Na szczycie. K.N. Haner

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Na szczycie - K.N. Haner страница 19

Na szczycie - K.N. Haner

Скачать книгу

że jest nadal w samych bokserkach.

      – Poczekaj – zagrodził mi drogę.

      – Nie rozumiesz sformułowania „pieprz się”?

      – Daj mi wytłumaczyć.

      – Jeśli nie rozumiesz, to powiem dosadniej! Spierdalaj! – wrzasnęłam i ruszyłam dalej. Na szczęście nie próbował mnie dalej zatrzymywać. Chyba zrozumiał znaczenie słowa „spierdalaj”. Dotarłam do najbliższego przystanku autobusowego. Na tych osiedlach autobusy jeżdżą bardzo rzadko. Wypaliłam ze trzy papierosy pod rząd, tak się wkurwiłam. Co za dupek! Jezu! Tak to mnie chyba jeszcze nikt nie potraktował. Nikt mi nie powiedział, że gdyby wiedział, to by mnie nie dotknął. Najczęściej po prostu przestawiali się odzywać albo wymyślali jakąś durną wymówkę.

      Świetnie! Autobus mam dopiero za półtorej godziny. Jezu! Usiadłam na przystanku i rozejrzałam się. To ładna dzielnica, raczej nic mi tu nie grozi, prawda? Wyjęłam komórkę i zastanawiałam się, czy nie zadzwonić do Treya. Pewnie powinnam była to zrobić, w końcu to mój najlepszy przyjaciel. Nie zrobiłam tego jednak. Czekałam. Kiedy dotarłam do domu, już świtało. Trey na szczęście spał, więc wykończona nawet się nie rozebrałam, tylko padłam na łóżko twarzą w poduszki.

      ***

      O mój Boże! Moje nogi. Spojrzałam krzywo na poocierane, opuchnięte, cholernie obolałe i brudne stopy. Z przystanku do domu szłam boso, nie dałam rady. Położyłam się na plecach i próbowałam rozruszać palce u stóp, jęknęłam z bólu, gdy usłyszałam pukanie do drzwi:

      – Śpisz, Reb? – szept Treya.

      – Nie, umieram – odpowiedziałam. Wszedł ubrany w dżinsy i czarną koszulę. – Masz randkę? – zapytałam zaskoczona jego wyglądem.

      – Nie, byłem na uczelni załatwić dziekankę.

      O kurwa, nie!

      – Udało ci się? – pisnęłam z nadzieją, że nie.

      – No! – krzyknął radośnie i dodał: – Jedziemy w trasę ze Sweet Bad Sinful! – wskoczył na łóżko i uściskał mnie mocno. – Nie cieszysz się? – zapytał, nie widząc mojego entuzjazmu.

      – Cieszę – skłamałam. Nie mogę się teraz wycofać. Zrezygnował ze studiów. Dla mnie. Dla tej pracy. Jasna cholera!

      – To dzwoń do Millsa i mu powiedz! A właśnie, jak wczorajsza kolacja? Spodziewałem się, że nie wrócisz na noc do domu.

      – Jak widać wróciłam.

      – Zrobiliście to?! – zapytał podekscytowany.

      – Nie. Wiedziałbyś pierwszy, gdyby to się stało.

      – Oj wiem. Tak pytam! – spojrzał na moje stopy. – Gdzieś ty łaziła?

      – Nie pytaj i napuść mi lepiej wody do wanny. Nie domyję tego do niedzieli.

      – Weszłaś w psią kupę? – zapytał, wąchając moje brudne stopy, i zrobił taką minę, że od razu zaczęłam się śmiać.

      – Nie wiem, może.

      – O fuuuuuu!

      Ryknęłam śmiechem i pacnęłam go w ramię.

      – Kocham cię, Trey.

      – Ja ciebie też kocham, mała – przytulił mnie mocno i cmoknął w policzek.

      Gdy zmyłam brud ze stóp, zobaczyłam, ile mam na nich bąbli. O rany! Nigdy więcej nie założę tych butów. Wrzuciłam je głęboko do szafy, starając się nie myśleć o Sedricku. Nawet nie zadzwonił, nie zainteresował się, czy w ogóle dotarłam do domu. Chciał mnie tylko przelecieć i tyle. Teraz cieszę się, że wyszło, jak wyszło. Żałowałabym do końca życia, gdybym wczoraj poszła z nim do łóżka. Usiadłam w kuchni i zaparzyłam sobie kawę.

      – W co się ubierasz na koncert? – zapytał Trey.

      – Koncert? Jaki koncert?

      – No dziś. Dostałaś przecież bilety od Sedricka.

      O matko, to dziś? Dziś jest piątek?

      – Chyba nie dam rady iść z tymi stopami – pokazałam mu swoje nogi.

      – E tam! Załóż baleriny czy coś. Przecież nie możemy tego przegapić! Zresztą dzwoniłem już i powiedziałam, że będziemy.

      – Do kogo dzwoniłeś?

      – Do Seda.

      – Mówił coś?

      – Nie za wiele, zajęty był. Wyśle po nas samochód z kierowcą. Uwierzysz?

      – Tia – wywróciłam oczami.

      – Jakaś jesteś nie w humorze, stało się coś wczoraj?

      – Nie.

      – Mała, nie okłamuj mnie – Trey odłożył koszulkę na krzesło i podszedł do mnie.

      – Nie okłamuję. Nic się nie wydarzyło.

      – Całowaliście się chociaż?

      – Trey, błagam! – posłałam mu zbolałe spojrzenie.

      – Ej, no powiedz!

      – Tak, całowaliśmy się.

      – I jak?

      – Jak całuje?

      Pokiwał głową.

      – Dobrze, nawet bardzo dobrze – dodałam i bezwiednie przygryzłam wargę.

      – Nie próbował czegoś więcej?

      – Zatańczyłam dla niego.

      – O łał!

      – Służbowo, że tak powiem.

      – Służbowo czy nie i tak na pewno mu stanął!

      I to jak, pomyślałam i powiedziałam:

      – Pewnie tak.

      – Nie sprawdzałaś?

      – Nie – skłamałam. Cholera. Okłamałam mojego najlepszego przyjaciela, pierwszy raz w życiu. Poczułam się paskudnie.

      – Serio, jest coś z tobą nie tak, brakuje ci piątej klepki czy coś – wzruszyłam ramionami.

      – Pewnie tak.

      – Ej, mała, co jest? – wciągnął mnie na swoje kolana.

      – Zróbmy to, Trey.

Скачать книгу