Pani Nikt. Pamiętnik. Dominika Budzińska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pani Nikt. Pamiętnik - Dominika Budzińska страница 6
Kawiarnia kilka przecznic od domu. Niestety klimat nie do końca. Ludzie w towarzystwie kawy i komórki, ale to chyba ostatnio norma. Widać, takie czasy. Zamówiłam latte z imbirem, szklankę soku z pomarańczy, sałatkę owocową i czekoladową babeczkę, a co, miałam ochotę.
Rozsiadłam się wygodnie, gapiąc przez szklaną witrynę. Uliczka, jak to w centrum. Pełna pośpiechu. Upiłam łyka, delektując się puszystą pianką, oblaną odrobiną karmelowego sosu. Pycha. Nabiłam na widelec kawałek ananasa i już miałam wprowadzić do organizmu, kiedy nagle usłyszałam za plecami:
– Agata?!
– Jezu! – jęknęłam w myślach i chyba pod nosem. – Tylko nie to, błagam! Tylko nie on. Igor. Przypadek jednorazowy. Zadufany, wymuskany, wypolerowany, wyszlifowany, z przyklejonym uśmiechem pochodzenia hollywoodzkiego, odziany w swój garniturek od Versace, pachnący marką od Designer Shaik, ze swoją fałszywie wyidealizowaną wizją fałszywie idealnego świata, w którym fałszywie egzystuje. Błagam, niech pomyśli, że się pomylił i sobie pójdzie. Nie odwrócę się!
– Pani Prezes, kopę lat! – wrzasnął i się przysiadł.
Zamarłam. Ananas utknął mi w gardle i spowodował, że nie mogłam wydusić słowa.
– Co tam u ciebie?– zagadnął, stawiając na moim stoliku swoją kawę na wynos.
Wciąż nie mogłam mówić, próbując przełknąć kawałek ananasa i przełknąć nagłą sytuację.
– W porządku – odparłam po chwili, w nadziei, że będzie się śpieszył i jednak sobie pójdzie.
– Słyszałem. Złe wieści szybko się rozchodzą, zwłaszcza w naszej branży – posłał szyderczy uśmiech. – Pewnie już usadowiłaś się na wysokim, wygodnym stołku. Pochwal się, gdzie teraz rządzi „zimna sucz”? – parsknął jak świnia i wlepił we mnie oczy z soczewkami.
Zachłysnęłam się. Po cholerę w tej chwili sięgnęłam po tę głupią kawę!
– Ups, sorry – wybełkotał z nieukrywaną satysfakcją. – Myślałem, że wiesz? – udał zdziwionego idiotę.
Dalej milczałam, próbując się nie udławić.
– „Zimna sucz”? – powtórzyłam po chwili i wykrzywiłam twarz w pozornym uśmiechu.
– Nie udawaj, przecież wszyscy tak cię nazywali, łącznie z Madejskim.
No tak, Madejski, przełożony przełożonych, głupi fiut.
– Nie wiedziałam – odparłam spokojnie, jakby to w ogóle mnie nie ruszyło.
– No mów – naciskał, szczerząc hollywoodzki ząb z połyskiem – gdzie teraz rządzisz?
Nie odpuści. I co teraz? Błądziłam w myślach, chyba trochę na oślep.
– Daj spokój. Nie ma się czym chwalić. W porównaniu z tobą, to pewnie niska półka – chciałam jakoś wybrnąć.
– Nie narzekam, wiesz jak jest – połknął haczyk – już wszystko zdążyło się zmienić kilkakrotnie, odkąd pożegnałem się z…
Zaczynał się rozkręcać. I dobrze. Miałam go z głowy. Już nie słuchałam. W milczeniu dokończyłam sałatkę, dopiłam sok i kawę, po czym zgarnęłam babeczkę na wynos i tłumacząc się brakiem czasu, pośpiesznie opuściłam lokal.
Dupek! Znaliśmy się chwilę. Pojawił się w firmie z polecenia i niezbyt długo zagościł. Był rozchwytywany i tak pewny siebie, że bez problemu załapałby fuchę u samej Królowej Angielskiej, gdyby tylko chciał. Niestety krótki czas pobytu wystarczył, by stał się jednorazowym przypadkiem. Poniosło mnie. Konferencja w Karpaczu, spa i szampan, morze szampana. Jakaś tam kolacja i świece. Takie tam pierdoły. Czasem wystarczy i to. W sumie nie żałowałam. Do dzisiaj.
„Zimna sucz”? Co to ma być do cholery?! Ja, zimna sucz?! Kurwa, od kiedy? Ja?! I tak wszyscy? Za plecami? Osiem pierdolonych lat?!
Sorry Pamiętnik. Wiem, obiecałam, ale dziś musisz wytrzymać. Dziś jest wyjątkowy dzień.
Pani Prezes – Zimna Sucz. Nie ma co, boska ksywka. Gdybym wiedziała…
Dobrze, że zamknęli ten burdel. Dobrze, że tam mnie już nie ma. Dobrze!
Więcej nie pójdę do kawiarni. W ogóle nigdy nigdzie nie pójdę. Zdziczeję w samotności. Lepsze to, niż nieprzewidziane konfrontacje znienacka. Czasami lepiej nie wiedzieć. Żyć w boskiej nieświadomości. I po co mi była ta kawa?
W drodze powrotnej wstąpiłam do sklepu. Sztuczna sałata, sztuczne pomidorki koktajlowe, sztuczny ogórek, grecka feta, hiszpańskie oliwki, sztuczne chipsy, mleczna czekolada, stare mandarynki z Maroka, Jack Daniel’s, pojemność 0,7.
Druga popołudniu. Piję. Za zdrowie Pani Prezes, Zimnej Sucz. Zdrowie Pani Nikt.
1 marca
To się nazywa kac gigant. Budzę się, a tu marzec. Dobrze, że luty trochę krótszy, bo pomyślałabym, że spałam pięć dni.
Fryzura od Bożenki się popsuła i ja też. Cała do wymiany, chociaż może już nie warto.
Idę na kawę. Do kuchni. Broń Boże do kawiarni!
Wokół znowu śmieci. Mega syf i kurz. Powinnam posprzątać. Zejść do skrzynki. Pewnie pęka w szwach od niezapłaconych rachunków.
Zadzwonię do Marceli. Zapytam czy i ona brała udział w spisku. Jak do cholery mogłam nie wiedzieć? Przecież ja wiedziałam i słyszałam wszystko. W firmie nic mi nie umknęło. Pełna kontrola. A jednak nie do końca. Nie mogę tego przeżyć. Nie mogę.
3 marca
Za szybą śnieżyca! What a fuck?
5 marca
Cisza. Nie mogę nic. Wegetuję.
7 marca
Zjadłam i wypiłam biedronkowe zapasy. Rosnę w oczach. Puchnę też. To początek końca. Kto by pomyślał? I to przed czterdziestką!
10 marca
Obudził mnie telefon. Myślałam, że śnię. Od miesięcy nikt nie dzwonił.
– Halo? – odezwałam się, chrypiąc.
– Cześć kochana, obudziłam? – Usłyszałam kobiecy głos.
– Kto zacz? – wycedziłam, wertując szare komórki, oczywiście te, które jakimś cudem ocalały.
– Pati, nie pamiętasz?! – piskliwy świergot szczebiotał o poranku.
Jezu, jaka Pati? Nic nie pamiętam! Zaczęłam uruchamiać resztki półkuli. Jak nic demencja! Nie znam. W słuchawce długa