Początek. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Początek - Дэн Браун страница 25
– Co sugerujesz? – w pytaniu rabina pobrzmiewała złość. – Że al-Fadla zabił któryś ze współpracowników, bo chciał go uciszyć? To niedorzeczne!
– Rabinie – odparł biskup spokojnym tonem. – Nie mam pojęcia, co się stało. Snuję tylko domysły, podobnie jak ty.
Köves odetchnął.
– Przepraszam. Wciąż próbuję się pogodzić ze śmiercią Syeda.
– Tak jak ja. Jeśli Syed został zamordowany, to także my musimy na siebie uważać. Niewykluczone, że to samo grozi i tobie, i mnie.
Köves zastanowił się nad tym.
– Gdy rewelacje Kirscha zostaną ujawnione, nie będziemy już istotni.
– Racja. – Valdespino westchnął ze zmęczeniem. – Chyba jednak będę musiał się pogodzić z faktem, że moje modlitwy nie zostaną wysłuchane.
Köves zadał sobie pytanie, czy biskup naprawdę się modlił o to, żeby Bóg nakłonił Kirscha do zmiany zdania.
– Nawet po ujawnieniu jego ustaleń nie jesteśmy bezpieczni – stwierdził Valdespino. – Obawiam się, że Kirsch z wielką przyjemnością poinformuje media o konsultacjach, które trzy dni temu przeprowadził z trzema prominentnymi duchownymi. Zaczynam się zastanawiać, czy kierowały nim wyłącznie względy etyczne, gdy poprosił mnie o zorganizowanie tego spotkania. Jeśli wymieni nas z nazwiska, to i ty, i ja staniemy się przedmiotem drobiazgowych dociekań, a może nawet krytyki ze strony wiernych, którzy mogą dojść do wniosku, że powinniśmy byli coś z tym zrobić. Przepraszam, ale ja po prostu… – Biskup się zawahał, jakby chciał coś jeszcze dodać.
– O co chodzi? – naciskał Köves.
– Porozmawiamy o tym później. Zadzwonię do ciebie znowu, gdy już będziemy wiedzieli, jak Kirsch się zachował podczas swojego wystąpienia. Do tego czasu, proszę, zostań w domu, zamknij drzwi i z nikim się nie kontaktuj. Uważaj na siebie!
– Martwisz mnie, Antonio.
– Nie taki miałem zamiar – odparł Valdespino. – Możemy już tylko czekać na reakcję świata. Teraz wszystko jest w rękach Boga.
Rozdział 17
Na chłodzonej delikatnym wiatrem łące w gmachu Muzeum Guggenheima zapanowała cisza, gdy z nieba rozległ się głos Edmonda Kirscha. Setki gości leżących na kocach wpatrywały się w jaśniejące nad ich głowami gwiazdy. Robert Langdon, który usadowił się mniej więcej pośrodku, czuł narastające zniecierpliwienie.
– Dziś wieczorem znów bądźmy dziećmi – odezwał się ponownie głos Kirscha. – Leżąc pod gwiazdami, otwórzmy umysł na wszystkie możliwości.
Langdon czuł panującą ekscytację.
– Dziś wieczorem znów bądźmy odkrywcami – zachęcał Kirsch. – Tak jak oni, zostawmy wszystko za sobą i wyruszmy na bezkresne oceany. Zamieńmy się w garstkę tych, którzy jako pierwsi zobaczyli nigdy wcześniej niewidziany ląd i padli na kolana, gdy ze zdumieniem zdali sobie sprawę z faktu, że świat jest większy, niż ich filozofowie ośmielali się zakładać. Gdy w obliczu nowego odkrycia ich dawne przekonania legły w gruzach. Z takim nastawieniem obserwujmy wydarzenia dzisiejszego wieczoru.
„Imponujące” – pomyślał Langdon, zastanawiając się, czy słyszy wcześniej nagrany tekst, czy też Edmond siedzi gdzieś za kulisami i czyta swoje wystąpienie z kartki.
– Przyjaciele! – Głos Edmonda nadal dobiegał spomiędzy gwiazd. – Zebraliśmy się tutaj, żeby się zapoznać z ważnym odkryciem. Proszę was o wyrozumiałość dla sposobu, w jaki zamierzam je przedstawić. Jak zawsze wtedy, gdy następuje wielka zmiana w paradygmacie myślenia, dziś musimy przede wszystkim zrozumieć kontekst, w którym się ta zmiana dokonuje.
Natychmiast po tych słowach w oddali przetoczył się grzmot. Langdon czuł, jak głęboki bas głośników niskotonowych przenika go do szpiku kości.
– W atmosferę wieczoru wprowadzi nas ktoś wyjątkowy – kontynuował Edmond. – Jest wśród nas wybitny naukowiec, legenda w świecie symboli, szyfrów, historii, religioznawstwa i sztuki, a także mój wielki przyjaciel. Panie i panowie, powitajcie profesora Uniwersytetu Harvarda, pana Roberta Langdona.
Langdon uniósł się wsparty na łokciach, obserwując entuzjastyczną reakcję leżących. Po chwili nad ich głowami zamiast nieba pojawiło się szerokokątne zdjęcie wypełnionej ludźmi sali wykładowej. Na katedrze stał on sam. Ubrany w tweedową marynarkę przemawiał do słuchającej go w skupieniu publiczności.
„Więc to jest rola, o której wspominał Edmond!” – pomyślał, z lekkim zaniepokojeniem opadając z powrotem na trawę.
– Pierwsi ludzie patrzyli na otaczający ich świat ze zdumieniem – odezwał się wyświetlany na suficie Langdon. – Zwłaszcza na zjawiska, których nie potrafili sobie racjonalnie wytłumaczyć. Aby oswoić część tych tajemnic, stworzyli pokaźny panteon bogów i bogiń, którzy tłumaczyli inaczej niemożliwe do wyjaśnienia na ich poziomie wiedzy zjawiska: wyładowania atmosferyczne, pływy, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, niepłodność, plagi, a nawet miłość.
„To czysty surrealizm!” – mruknął pod nosem Langdon, obserwując samego siebie nad własną głową.
– Starożytni Grecy przypływy i odpływy morskie przypisywali zmiennym nastrojom Posejdona.
Wyświetlany na suficie obraz Langdona zniknął, ale jego głos mówił dalej.
Fale przyboju uderzyły o piach, wprawiając w drżenie łąkę, na której leżeli. Langdon ze zdumieniem obserwował, jak kłęby morskiej piany przeistaczają się w smagane wiatrem sterty śniegu w bezkresnej tundrze. Nie wiadomo skąd na zielonej łące zerwał się zimny wiatr.
– Nadejście zimy było tłumaczone jako objaw smutku wywołanego powrotem Persefony do świata podziemnego.
Wiatr się ocieplił, a z zaśnieżonego krajobrazu wyłoniła się góra, która rosła coraz wyżej, a z jej wierzchołka zaczęły się dobywać iskry, dym i lawa.
– Mieszkańcy starożytnego Rzymu wierzyli, że wulkany są domem kowala bogów Wulkana pracującego pod powierzchnią góry w gigantycznej kuźni, z której buchają płomienie.
Gdy Langdon poczuł zapach siarki, z uznaniem pomyślał, że Edmond zamienił jego wykład w przedstawienie multimedialne.
Dudnienie wulkanu raptownie ustało. W ciszy znów rozdzwoniły się cykady, a źdźbłami traw ponownie poruszył ciepły wietrzyk.
– Starożytni wymyślili niezliczonych bogów, którzy wyjaśniali nie tylko zjawiska zachodzące na powierzchni planety, lecz także tajemnice ludzkiego ciała – kontynuował głos Langdona.
Nad głowami znów pojawiły się migotliwe gwiazdy, teraz połączone z