Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań. Agnieszka Krawczyk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań - Agnieszka Krawczyk страница 7
– No to klops – stwierdziła Julia. – Oni są zdeterminowani, będą nas chcieli stąd wykurzyć. A przynajmniej ciebie – dodała po chwili namysłu.
– Chyba że pójdą po rozum do głowy i zrezygnują z tego pomysłu z termami. Mają przecież ten pensjonat, może na tym poprzestaną? Po prostu nie wybudują hotelu, zadowolą się mniejszą skalą swojego przedsiębiorstwa – wtrąciła Niemirska bez przekonania.
– W cuda wierzysz? – roześmiała się Julia. – Obawiam się, że Małgorzata już zbyt mocno pokochała swój pomysł aquaparku z termami i nigdy się nie wycofa.
– Proszę nie myśleć w ten sposób. Sama pani kiedyś mówiła, że z każdego zamiaru można się wycofać, zwłaszcza gdy jest idiotyczny – Agata uśmiechnęła się blado.
– To prawda i nie zamierzam wypierać się swoich słów, ale martwi mnie tutaj coś innego. Nie odnosisz wrażenia, że teraz burmistrzowa poczuje się postawiona pod ścianą? A ludzie stojący pod ścianą robią rzeczy nieracjonalne. Tak się właśnie zaczynały niektóre konflikty w Afryce – Julia pokręciła głową.
– Może napijemy się herbaty? – zaproponowała Agata z westchnieniem, zmieniając temat. – Ostatnio problemy zaczynają mnie dopadać stadami jak kruki.
– Masz rację, ale lepsza będzie lemoniada – zadecydowała Julia, klepiąc ją po dłoni. – Jest w tym coś, że jeden problem przyciąga drugi, jakby chodziły za sobą na smyczy. One się chyba po prostu lubią, wesoło im we własnym towarzystwie.
– Najwyraźniej. Pomyślałam sobie, że przecież nikt nie przyjdzie tutaj w nocy i nie ukradnie nam źródła, prawda?
– A niechby je sobie i wyniósł, na zdrowie – Julia westchnęła. – Miałybyśmy jeden kłopot z głowy. Szkoda, że to tak nie działa, niestety.
– No właśnie. Sądzę, że ten ktoś musi tu jednak przyjść i z nami porozmawiać – Agata wstała, weszła do herbaciarni, a po chwili wróciła z dwiema oszronionymi szklankami.
Domowa lemoniada z brązowym cukrem smakowała idealnie. Monika dokładała do niej jakiś tajemniczy składnik, którego nikomu nie chciała zdradzić. Daniela podejrzewała, że jest to odrobina wrzosowego miodu, który jakiś czas temu pojawił się u nich na półce. Borkowska lubiła eksperymentować z podobnymi dodatkami. W pobliskich Cieplicach była pasieka, gdzie można było kupić różne nietypowe miody, także z lawendy i wrzosu. Lemoniada z lekką nutą tego miodu miała w sobie coś urzekającego. Grupa brydżowa po prostu nie mogła jej się nachwalić i chyba to właśnie było główną przyczyną, że rozgrywki przeciągały się do późnych godzin popołudniowych, a czasami i wieczornych, gdy dopisywały im humory i „karta szła”.
– Możliwe, że burmistrzowa pójdzie po rozum do głowy i jednak nie dojdzie do najgorszego – zadumała się Julia. – Wciąż jednak obawiam się, że ta kobieta nie zrezygnuje ze swoich zamiarów. Na pewno będzie coraz bardziej naciskać i tyle.
– Niech się pani tak nie martwi. Moim zdaniem jesteśmy teraz w odrobinę lepszej sytuacji, nie tak bezbronne jak przedtem. Wtedy mogłyśmy się jedynie przyglądać, jak lada moment zbuduje nam molocha za płotem, teraz wiele zależy od naszej operatywności.
– Co masz na myśli? – Julia zmarszczyła brwi.
Agata pochyliła się ku niej przez stolik:
– Mówiąc szczerze, to podobnie jak pani nie wierzę, że ona odpuści. Myślę, że zaproponuje mi po prostu więcej pieniędzy i być może jakąś atrakcyjniejszą rekompensatę, prawdopodobnie większą działkę na zamianę albo wręcz dom. Zależy, jak mocno jest zdeterminowana. Gdy się nie zgodzimy, zacznie nam uprzykrzać życie. To znaczy pewnie głównie mnie, bo mam herbaciarnię, którą można zamknąć, stosując różne kruczki prawne. Kontrole, nękanie z urzędu i inne takie. Można też mi tu postawić na przykład wielki dźwig lub hałasować od rana do nocy, tak że nikt do mnie nie przyjdzie, prawda?
– No tak, ludzie są zdolni do rozmaitych podłości, tylko nie wiem, do czego w takim razie zmierzasz? – Julia się zdziwiła. – Jeżeli chcesz mi powiedzieć, że nie wytrzymasz tych szykan i będziesz się próbowała z nią dogadać, to wiedz, że ja cię rozumiem. Czasami warto rzucić ręcznik niż się kompletnie wykrwawić. Taka postawa też świadczy o mądrości i ja cię na pewno nie potępię.
– Zupełnie nie o to mi chodzi. Nie poddam się na pewno. Muszę tylko mieć opracowaną strategię na wypadek takich działań z jej strony. Chcę uprzedzić pewne jej kroki.
– Tylko jak? Masz jakiś pomysł? – Julia złożyła ręce i wpatrywała się w nią intensywnie.
Agata zaprzeczyła, ale w jej głowie już kiełkował pewien plan.
Tymczasem nadeszło popołudnie i zrobiło się jak zwykle o tej porze pięknie. Sierpień tego roku był po prostu wspaniały, zachwycał bogactwem kolorów i intensywnością aromatów. Agata uwielbiała podziwiać grę światła i cienia, gdy siadała na fotelu w głębi patio i patrzyła na herbaciarnię. Teraz też zamyśliła się nad swoimi sprawami, powoli uspokajając się cudownym widokiem.
Po pierwsze – nie dać się wytrącić z równowagi. Musiała przede wszystkim myśleć o Tosi. Nagłe pojawienie się jej brata było niepokojące, a Tomasz Halicki przecież zapowiedział, że wróci. Należało się jakoś przygotować do rozmowy z nim. Agata nie zamierzała zabraniać ani jemu, ani Eleonorze kontaktów z Tosią. W końcu byli przyrodnim rodzeństwem. Stanowczo zamierzała się jednak sprzeciwić jakimkolwiek próbom ingerencji w życie siostry, a już na pewno zabraniu jej ze Zmysłowa.
Mam przecież testament. W razie czego wyciągnę go jako kartę przetargową – układała myśli. Oni się odczepią od Tosi, a ja się zrzeknę roszczeń. To powinno im zamknąć usta.
Agata po raz kolejny pomyślała, że przydałby się jej dobry prawnik, ktoś, do kogo mogłaby mieć zaufanie w tej i innych sprawach, bo była też kwestia tego nieszczęsnego hotelu. Musiała koniecznie zadzwonić do Marty Złotowicz, swej pełnomocniczki w sprawie spadkowej po matce, żeby poleciła jej kogoś odpowiedniego. Bez względu na to, ile by to miało kosztować.
– A to mi dobrodziej wyszedł pięknie, nie ma co – posłyszała wesoły głos spod lipy. Gra toczyła się już od pewnego czasu, ale teraz chyba weszła w decydującą fazę.
– Tyle razy dobrodziejowi mówiłam: „Nie graj bawole, czego nie ma na stole”, za przeproszeniem księdza, oczywiście – ganiła dalej ta sama osoba dobrotliwie.
– Ja panią przepraszam, pani Lucyno, ale zagapiłem się po prostu – mówił ksiądz zatroskanym tonem.
– Dobrodziej się zagapił, a my tu położymy partię. A tak nam dobrze żarło! – pouczała nieustępliwie jego partnerka.
– Dobrze