Star Force. Tom 3. Bunt. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 3. Bunt - B.V. Larson страница 13
– Należy uszanować wcześniejsze umowy.
Wcześniejsze umowy? Na początku pomyślałem, że chodzi o umowy z nami. W jaki sposób zawarli z nami umowę wykluczającą ogień osłonowy? Czy martwili się, że trafią przypadkiem w moich ludzi?
– Wyjaśnijcie naturę wcześniejszych umów wpływających na tę decyzję.
Zapadła cisza. Wiedziałem, że cokolwiek robiło za centralny mózg tych robotów, musiało teraz ciężko pracować.
– Odmowa. Umowy z innymi stronami nie zostaną udostępnione Kyle’owi Riggsowi.
Wtedy wreszcie do mnie dotarło. Nie chodziło im o umowę z nami, tylko z nimi. Ktokolwiek był w tych satelitach, udało mu się wynegocjować jakiegoś rodzaju zawieszenie broni. Zapewne makrosy obiecały nie atakować satelitów. Być może stało się to wtedy, gdy makrosy przegrywały albo nie dysponowały należytą mocą floty, aby skończyć robotę.
Pochyliłem się nad dużym ekranem, który wyświetlał teraz obraz każdej z planet. Dwie najbliższe wyglądały na pustynne, jak Mars, ale wciąż były tam czapy lodowe, pierzaste chmury i błotniste oceany. Trzy w środku, w tym bliźniacze światy, były piękne i pełne zieleni. Po raz pierwszy zobaczyłem błękitne oceany na obcej planecie, do tego pokrytej chmurami i posiadającej zielone kontynenty.
Planeta, w której stronę lecieliśmy, była chłodniejsza i jaśniała bielą. Wyobrażałem sobie, że cały glob pokrywały połacie lodu. Była to sporej wielkości kula z ciemnymi, urwistymi górami. W jej środku błyszczały, jak pas klejnotów, wąskie morza. Wyglądała na zdolną do podtrzymania życia, ale głównie w okolicach równika.
Makrosy chciały, abyśmy wykończyli mieszkające tam istoty, kimkolwiek były. Widziałem to już w myślach. Zdesperowani przywódcy tych pięknych światów jakiś czas temu prowadzili negocjacje. Byli zmuszeni pójść na ugodę z makrosami, podobnie jak my, gdy groziła nam zagłada. Zawarli pokój, aby ocalić skórę. Oddali powierzchnię wszystkich sześciu planet, teraz pełnych makrosów, i zachowali jedynie habitaty satelitarne. Poszli na ten układ w dobrej wierze, zapewne wiele lat temu.
A teraz makrosy miały wykorzystać nas do złamania rozejmu. Nie byliśmy makrosami, więc nas układ nie dotyczył.
Rozdział 7
Jednostki desantowe wróciły z misji ratowniczej mniej niż godzinę przed podanym przez makrosy czasem ataku. Szybko załadowaliśmy na każdy z okrętów po dwudziestu marines. To było mniej niż stu pięćdziesięciu ludzi, a wszystko zależało od nich. Dwustu kolejnych miało polecieć w kapsułach za każdym z okrętów desantowych.
Chorąży Sloan był jednym z ocalałych, których przywieziono. Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Wyskoczył z grawiczołgu i przetrwał, gdy ten przewrócił się na moich oczach, jeszcze na Heliosie. Tym razem znów przeżył, wbrew wszelkim przewidywaniom. Nie był nawet w takim kiepskim stanie, zważywszy, że spędził kilka dni w trybie awaryjnym, dryfując w przestrzeni kosmicznej.
Spotkałem się z nim, gdy trwał rozładunek statków. Chwyciłem oburącz jego prawą dłoń.
– Dobrze cię widzieć, Sloan – powiedziałem szczerze.
– Pułkowniku! – odparł zmęczony, ale uradowany. – Pańskie szczęście to nic w porównaniu z moim, zapewniam.
Zaśmiałem się lekko.
– Wierzę. Powiedz, co się stało z Robalami, które zabraliście ze sobą w próżnię?
Jego twarz na chwilę się zachmurzyła.
– Niemal mi ich żal. Nie mieli na sobie skafandrów. Po prostu trzymaliśmy się od nich z dala, gdy umierali. Niektórym zajęło to sporo czasu.
Skinąłem głową, wyobrażając sobie tę scenę. Musiała być paskudna.
– Obliczyliśmy, że mieliście dość mocy na filtrację powietrza przez tydzień, ale co z ogrzewaniem, wodą, jedzeniem?
– Byliśmy głodni i odwodnieni. Niektórzy próbowali przerobić mięso Robali na wodę destylowaną. Ale było zamarznięte, przez co zużywało jedynie moc. Czekaliśmy tam, dryfując ze złączonymi w łańcuch rękami. Nie myśleliśmy, że ktoś przyleci nam na ratunek, ale tylko paru rozhermetyzowało skafandry i popełniło samobójstwo. Opowiadaliśmy sobie różne historie i spoglądaliśmy na pierścień. Gdy przyleciały pańskie okręty, zaczęliśmy na zmianę nadawać, zwiększając moc transmisji, z nadzieją, że ktoś usłyszy.
– Jeśli przeżyję i zobaczę jeszcze Ziemię – powiedziałem – każę odznaczyć każdego z twoich ludzi.
– Przynajmniej w kosmosie nie ma rekinów, sir – odparł Sloan z lekkim uśmiechem.
„Niestety są” – pomyślałem, ale roześmiałem się i zaprowadziłem ocalałych do lazaretu. Niektórzy próbowali zgłosić się na ochotnika do desantu, ale odmówiłem. Kazałem im odpocząć przed kolejną bitwą. Byli moją rezerwą.
Wróciłem do cegły dowodzenia z ciężkim sercem. Mieliśmy mniej niż pół godziny do rozpoczęcia ataku. To była jedna z moich najtrudniejszych decyzji w ciągu ostatnich lat. Musiałem postanowić, czy marines Sił Gwiezdnych będą ponownie narzędziem w zimnych, bezdusznych, metalowych szponach makrosów. Nie stworzyłem tej armii w takim celu. Nie chciałem, aby tak się to potoczyło. Wyobraziłem sobie, że wielu dowódców w historii czuło się podobnie, gdy zdawali sobie sprawę, że ich ukochane armie zostały wykorzystane do niecnych celów. Do głowy przyszedł mi niemiecki generał Choltitz, który nie wykonał rozkazu wysadzenia Paryża.
Ja byłem zmuszony decydować o jeszcze większych stawkach. Gdybym źle to rozegrał, mógłbym spowodować zgubę milionów istnień na Ziemi. Niestety, obcy, których rzucono już na kolana, musieli cierpieć po to, by nie musieli cierpieć ludzie. Ciężko jest brać udział w eksterminacji, ale uznałem, że wolę być odpowiedzialny za zniszczenie innego gatunku niż własnego. Starałem się uspokoić sumienie obietnicami. Spróbuję zaatakować i zobaczę, jak pójdzie. Nie musimy zabijać wszystkich. Przy odrobinie szczęścia poddadzą się. Być może wystarczy jeden atak. Czasami mówimy sami sobie takie piękne kłamstwa.
– Jak się mają sprawy, Górski? – spytałem, wchodząc do cegły dowodzenia. Duży ekran obecnie pokazywał wyraźnie wszystkie dwadzieścia jeden planet różnych rozmiarów. Zarówno obcy cel, jak i krążowniki makrosów w układzie skupiały się wokół sześciu zdatnych do zamieszkania światów z wodą.
– Sporo rzeczy, o których wzmiankowały makrosy, ma teraz sens. Przelecimy tuż przy celu. We wskazanym przez nich momencie wystrzelimy nasze siły inwazyjne w stronę wroga. Okręty desantowe mogą połowę drogi przeszybować widoczne w kosmosie jako małe, zimne obiekty. Będziemy wyglądać jak strumień lodu. Ale gdy się zbliżymy, muszą odpalić silniki, aby zwolnić, albo zaryzykować rozbicie się na pancerzu stacji. Zobaczymy, czy nas wtedy wykryją i zestrzelą.
– Co z ósmą jednostką desantową? – spytałem.
– Nie zdąży – odparł Górski. – Będziemy musieli poradzić sobie z siedmioma.
– Nie mamy wyboru, sir – odezwała się major Sarin.