Początek. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Początek - Дэн Браун страница 24
– Proszę pana? – zaczepił go kolejny pracownik. – Proszę znaleźć miejsce gdzieś na trawie, rozłożyć koc i spocząć.
Langdon stąpał po trawie obok innych, równie osłupiałych gości, z których większość wybierała teraz miejsce, żeby się usadowić. Starannie przystrzyżony trawnik miał wielkość boiska hokejowego, a z każdej strony otaczały go drzewa, kostrzewy i pałki, które szumiały na wietrze.
Langdon potrzebował kilku chwil, żeby sobie uświadomić, że otacza go iluzja – olbrzymie dzieło sztuki.
„Znajdujemy się w nietypowym planetarium” – pomyślał, podziwiając niesamowitą dbałość o wszystkie szczegóły dekoracji.
Gwiazdy na niebie, księżyc, płynące chmury i majaczące w oddali wierzchołki gór były projekcją. Szeleszczące trawy i drzewa naprawdę stały na swoich miejscach – albo ich doskonałe imitacje, albo niewielki zagajnik posadzony w doniczkach. Roślinność rozmieszczono tak sprytnie, by zasłaniała krańce wielkiego pomieszczenia, sprawiając wrażenie środowiska naturalnego.
Langdon przykucnął, żeby dotknąć trawy. Miękka w dotyku, sprawiała wrażenie naturalnej, choć była całkiem sucha. Czytał o nowej technologii produkcji sztucznych trawników, których od razu nie rozpoznają nawet zawodowi sportowcy, ale Kirsch poszedł jeszcze krok dalej, zadbał bowiem o nierówności terenu, tworząc pagórki i błotniste zagłębienia jak na prawdziwej łące.
Langdon przypomniał sobie, kiedy po raz pierwszy oszukały go zmysły. Jako dziecko siedział w małej łodzi płynącej przez oświetlony blaskiem księżyca port, w którym rozlegała się ogłuszająca kanonada dział zacumowanego tam pirackiego statku. Umysł małego Roberta za nic nie chciał się pogodzić z faktem, że to wcale nie jest port, tylko olbrzymia podziemna sala widowiskowa w Disneylandzie, którą zalano wodą, żeby zabierać zwiedzających na przejażdżkę w towarzystwie piratów z Karaibów.
Otaczająca go łąka wyglądała zdumiewająco realistycznie. Langdon widział, że zachwyt i zdumienie wszystkich dookoła są tak samo wielkie jak jego. Po raz kolejny musiał docenić Edmonda – nie tyle za stworzenie tej cudownej iluzji, ile za przekonanie setek dorosłych ludzi, żeby zdjęli buty, zalegli na trawie i gapili się w niebo.
„Robiliśmy to jako dzieci, ale prędzej czy później każdy z nas przestał”.
Langdon położył się, oparł głowę na poduszce i czuł, jak jego ciało zapada się w trawie.
Obserwował połyskujące nad głową gwiazdy i na chwilę znów stał się nastolatkiem leżącym wśród zieleni w alei na polu golfowym Bald Peak obok swojego najlepszego przyjaciela, z którym przez pół nocy dyskutowali o tajemnicach życia. „Przy odrobinie szczęścia Edmond Kirsch może niektóre z nich wyjawić dziś wieczorem” – pomyślał.
W tym samym momencie admirał Luis Ávila po raz ostatni przestudiował rozkład pomieszczenia, po czym cicho się cofnął i niezauważony wsunął się za tę samą kurtynę, przez którą dopiero co wszedł. Stojąc samotnie w tunelu, wodził dłonią po ścianie, dopóki nie natrafił na złączenie. Cicho rozpiął rzepy, rozsunął dwie czarne płachty, przeszedł przez ścianę i zapiął rzepy za sobą.
Iluzja wyparowała.
Ávila nie stał już na łące.
Znajdował się w olbrzymiej prostokątnej sali, pośrodku której wypiętrzał się owalny pęcherz. „Umieścili jedno pomieszczenie w drugim”. Nad kopułą kryjącą widownię unosił się potężny szkielet rusztowań z plątaniną kabli rozciągniętych między kolumnami głośnikowymi oraz reflektorami. Jeszcze wyżej wisiały skierowane do dołu projektory rzucające szerokie snopy światła na półprzeźroczysty dach kopuły, dzięki czemu powstawało wrażenie rozgwieżdżonego nieba i majaczących na horyzoncie wzgórz.
Ávila podziwiał zacięcie gospodarza wieczoru do teatralnych gestów, choć oczywiście Kirsch nie miał pojęcia, jaki dramat niebawem rozegra się w tej scenerii.
„Nie zapominaj, jaka jest stawka. Jesteś żołnierzem na słusznej wojnie. Częścią wielkiego planu”.
Ávila przepowiadał sobie w myślach scenariusz działania. Sięgnął do kieszeni po swój ogromny różaniec. W tej samej chwili pod kopułą rozległy się słowa dudniące niczym głos samego Boga.
– Dobry wieczór, przyjaciele. Nazywam się Edmond Kirsch.
Rozdział 16
Rabin Köves spacerował nerwowo po nie najlepiej oświetlonym wnętrzu swojej zorganizowanej w ogrodowym házikó pracowni, przerzucając kanały telewizyjne w oczekiwaniu na dalsze wiadomości od biskupa Valdespina.
Mniej więcej dziesięć minut temu kilka rozgłośni przerwało program, żeby przenieść widzów do muzeum w Bilbao. W oczekiwaniu na rozpoczęcie transmisji komentatorzy przypominali osiągnięcia Kirscha i spekulowali na temat treści tajemniczego oświadczenia, które miał wygłosić. Köves wzdrygnął się na myśl o skali zainteresowania tym wydarzeniem.
„Widziałem już to, co zaraz zobaczą oni”.
Przed trzema dniami na górze Montserrat Edmond Kirsch pokazał jemu, al-Fadlowi i Valdespinowi próbny, jak twierdził, montaż swojej prezentacji, ale teraz Köves podejrzewał, że za chwilę świat zobaczy dokładnie to samo co oni.
„Nic już nie będzie takie samo” – pomyślał ze smutkiem.
Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu. Pośpiesznie sięgnął po aparat.
Valdespino zaczął bez zbędnych wstępów.
– Yehuda, niestety znów mam złe wiadomości.
Smutnym głosem zrelacjonował potworne doniesienie, które właśnie otrzymał z Emiratów Arabskich.
Z przerażenia Köves zakrył usta dłonią.
– Allamah al-Fadl popełnił samobójstwo?
– Tak podejrzewają władze. Został znaleziony w sercu pustyni, zupełnie jakby poszedł tam właśnie po to, żeby umrzeć. – Valdespino zrobił pauzę. – Mogę się tylko domyślać, że nie wytrzymał napięcia ostatnich dni.
Köves przez chwilę rozważał jego słowa, czując smutek i konsternację. Także jemu nie dawały spokoju implikacje ustaleń Kirscha, ale myśl, że allamah al-Fadl w akcie desperacji odebrał sobie życie, wydała mu się nieprawdopodobna.
– Coś mi tu nie pasuje – oznajmił rabin. – Nie wierzę, że zrobiłby coś takiego.
Valdespino milczał przez dłuższą chwilę.
– Cieszę się, że to mówisz – zgodził się w końcu. – Muszę przyznać, że ja też nie mogę się pogodzić z myślą, że to było samobójstwo.
– W takim razie kto ponosi odpowiedzialność?
– Ktoś, kto chciał zachować odkrycie Kirscha w tajemnicy – bez