Naśladowca. Erica Spindler
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Naśladowca - Erica Spindler страница 6
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wtorek, 7. marca 2006
południe
Zastępca komendanta policji w Rockford, Salvador Minelli, wysłuchał uważnie wszystkich argumentów Kitt. Był bardzo przystojnym mężczyzną, z włosami przyprószonymi siwizną i gładką, jak na pięćdziesięciojednolatka, twarzą. Ubierał się elegancko i chodził sprężystym krokiem. Sal, jak nazywali go wszyscy w policji, bardziej przypominał polityka niż policjanta. Było tajemnicą poliszynela, że za parę lat, po przejściu obecnego szefa policji na emeryturę, będzie głównym kandydatem na to stanowisko.
Sal zawsze traktował ją jak oddany przyjaciel. Pięć lat temu był jej bezpośrednim zwierzchnikiem i starał się ją osłaniać przed różnymi atakami, również tymi z góry.
Może dlatego, że sam miał pięcioro dzieci i rozumiał, jak ciężka i bolesna była dla niej strata Sadie? A może po prostu cenił ją jako pracownika? Przecież był jej bezpośrednim szefem i doskonale wiedział, na co ją stać.
– Znam tego faceta – powtórzyła to, co wcześniej powiedziała młodszej koleżance. – Doskonale wiesz, że znam te sprawę lepiej niż ktokolwiek inny. Niech Riggio ją prowadzi, ale ja powinnam jej pomagać!
Milczał przez chwilę, a następnie złożył dłonie.
– Dlaczego, Kitt?
– Bo chcę dopaść tego drania! Nareszcie wsadzić go za kratki! Bo mogę się przydać w śledztwie!
– Obawiam się, że porucznik Riggio jest innego zdania.
– Jest młoda i zbyt pewna siebie. Potrzebuje pomocy.
– Miałaś już szansę go złapać, Kitt.
– Tym razem mi się uda!
Sal patrzył na nią tak, jakby w ogóle nie usłyszał ostatniej uwagi.
– Chyba wiesz, jak ważne jest świeże spojrzenie na sprawę?
– Tak, ale…
Wyciągnął dłoń, żeby ją uciszyć.
– Porucznik Riggio jest dobra. Naprawdę dobra.
Kiedyś mówił to samo o niej, ale to było dawno.
– Jest uparta i chorobliwie ambitna – przekonywała.
Sal uśmiechnął się lekko.
– Dlatego przydzieliłem jej White’a.
– Jak mam cię przekonać, że sobie poradzę?
– Przykro mi, Kitt, ale już podjąłem decyzję. Jesteś za słaba psychicznie na tę sprawę.
– Czy to nie ja powinnam o tym decydować? – spytała wyczerpana.
– Nie – odparł po prostu, a następnie pochylił się w jej stronę. – Nie obawiasz się, że znowu zaczęłabyś pić?
– Wykluczone. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Od roku nie miałam w ustach nawet kropli alkoholu i tak już zostanie.
– Nie zdołam cię po raz kolejny obronić, Kitt – powiedział przyciszonym głosem. – Wiesz, o czym mówię, prawda?
Pozwoliła wymknąć się mordercy.
A Sal ją wtedy osłaniał, stał za nią murem. Może dlatego, że sam czuł się częściowo odpowiedzialny.
Jak również z powodu Sadie.
– Poproszę Riggio i White’a, żeby cię o wszystkim informowali. To jedyne, co mogę zrobić.
Wstała, zdziwiona tym, że drżą jej ręce. Z przerażeniem stwierdziła, że chętnie by się czegoś napiła, by uspokoić nerwy.
Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić. Nigdy więcej.
– Dziękuję – rzuciła i podeszła do drzwi.
Spojrzał na nią i Kitt zastygła z ręką na klamce.
– Jak tam Joe?
Jej były mąż i do niedawna najlepszy przyjaciel. Chodzili ze sobą od średniej szkoły.
– Prawie ze sobą nie rozmawiamy.
– Wiesz, co o tym myślę.
Cholera! Myślała dokładnie to samo!
– Pozdrów go ode mnie, jeśli go spotkasz.
Skinęła głową i wyszła, wciąż myśląc o byłym mężu.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Wtorek, 7. marca 2006
godz. 17.30
– Cześć, Joe.
Były mąż uniósł wzrok znad planów, które miał na biurku. Jego jasne włosy posiwiały w ciągu ostatnich lat, ale oczy wciąż były intensywnie niebieskie. Patrzył jednak na nią nieufnie.
Doskonale go rozumiała. Przecież od dawna nie wpadała do niego ot tak sobie, żeby po prostu pogawędzić.
– Cześć. Trochę mnie zaskoczyłaś.
– Flo wyszła – chodziło o sekretarkę i asystentkę Joego – więc pomyślałam, że już nie pracujesz. Jak tam interesy?
– Trochę lepiej. Na szczęście zaczyna się już wiosna.
Joe prowadził własną firmę budowlaną, która siłą rzeczy zimą nie dostawała prawie żadnych zleceń. Dobrze, jeśli udało się załatwić jakieś prace remontowe, bo z czegoś trzeba było płacić pracownikom.
– Wyglądasz na zmęczonego – zauważyła.
– Bo jestem. – Przeciągnął ręką po twarzy. – A ty chyba wróciłaś do pracy.
Spojrzał znacząco w stronę wybrzuszenia widocznego pod kurtką. Nigdy tak naprawdę nie przyzwyczaił się do tego, że nosi broń.
– Sal prosił, żeby cię pozdrowić.
Znowu spojrzał jej w oczy.
– A jak z piciem?
– Ani kropli. Od jedenastu miesięcy i dwóch tygodni. I to się już nie zmieni.
– Bardzo się cieszę.
Wiedziała, że mówi szczerze. Przecież widział, jak alkohol powoli ją niszczył. I chociaż się rozwiedli, wciąż w jakiś sposób mu na niej zależało. Tak jak jej na nim.
Kitt