Naśladowca. Erica Spindler
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Naśladowca - Erica Spindler страница 4
Kitt mieszkała tu od czterdziestu ośmiu lat i nigdy, nawet po śmierci Sadie i rozstaniu z mężem, nie przyszło jej do głowy, że mogłaby się gdzieś przeprowadzić. Lubiła to zamieszkane przez potomków włoskich i szwedzkich emigrantów miasto. Unikano tu sporów i kłótni, w co drugim lokalu serwowano świetną pizzę, a kiedy miała ochotę na trochę światowego życia, droga do Chicago zajmowała niewiele ponad godzinę.
Prawdę mówiąc, rzadko tam jeździła. Czuła się lepiej w swojskiej atmosferze średniego miasta.
Wysiadła z wozu i poczuła na skórze chłodne, wilgotne powietrze. Zadrżała i otuliła się szczelniej kurtką. W północnej części Illinois zima była ciężka, wiosna chłodna, a lato zbyt krótkie, ale mieszkali tu naprawdę wspaniali ludzie. Warto było trochę pocierpieć, żeby mieć takie towarzystwo.
Przeszła pod taśmą i podeszła do mundurowego policjanta. Wpisała się do jego notatnika, nie zwracając uwagi na ciekawe spojrzenia kolegów. Nie miała do nich pretensji. Wróciła z urlopu dopiero dwa miesiące temu i jak do tej pory zajmowała się jedynie drobnymi napadami, które także, jako potencjalnie zagrażające życiu, trafiały do wydziału zabójstw.
Nie czuła się jeszcze bardzo pewnie, ale do dzisiaj niezbyt się tym przejmowała. Była wdzięczna, że zastępca szefa, Sal Minelli, pozwolił jej wrócić. Przecież zawaliła sprawę, a w dodatku na koniec zupełnie się załamała. Jej nieudolne działania mogły zagrozić bezpieczeństwu kolegów.
Sal pomagał jej w równym stopniu, co Brian. Do końca życia pozostanie ich dłużniczką. Co by zrobiła, gdyby straciła pracę? Przecież nic innego nie umiała robić!
Nie, poprawiła się w myślach. Kiedyś byłam też żoną i matką.
Potrząsnęła głową, żeby wypędzić z niej myśli, które przysparzały jej bólu i osłabiały psychikę, i weszła do środka. Rodzice dziecka siedzieli objęci na dole, w niewielkim salonie. Kitt nie miała tyle siły, by nawiązać z nimi kontakt wzrokowy. Rozejrzała się tylko po wnętrzu, dostrzegając bardzo schludne, ale tanie meble, stary wytarty dywan i ładnie pomalowane szarozielone ściany.
Z jakiegoś pomieszczenia na górze dobiegały odgłosy rozmów, więc od razu tam poszła. Za dużo osób na małej przestrzeni, pomyślała odruchowo. Porucznik Riggio powinna zwrócić większą uwagę na ślady.
Brian też tu był, chociaż nie pracował już w wydziale zabójstw. Mary Catherine Riggio jakby wyczuła jej obecność, bo obróciła się w stronę drzwi. W czasie tego półtora roku wiele się zmieniło w wydziale zabójstw. Kilka osób awansowało do stopnia porucznika, między innymi Mary, która dostała też stanowisko śledczej. Kitt słyszała, że jest bystra, ambitna i nie idzie na żadne kompromisy. Może być ciężko, pomyślała.
Spojrzała jej w oczy, skinęła głową i ruszyła w stronę łóżeczka.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by zrozumieć, że Brian miał rację. To musiał być ten sam człowiek!
Kitt z trudem przełknęła ślinę, próbując zdławić poczucie winy, które nieustannie jej towarzyszyło. Przecież mogła go złapać pięć lat temu! Dlaczego poniosła klęskę?
Chciała oderwać wzrok od ofiary, ale nie była w stanie. Poczuła ból. Nagle przed oczami zamajaczyła jej twarz Sadie. W piersi narastał szloch, ale zdołała go powstrzymać. Te morderstwa łączyły się nierozerwalnie w jej myślach ze śmiercią córki.
Kitt wiedziała, dlaczego tak się stało. Omawiała to wielokrotnie ze swoim psychoterapeutą. Pierwsze morderstwo miało miejsce, gdy córka zaczęła się poddawać. Dlatego walka o życie Sadie splotła się z walką o to, by uchronić inne dziewczynki przed śmiercią.
Niestety Kitt zawiodła na całej linii.
Nagle dotarło do niej, że dziewczynka ma inaczej ułożone ręce. Pięć lat temu morderca krzyżował je wszystkim ofiarom na piersi, starannie prostując ich dłonie i palce. Teraz jedna ręka, z powykręcanymi palcami, wskazywała pierś, druga była niedbale odrzucona i nie przylegała do ciała.
To mogło nie mieć znaczenia. Mała zmiana w rytuale mordercy? W końcu minęło już pięć lat… A jednak Kitt przeczuwała, że jest to ważne. Morderca, którego tropiła wcześniej, był perfekcjonistą. Niczego nie zmieniał, ofiary zawsze wyglądały tak samo, a poza tym nigdy nie pozostawiał po sobie żadnych śladów.
Podekscytowana odkryciem zawołała Briana. Oczywiście Riggio i White pospieszyli za nim.
– Miło mi panią poznać, pani porucznik – odezwała się Riggio, nie pozwalając jej dojść do słowa.
– Mnie również…
– Cieszę się, że zechciała pani podzielić się z nami swoimi doświadczeniami – dodała tamta z ponurą, zaciętą miną.
Kitt tylko wzruszyła ramionami i spojrzała na Briana.
– Zwróciłeś uwagę na ręce?
Namyślał się przez chwilę, a potem z podziwem pokręcił głową.
– Nie, nie pomyślałem o tym. – Zerknął na M.C. – W przypadku poprzednich morderstw ręce zawsze były ułożone tak samo, na piersi, tuż przy sercu.
Roselli spojrzał na nich przez ramię.
– Właśnie. To bardzo interesujące.
M.C. zmarszczyła brwi.
– Dlaczego?
– W obu przypadkach ułożenie jest nienaturalne, co znaczy, że morderca zrobił to po śmierci ofiary.
– No jasne, ale co w tym…
– Interesującego? – wpadł jej w słowo. – To, jak długo musiał czekać.
– Nie rozumiem – powiedziała Kitt. – Musiał chyba działać szybko, zanim zaczęło się stężenie pośmiertne.
Anatomopatolog pokręcił głową.
– Nic podobnego. Musiał zaczekać, aż zacznie się stężenie pośmiertne.
Wszyscy milczeli, próbując zrozumieć, co to oznacza. M.C. pierwsza przerwała ciszę.
– Ile to mogło zająć czasu?
– Ponieważ w pokoju jest ciepło, trwało to zapewne od trzech do czterech godzin.
Kitt nie mogła w to uwierzyć.
– Chcesz powiedzieć, że siedział tu i czekał, aż ciało zacznie sztywnieć?!
– Właśnie. Jego cierpliwość została wynagrodzona, bo ciała odkryto, zanim zakończyło się stężenie pośmiertne, od dziesięciu do dwunastu godzin po śmierci. Zapewne właśnie o to mu chodziło.
Brian