.

      – Uuuu! – chwyciłam się brzegu stolika, by się nie zachwiać.

      – Wszystko dobrze? – Sed podszedł i objął mnie delikatnie.

      – Nie sądziłam, że szampan tak daje po głowie – chyba lekko zabełkotałam. O nie! Zaczyna się! Faza druga! Bełkot, potem jest chichot.

      – Nie mów, że upiłaś się trzema kieliszkami szampana?

      – Nie wiem – no i zaczął się chichot.

      – O rany!

      Nie wiem, czy był bardziej wkurzony, czy rozbawiony. Trudno wyczuć. Odzyskałam równowagę i jakoś wyszliśmy z restauracji. Gdzie teraz mnie zawiezie? W tym stanie powinnam wrócić do domu.

      – Gdzie jedziemy? – wybełkotałam znowu.

      – A gdzie chcesz jechać?

      – Do ciebie, ty widziałeś, jak mieszkam, teraz chcę zobaczyć, jak mieszkasz ty – wypaliłam bez zastanowienia, wbijając mu palec w mostek.

      – Jak pani sobie życzy – odpowiedział zadowolony. Czy ja się z nim dziś prześpię? Nie powinnam się do tego jakoś przygotować? Myśl, Reb! Myśl! Oj, nie jest to proste. Szampan krąży w żyłach i kompletnie odebrał mi trzeźwe myślenie. Nie wygląda to dobrze.

      ***

      Właśnie stoję przed wielką willą w najmodniejszej dzielnicy Hollywood. Taksówka podwiozła nad na podjazd, gdzie stoją trzy auta. Dom jest ogromny, typowy dla tej okolicy. Wielkie okna, biała fasada i dach z prawdziwej dachówki.

      – Łał – zadarłam głowę, by spojrzeć na drugie piętro.

      – Zapraszam

Скачать книгу