Star Force. Tom 3. Bunt. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 3. Bunt - B.V. Larson страница 18
Inaczej niż Centaury, z którymi walczyłem na pokładzie Alamo, gdy zostałem wzięty do niewoli, ci obcy nie byli pokryci jedynie futrem o barwie cynamonu. Mieli na sobie skafandry i trzymali broń. Czterech z nich ruszyło galopem za jednym z moich zwiadowców i zagoniło go z powrotem do nas. Gdy umykał, zmienili jego nogi w parujące kikuty. Korzystali z broni energetycznej, podobnie jak my. Z zaniepokojeniem zauważyłem, że była niemal identyczna. Nosili plecaki z reaktorami, połączonymi z miotaczami za pomocą grubych kabli. Kiedy zmienili zwiadowcę w popiół, ledwie mieli czas zareagować, gdy moi ludzie odwdzięczyli się tym samym.
– Cóż, tej grupy już nie przesłuchamy – stwierdziłem kwaśno. Nie zamierzałem jednak zbytnio się tym martwić. Po tym, jak zabili jednego z naszych marines, nie mogłem oczekiwać, aby moi ludzie byli pełni łaski i powiewali białą flagą.
– Mają naszą broń, sir – stwierdził Kwon, pochylając się nad dymiącymi trupami.
– Owszem. Nanity dały im tę samą technologię.
Kwon nic nie odpowiedział. Zapewne był zdezorientowany sytuacją. Dałem mu najlepszy lek na konfuzję – rozkazałem poprowadzić grupę żołnierzy do tunelu, z którego przyszły Centaury, i zabezpieczyć go.
– Nie strzelajcie do wszystkiego, co się rusza. Nie jesteśmy tu, aby ich eksterminować. Przynajmniej z tego, co wiem.
Czekało mnie teraz kolejne nieprzyjemne zadanie. Musiałem porozmawiać z dowództwem makrosów. Z tego, co mi wiadomo, osiągnęliśmy cel – spenetrowaliśmy obcą strukturę. Może nazwanie jej zdobytą było nieco naciągane, ale zawsze istniała szansa, że makrosy uznają, iż tyle wystarczy.
Podniosłem jeden z zestawów komunikacyjnych, które załadowałem na każdy okręt desantowy, i połączyłem go z nanitowym kablem prowadzącym do powierzchni stacji.
– Dowództwo makrosów, tu Kyle Riggs.
Cisza. Miło być docenianym.
– Dowództwo makrosów, wykonaliśmy zadanie. Wrócimy teraz na okręty.
– Misja niekompletna.
– Spenetrowaliśmy wrogiego satelitę. Zabiliśmy wszystkich obrońców, którzy nas zaatakowali. Nasza misja została spełniona.
– Misja niekompletna.
– Zdefiniujcie wymagania do ukończenia misji – odparłem, mając nadzieję, że nie chcą, abyśmy wyrżnęli milion centaurzych cywili. Nie byłem nawet pewien, czy bylibyśmy w stanie to zrobić, zważywszy, że ich broń była tak dobra, jak nasza.
– Zająć strukturę wroga.
– Którą część struktury mamy przejąć?
– Brak pozwolenia na pytanie.
– Cholera. Zignorujcie to – powiedziałem, zdając sobie sprawę, że niechcący zadałem pytanie. Z wnętrza tunelu, do którego wysłałem marines, widziałem błyski światła i słyszałem w radiu krzyki. Zapewne starliśmy się z kolejnym patrolem. Wyglądało na to, że wróg odpowiada ogniem.
– Podajcie punkt docelowy, do którego należy dostać się, by zająć strukturę – powiedziałem stanowczo.
Przez chwilę milczeli.
– Istnieje kilka takich punktów.
– Podajcie najbliższe.
– Centra napędowe wymagane do orbitowania zlokalizowane są półtora kilometra w stronę środka struktury.
Napęd do orbitowania? Zmarszczyłem brwi.
– Podajcie kolejny punkt – odparłem, ale miałem dziwne przeczucie…
– Najcieńszy punkt kadłuba, który pozwoli na wystrzelenie centralnego punktu w kosmos, jest osiem kilometrów od waszej pozycji, na części struktury zbliżonej do powierzchni planety.
No to miałem rozkazy. Nie potrzebowałem kolejnej wskazówki. Opcją A było zniszczenie silników powstrzymujących stację przed spadnięciem na planetę. Opcją B było wysadzenie dziury w centralnej części instalacji i rozszczelnienie całej konstrukcji.
Nie chcieli, abym zdobył tę strukturę. Nie chcieli, żebym zabił wszystkich uzbrojonych obrońców i wymusił kapitulację. Chcieli, abym ją zniszczył. Zabił wszystkich na pokładzie. Może dla makrosów koncepcje zdobycia i zniszczenia były synonimami.
Rozmyślałem, co robić dalej, a tymczasem rozkazałem swoim ludziom powstrzymać dalszy atak.
– Pułkowniku Riggs? – usłyszałem krzyk przez radio. To była porucznik Marquis. – Sir?
– Słucham. Proszę mówić.
– Stoję na jakiegoś rodzaju kracie. Chyba powinien pan to zobaczyć.
– Jestem zajęty. O co chodzi, poruczniku?
Cisza.
Wstałem, myśląc o Kwonie i jego randce. Nie chciałem go zawieść.
– Poruczniku Marquis? Joelle?
– To coś dużego, sir… – powiedziała.
Poszedłem za jej sygnałem wzdłuż korytarza przechodzącego przez ten pokład stacji. Kwon szedł za mną. Czyżby okazywał nerwowość?
– Naprawdę chcesz się z nią umówić, co, Kwon?
– Tak, sir.
Znaleźliśmy ją na końcu korytarza, siedzącą na kracie. Każdy sześciokątny otwór miał jakieś trzydzieści centymetrów średnicy. Stwierdziłem, że być może udałoby jej się przecisnąć, gdyby się postarała.
Spojrzeliśmy w dół, na to, co mogło stanowić jedynie pomieszczenie centralne, o którym mówiły makrosy. To było jak wejrzenie we wnętrze miniaturowej planety. W tym wypadku jednak planeta znajdowała się na zakrzywionych ścianach pomieszczenia. W środku poruszały się po niebie wiotkie chmury, które przecinały nawet pojazdy latające. Wszędzie widać było budowle i roślinność.
– Piękne, prawda, sir? – spytała porucznik Marquis.
– Ta stacja jest pusta w środku. Wszystkie te rury i tunele na zewnątrz ją zasilają. To jak wydrążona planeta.
Były tam pola, lasy i wzgórza. Jak w ziemskiej, wiejskiej okolicy, tylko nie podzielone na kwadraty, jak w przypadku ludzi. Wszystkie ich drogi miały sporo krzywizn. Był to naprawdę urzekający widok.
– Muszą ich tu mieszkać całe miliony – powiedziałem w końcu. – I nie chcę ich wszystkich zabijać.
Oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni, odrywając wzrok od pięknych widoków w dole.
– Chodźcie. Mamy misję do wykonania.
Rozdział 11
Cała