Pani Nikt. Pamiętnik. Dominika Budzińska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pani Nikt. Pamiętnik - Dominika Budzińska страница 5

Pani Nikt. Pamiętnik - Dominika Budzińska

Скачать книгу

Jestem szczęściarą. Zatem nie powinnam cierpieć na depresję.

      Muszę napić się kawy, mocnej.

      13 luty

      Dawno mnie nie było. Całe trzynaście dni, a może dwanaście? Jak to się liczy? Naprawdę głupieję! Może mam starczą demencję, no cóż, to możliwe. W moim przypadku. Do tego zaczyna doskwierać mi samotność. Najbardziej chyba odczuwa to zacny tyłek, przygnieciony wielotygodniowym siedzeniem. A kanapa przecież wygodna, miękka. Aż dziw, że nie bolał wtedy, w pracy. Tyle lat. No tak, w końcu nawet najwygodniejszy mebel nie zastąpi fotela prezesa.

      Wczoraj dzwoniłam do Zuzi, a raczej do jednego z pyskatych bliźniaków, bo drugi był właśnie u babci. Złożyłam życzenia, jak przystało na porządną ciotkę. Nie wspomniałam o obecnej sytuacji. Zresztą, nie było okazji. Rozmowa trwała półtorej minuty, z czego z Zuzią zamieniłam niecałe pół. Jeszcze nie tęsknię. Jeszcze…

      14 luty

      Nadrabiam pamiętnikowe zaległości. Wstałam o świcie. Za szybą chlapa. Nic się nie chce. Wypiłam mocną czarną z tłustym mlekiem. Potem zabrałam się za porządki. Po kawie jakoś wzrok mi się wyostrzył, bo nagle dostrzegłam otaczający mnie syf. To cud, że nie zapadłam na poważną chorobę. Przecież w czymś takim musiało roić się od zarazków. Worek pełen śmieci czeka pod drzwiami. Śmieci i butelek. Same dowody zbrodni. Tu chyba ani psychiatra, ani wróżka nie pomoże. Tu trzeba pędem do klubu AA.

      Szkoda, że nie mam silnej woli. Zgubiłam ją gdzieś po drodze, pomiędzy biurowcem dawnej firmy a mieszkaniem, kiedy po raz ostatni pokonywałam tę trasę. Tak, zdecydowanie wtedy musiała mi wypaść z torebki. Mózgowej. Nie mam, bo chyba nie chcę mieć. Lubię wino i swoją kanapę.

      Nikt nie dzwoni. Już tyle czasu. Taka cisza, wokół, za oknem i w głowie. Spokój.

      Nie wychodzę, bo brzydko. Nie mam siły. Może śmieci wytrzymają jeszcze parę dni, zanim na dobre zaczną się rozkładać. Swoją drogą, ciekawe, ile musiałabym czekać na workową eksplozję? Poczekać, aż wybuchną? Naprawdę mi odbija. Zarzucę długi płaszcz, zakryję poplamiony dres i może uda się ukryć rozpadające kapcie, no i te grube skarpety w różowe paski. Wyrzucę te cholerne śmieci, bo chyba jednak cuchną.

      15 luty

      Jak mogłam zapomnieć?! Wczoraj taki dzień! Do mnie nie przyszedł. Pieprzony Święty Walenty! I dobrze, bo mam to gdzieś. Niech reszta się kisi. Dusi wciśnięta w pluszowe czerwone serduszka, obsypana milionem papierowych kartek ze słodkimi, mdłymi wyznaniami, od których chce się rzygać. W firmie też zawsze roiło się od serc. Wszędzie serca, wypchane bądź nie, czerwone i takie z napisem. Słodycze i słodkie uśmieszki, maślane oczy i dwuznaczne spojrzenia. Zupełnie jakby ktoś zamiast perfum rozpylił eliksir miłości. Pod wieczór na moim biurku leżała sterta kartek, a pod biurkiem kosz. Dobrze, że czar tego święta pryskał dość szybko. Następnego dnia o poranku nie było śladu po Walentynkach i kartkach. Wspomnienia, nie zatarte wspomnienia.

      Kto i po co wymyśla takie święta? Niepotrzebnie zaśmieca kalendarz. Nie lepiej byłoby zrobić Dzień Idioty? Chętnie będę obchodzić. A może już jest? Przypłynie niebawem na fali rozwoju cywilizacji. Jak wszystko, zza oceanu.

      Wczoraj wyniosłam cuchnące śmieci. Jakoś przemknęłam niezauważalnie okryta długim płaszczem i wielkim kapturem. Do sklepu już nie dobrnęłam. Więc, od wczoraj nie piję. Barek pusty.

      21 luty

      Mam gazetę. Prawdziwą, pachnącą, prosto z drukarni, pełną ogłoszeń. I co? Mogę podetrzeć sobie tyłek, chociaż nie, szkoda tyłka. Żadnej oferty dla Pani Prezes! Poszukują murarza, malarza, asystenta, studenta, młodej z językami, młodej bez języków, młodej bez języka, młodej. Student i młoda poszukiwani. Para na wagę złota. Nikt mnie nie chce! Nikt nie chce dojrzałej, wykształconej i z doświadczeniem! Jak ten kraj ma funkcjonować?!

      Umieram. Nie ma dla mnie nadziei. Opróżnię konta, pospłacam zaległości i zapiję się na tej kanapie. A właściwie, po co mam spłacać? Niech zabiorą, co chcą. I tak już mnie nie będzie.

      Jakby tego było mało, niepotrzebnie spojrzałam w lustro. Kim jest ta opuchnięta, zapuszczona, stara i przytyta baba z odrostem na pół kilometra i pustawym spojrzeniem? I co, do cholery, robi w mojej eleganckiej łazience? Ratunek i pomoc potrzebna od zaraz! Natychmiast! Na gwałt! Nie, nie mogę pójść do Jeremiasza. Nie w tym stanie. Mój „stylista fryzur”, Jezu, kto im nadaje takie tytuły? No więc, Jeremiasz zdecydowanie nie! On i jego miła orientacja, jeszcze nieopatrznie palnęłaby coś wśród żądnych plotkarskiej krwi klientek. A wtedy reakcja łańcuchowa. Wielkie bum, pójdzie fama, a ja z nią na dno.

      Wiem, poszukam odnowy daleko od miasta. Gdzieś, gdzie nikt nie może mnie znać. Tak będzie najbezpieczniej. Zaczynam polowanie na fryzjera, kosmetyczkę, dietetyka, doradcę życiowego i finansowego, doradcę smaku, doradcę pracy, doradcę w ogóle, ble, ble…

      Od jutra ruszam do ataku!

      22 luty

      Wyszło słońce i ja wyszłam, wreszcie. Ruszyłam pupę prawie przyrośniętą do kanapy. Z kilometrowym odrostem, ukrytym pod wielką wełnianą czapką i większym, niż kiedyś odwłokiem, ukrytym pod grubym zimowym płaszczem, przemknęłam do samochodu i ruszyłam daleko za miasto. Czterdzieści osiem kilometrów za Warszawą nie było problemu z terminem. Fryzjer i kosmetyczka w jednym, dostępne od razu i w dobrej cenie.

      Po drodze piękne pejzaże. Nie wiedziałam, że zimą może być tak ładnie. Pierzyna śniegu, która dzisiejszej nocy okryła ziemię i okoliczne lasy, błyszczały w promieniach słońca. W radio leciała nastrojowa muzyka, a mnie zrobiło się błogo. W duszy też na moment zagościło słońce i przyniosło odrobinę nadziei. Byle do wiosny, to już niedługo. I może będzie lepiej. Przecież nie mogę się tak po prostu poddać, nie ja. Nie Pani Prezes.

      No i jestem jak nowa! Trochę ciemniejszy kolor i krótsze włosy, ale wyszło nieźle. Jakiś taki dziwny ten blond. Muszę się przyzwyczaić. Cera jak u niemowlaka. Jaśniejsza i jakby wypoczęta twarz. Na dłoniach i stopach kolor bordo i ładny. Ciałko wypeelingowane, wymasowane i czymś tam nasmarowane. Ogólnie bomba i bosko się czuję. A to wszystko za jedyne 380 zł. Pięć i pół godziny za 380 zł i jestem młoda i śliczna. Chyba przeprowadzę się na wieś! Tutaj tyle brał Jeremiasz, bez trzydziestu złotych. Ale tylko za włosy! I jednorazowo! Szok! Czuję się dopieszczona. Czuję się świetnie. Pal licho parę kilo więcej.

      To był udany dzień, a pani Bożenka ze „Studia Szyk”, cudowna i czyni cuda. A na kolację jabłuszko!

      27 luty

      Obiecałam sobie, że nie będę przeklinać w pamiętniku. Chociażby przez wzgląd na wyjątkowe okoliczności nabycia i szacunek do drewnianej oprawy. Ale kurwa się nie da!

      Chcę kogoś zabić, a na usta cisną mi się wszystkie najgorsze słowa, takie na k… ch… g… p…j...i znowu k… itd.itp.

      Chcę umrzeć, pomimo że od paru dni jestem ładna.

      Ale od początku.

      Dziś znowu zaświeciło lutowe słońce. Wdarło się przez przeszkloną ścianę o poranku. Obudziło mnie i naładowało pozytywną energią. Zerwałam się jak fryga. Fryzura

Скачать книгу