Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań. Agnieszka Krawczyk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań - Agnieszka Krawczyk страница 8

Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań - Agnieszka Krawczyk

Скачать книгу

od ruchliwych berbeci.

      – Mam nadzieję, że przyjadą niedługo – rzuciła Lucyna znad wachlarza kart, patrząc groźnie na księdza. – Zbrzydło już mi granie z przewielebnym i mam ochotę zająć się czymś innym.

      – O, jeszcze zatęsknisz za naszymi karcianymi popołudniami, jak ci młodzież da w kość – dogadała jej Zocha, wykładając się na stole. – Pójdę do herbaciarni i zamówię coś do picia, bo już mi w gardle zaschło.

      – Zaschło jej w gardle, bo gada ciągle – niespodziewanie odezwał się jej milczący mąż. – Kto nie gada, temu nie zasycha.

      Zocha wróciła po chwili, wachlując się gazetą, którą kupiła w kiosku, a niedługo po niej pojawiła się Agata z tacą pełną szklanek z lemoniadą i talerzyków z ciastem.

      – Ratuje nam pani życie – mruknęła Lucyna, przebijając Dionizego i rzucając groźnie w stronę księdza:

      – Niech osoba duchowna patrzy, z czego żyje, bo ja nie zamierzam oddać tej partii.

      – Osoba duchowna robi, co może, żeby nie narazić się na pani gniew.

      – Bardzo słusznie. Mój gniew jest straszliwy, więc trzeba się bać.

      Agata przypatrywała się im z uśmiechem, rozkładając szklanki i talerzyki. Nie umiała grać w brydża i nie bardzo pociągały ją karty. Rozumiała jednak, że ta inteligentna gra znajdowała swoich zwolenników. Ze szczególną pasją oddawał się jej ksiądz, który jeszcze do niedawna był wikarym w tej parafii, a teraz z powodu długiej choroby i emerytury swego poprzednika przejął obowiązki proboszcza.

      Duchowny zauważył, że dziewczyna jest markotna i zagadnął ją o to, więc opowiedziała mu o chorobie siostry.

      – Powinien ksiądz otworzyć kaplicę świętej Rity, tę, gdzie jest cudowne źródło – odezwała się Zocha.

      – Co też ty opowiadasz – obruszył się jej mąż.

      – Proszę cię, nie wtrącaj się. Nasza gospodyni jeszcze przed laty mi opowiadała, że kapliczkę postawiła rodzina wdzięczna za uratowanie życie dziecka, ponoć wypływa zeń cudowna woda. Potem zapisali to miejsce Kościołowi.

      Ksiądz pokiwał głową.

      – To prawda. Nie mogę zaświadczyć o uleczających właściwościach wody z kaplicy świętej Rity, ale poprzedni proboszcz mi opowiadał, że sam słyszał o kilku przypadkach. Jeżeli więc uzna pani, że to pomoże, chętnie udostępnię klucze. Wiara, pani Agato, czyni cuda, być może większe niż uzdrawiająca woda.

      – O to mi właśnie chodzi – Zofia odwróciła się do męża, który zgrabnie zgarnął lewę i rzucił Lucynie triumfalne spojrzenie. – O wiarę w możliwość wyzdrowienia, ten psychologiczny impuls, którego doznajemy za sprawą takiego miejsca, jak to cudowne źródło, a nie samej wody.

      – Bo ty, Zosiu, wierzysz w te źródła i inne takie – mruknęła Lucyna. – Nie dalej jak wczoraj opowiadałaś mi o magicznym amulecie…

      – O żadnym amulecie ci nie opowiadałam – zaprzeczyła gorąco Zofia, patrząc przepraszająco na księdza. – Mówiłam po prostu o znaczeniu różnych kamieni szlachetnych, że jedne są dobre na samopoczucie, a inne pasują do konkretnej osoby.

      – Proszę księdza, teraz księdza kolej – powiedział Dionizy, pogwizdując z zadowoleniem, a Lucyna śledziła przebieg partii ze zmarszczonymi brwiami.

      – No to ugrali robra – uznała po chwili i skrzywiła się. – Grasz, wielebny, jakby ci w piersiach grało.

      – Mam zmartwienia po prostu – westchnął ksiądz, odkładając karty, a Lucyna nadstawiła uszu.

      – No to gadajże, święty młodzianku, bo my tu przecież sami swoi, a i pani właścicielka tego lokalu jest zaprzyjaźniona i rozsądnie wygląda, to nie puści pary z ust.

      – Pani Agata ma podobny problem do mnie – westchnął duszpasterz, a Niemirska zaczęła się zastanawiać, który z jej rozlicznych kłopotów ksiądz miał na myśli. Chyba nie konflikt z rodziną Halickich? A może jednak?

      – Pani Zofia wspomniała kapliczkę świętej Rity… To mi przypomniało całą sprawę i zepsuło humor – poskarżył się duchowny, a Dionizy spiorunował żonę wzrokiem. Chciał dalej grać w karty, a nie słuchać o miejscowych problemach.

      – Co z tą kapliczką? Nałożyli podatek od cudowności? – chciała wiedzieć Lucyna, której akurat zupełnie nie w smak było przegrywanie i z ulgą porzuciła rozgrywkę.

      – Boże uchowaj – zgorszył się ksiądz. – Zupełnie nie o to chodzi. Mam problem z panią Trzmielową.

      – Trafione nazwisko. Czegóż chce od dobrodzieja ta dama? Za bardzo brzęczy? Obgaduje, znaczy się?

      – To jest małżonka naszego burmistrza i ona chce tutaj w okolicy budować hotel spa z termami, takimi gorącymi źródłami i basenami. Na pewno państwo wiedzą, jest kilka podobnych na Podhalu.

      – Poroniony pomysł, moim zdaniem – oceniła Lucyna, upijając nieco lemoniady. – Tu nie ma rynku na coś takiego. Przejadą się na tym jak przysłowiowy Zabłocki, innymi słowy: pójdą z torbami. Już im współczuję.

      – Oni chyba tak nie uważają – ostrożnie powiedziała Agata. – Ten projekt jest już zaawansowany, założyli jakąś spółkę, zdobyli środki, gromadzą nawet grunty potrzebne pod budowę…

      – No właśnie. I mnie zaczęli nagabywać – załamał ręce duchowny. – Chcą, żeby parafia zamieniła się z nimi na działki, oferują w zamian ogromny teren przylegający do cmentarza. Bóg widzi, że ja bardzo potrzebuję rozbudować nasz cmentarz, więc jest pokusa, żeby ustąpić im ten mały kawałek ziemi od ich strony…

      – No to niech wielebny ustępuje, w czym rzecz? – nie rozumiała Lucyna.

      – W tym, że na tym terenie stoi kaplica świętej Rity. Nie mam pojęcia, dlaczego im zależy na takim niewielkim spłachetku gruntu, ale ja przecież nie mogę się go pozbyć.

      – Dlaczego? – dopytywała Lucyna, kręcąc głową. – Skoro to taki świetny interes dla Kościoła i mieszkańców? Sam dobrodziej mówił, że potrzebuje desperacko ziemi pod nowy cmentarz.

      – No oczywiście, że tak, ale nie za wszelką cenę. Tę działkę, wraz z kaplicą, parafia otrzymała w darze od rodziny Sobierajów. Wiązała się z nią historia uzdrowienia dziecka w tej familii, przekazywana sobie z pokolenia na pokolenie. W końcu ojciec pana Sobieraja wydzielił notarialnie ten grunt i podarował go Kościołowi. No więc jak można by zrobić coś takiego? Zdrada dobroczyńczy to Judaszowe piętno, droga pani!

      – No tak, skoro tutaj w grę wchodzi wyższa moralność, to prawo nie ma nic do tego – mruknęła Lucyna. – Jeśli jednak podjął ksiądz decyzję, to nie rozumiem, czym się ksiądz gryzie.

      – Szantażem – wyznał proboszcz

Скачать книгу