Na szczycie. K.N. Haner

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Na szczycie - K.N. Haner страница 22

Na szczycie - K.N. Haner

Скачать книгу

się, ale przecież w busie zespołu rockowego nie znajdę podpaski.

      – Skończyłaś? Musimy iść – zaczął dobijać się Sed.

      – Mamy problem – powiedziałam. Nie mam wyjścia. Przecież tak nie wyjdę.

      – Jaki problem? – otworzył drzwi i spojrzał jak kucam nad kibelkiem ze spuszczonymi spodniami i majtkami.

      – Ej!

      – Daj spokój, widziałem cię nago – spojrzał na moje majtki. – Okres?

      – Nie. Załatw mi podpaskę – spojrzałam błagalnie.

      – Niby skąd? – skrzywił się.

      – Nie wiem. Nie macie żadnej dziewczyny w ekipie?

      – Dobra, poczekaj. Coś wykombinuję – zaskoczyła mnie jego reakcja. Myślałam, że wyjdzie i po prostu mnie zostawi. A on się przejął. Może nie jest taki zły? Może wczoraj po prostu się zdenerwował, bo to było dla niego duże zaskoczenie? Sama już nie wiem. Na szczęście w torebce mam mokre chusteczki – wytarłam się i czekałam cierpliwie, aż Sed wróci. No i wrócił, z tamponami. Wręczył mi je, jakby to była statuetka Oskara. Spojrzałam na niego z politowaniem.

      – Sed, nie używam tamponów.

      – Wszystkie dziewczyny ich używają.

      – Nie ja.

      – Spróbuj chociaż, nie miały podpasek.

      – Kto nie miał?

      – Fanki za bramką.

      – Poszedłeś prosić o podpaski wasze fanki? – parsknęłam śmiechem.

      – A co miałem zrobić? Żaden z nas ich nie używa!

      – No co ty! Domyśliłam się. Dobra wyjdź, spróbuję to jakoś zamontować – spojrzałam na tampon w rozmiarze max. Nie wygląda to dobrze.

      – Pomóc ci? – Czy on mówi serio?

      – Wynocha! – wypchnęłam go z łazienki i zamknęłam drzwi. No dobra, jak to się robi? Po kilku próbach mi się nie udało, jestem za bardzo obolała i chyba sobie coś w środku obtarłam. Ała. No świetnie.

      – Reb, chłopaki zaraz wychodzą na scenę! – pośpieszał mnie Sed.

      – Ja nie idę!

      – Nie przesadzaj. Okres to nie koniec świata – znowu mi się władował do łazienki.

      – To nie okres głupku. Idź do nich, ja tu zostanę.

      – Skoro to nie okres – spojrzał na zakrwawiony tampon w mojej dłoni – to może powinnaś iść do lekarza.

      – Nie twoja sprawa. Spadaj stąd.

      – Reb, przepraszam cię za wczorajszy wieczór – wypalił. No wybrał moment. Ja stercząca nad kiblem, ze spuszczonymi spodniami, majtkami i tamponem w ręku.

      – Sed, nie będę o tym teraz gadać.

      – Ale źle mnie zrozumiałaś.

      Nerwowo napchałam sobie papieru toaletowego w majtki, podciągnęłam je, a potem spodnie.

      – Doskonale cię zrozumiałam, nie musisz się tłumaczyć.

      – Zaskoczyłaś mnie.

      – No coś ty! – przecisnęłam się w drzwiach łazienki, by umyć ręce w kuchennym zlewie. Ten tu też jest zapchany.

      – Naprawdę cię przepraszam – łaził za mną jak pies.

      – Przeprosiny przyjęte – odpowiedziałam na odczepnego, niech już przestanie. Gdy weszliśmy do klubu, chłopaki od razu obskoczyli Seda.

      – Gdzieś ty, kurwa, był?

      – Cześć, Reb, twój kumpel chyba padł trupem! – przywitał się ze mną Nicki.

      – Simon, co mu zrobiłeś? Nie było nas pół godziny!

      – Sam chciał się pojedynkować na szoty – udawał niewiniątko.

      – Ile wypił? – skrzywiłam się. Wiedziałam, że to tak się skończy.

      – Piętnaście pod rząd.

      – Cholera, Simon! – warknęłam. – Gdzie on jest?

      – Śpi w garderobie.

      – Reb, spoko, nic mu nie będzie – wtrącił Erick.

      – Będzie rzygał jak kot! Znam go.

      – Jakby to on jeden zarzygał nam garderobę – Nicki przybił piątkę z Simonem.

      – Nie ty go będziesz niańczył, więc mnie lepiej nie denerwuj.

      – Już ją lubię – Alex objął mnie po przyjacielsku.

      – Chłopaki, na scenę! – krzyknął ktoś z obsługi.

      – Roznieśmy ten lokal, sukinsyny! – Simon krzyknął mi prawie do ucha. Chłopaki zaczęli wykrzykiwać jakieś dziwne rzeczy, trochę to przerażające, ale to w końcu gwiazdy rocka. Ruszyli na scenę nabuzowani. Czy oni coś pili? Brali? Prawie mnie staranowali, zanim zostaliśmy sami z Sedem. Znowu.

      – Chcesz dobrze widzieć?

      – Chyba muszę znaleźć Treya.

      – Nic mu nie będzie. Zabaw się.

      – Sprawdzę chociaż, nie chcę, aby się udusił własnymi wymiocinami.

      – No dobra. Chodź – chwycił mnie za dłoń i zaprowadził do garderoby. Tu także jest bałagan, choć odrobinę mniejszy niż w busie. Zapewne dlatego, że spędzili tu tylko kilka godzin.

      – Trey – kucnęłam obok leżącego na czerwonej skórzanej sofie Treya. Na szczęście położyli go na boku, bo obok niego, na dywanie jest wielka plama wymiocin.

      – Mówiłem, że nic mu nie jest.

      – Rano będzie zdychał. Ciężko znosi kaca.

      – Nie jesteś jego matką, daj mu spokój.

      – On nie ma rodziców, ja się nim opiekuję – Sed podszedł i kucnął obok mnie.

      – Teraz śpi, nie pomożesz mu.

      – Posiedzę tu – pogłaskałam Treya po głowie. Wymamrotał coś na podobieństwo mojego imienia i przekręcił się na drugi bok.

      – Naprawdę jesteście blisko, co?

      – Kocham

Скачать книгу