Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 14
– Dzięki, Len – powiedział.
– Billy, czy zechciałbyś…
– Będę na górze za dziesięć minut. Chciałbym, żebyś zwołał zebranie całego personelu za piętnaście minut od teraz. Jeżeli będziesz musiał zwlec kogoś z łóżka, zrób to.
– Tak jest, sir.
– I jeszcze jedno, Len…
– Tak?
– Cieszę się, że właśnie ty mi to powiedziałeś.
– Tak jest, sir.
Kiedy Creighton wyszedł, Starkey spojrzał na zegarek i podszedł do wbudowanych w ścianę monitorów. Włączył dwójkę, splótł dłonie za plecami i w zamyśleniu wpatrywał się w ekran, na którym widać było pogrążone w grobowej ciszy wnętrze stołówki Projektu Blue.
ROZDZIAŁ 5
Larry Underwood minął zakręt i znalazł miejsce, w którym mógł zaparkować swojego datsuna – pomiędzy hydrantem a czyimś przewróconym koszem na śmieci leżącym w rynsztoku.
W koszu znajdowało się coś paskudnego i Larry na próżno usiłował sobie wmówić, że wcale nie widzi w nim zdechłego, sztywnego jak deska kota i szczura rozrywającego białe futro na jego podbrzuszu. Szczur tak szybko znikł w kręgu światła rzucanego przez reflektory datsuna, że równie dobrze mogło go tam nie być. Jednak martwy kot nie zniknął. Larry, wyłączając silnik, doszedł do wniosku, że skoro widział truchło kota, musiał tu być i szczur. Czyż nie mówiono, że Paryż ma największą populację tych gryzoni na świecie? Wszystko przez stare kanały. Ale w Nowym Jorku też było ich sporo. I jeżeli dobrze pamiętał swoją utraconą młodość, nie wszystkie tamtejsze szczury chodziły na czterech nogach.
Do cholery, co on tu właściwie robi, siedząc w samochodzie przed tym starym budynkiem z piaskowca i rozmyślając o szczurach? Pięć dni temu, czternastego czerwca, znajdował się w słonecznej Kalifornii, ojczyźnie świrów, dziwnych religii, jedynych na świecie klubów go-go dla białych i kolorowych oraz Disneylandu.
Tego ranka, za kwadrans czwarta, po przejechaniu przez Triborough Bridge, znalazł się na wybrzeżu innego oceanu. Była posępna mżawka. Tylko w Nowym Jorku letnia mżawka może wydawać się taka posępna.
Larry widział krople rozbijające się o przednią szybę datsuna, a na niebie od wschodu zaczęły się pojawiać pierwsze oznaki nadchodzącego świtu.
Kochany Nowy Jork, pomyślał. Wróciłem do domu. Może w mieście byli akurat Yankees i jego podróż się opłaci? Mógłby pojechać metrem na stadion, wypić piwo, zjeść parę hot dogów i popatrzeć, jak Yankees dają w kość tym tępakom z Cleveland albo Bostonu…
Po chwili wszystkie te myśli rozwiały się jak dym, a kiedy się ocknął, stwierdził, że zrobiło się jaśniej. Zegarek na desce rozdzielczej wskazywał szóstą pięć. Musiał się zdrzemnąć. Zauważył, że szczur powrócił. Wydrapał całkiem sporą dziurę w brzuchu zdechłego kota, wyżerając mu wnętrzności. Larry, mimo iż miał pusty żołądek, poczuł, że zbiera mu się na mdłości. Zastanawiał się, czy nie nacisnąć parę razy klaksonu, by przepłoszyć gryzonia, ale nie pozwalał mu na to widok kamienic z piaskowca i świadomość, że ich lokatorzy są jeszcze pogrążeni we śnie.
Osunął się niżej na fotelu, żeby nie widzieć szczura spożywającego wczesne śniadanie. „Tylko coś przekąszę, stary, i zaraz wracam do kanałów. Wybierasz się dziś na Stadion Yankees? Może cię tam zobaczę, choć wątpię, żebyś ty zdołał mnie wypatrzyć”. Na frontowej ścianie budynku widniało graffiti: CHICO 116, ZORRO 93, MAŁA ABIE NUMER 1!
Kiedy był małym chłopcem, zanim umarł jego ojciec, była to jeszcze dość spokojna ulica. Schodów prowadzących do podwójnych drzwi domu strzegły dwa kamienne psy. Rok przed jego wyjazdem na wybrzeże jacyś wandale zniszczyli psa stojącego po prawej stronie, tego z podniesionymi łapami. Teraz nie było już żadnego – została jedynie tylna łapa psa, który stał kiedyś po lewej stronie. Tułów, który miała wspierać, zniknął. Być może był teraz ozdobą mieszkania jakiegoś Portorykańczyka.
Może zabrał go Zorro 93 albo Mała Abie numer 1. Mogły to być również szczury. Kto wie, może w jakąś mroczną noc przeniosły psa do jednego z opuszczonych tuneli metra? Być może zabrały również jego matkę. Wiedział, że powinien przynajmniej wejść po schodach i upewnić się, czy jej nazwisko nadal widnieje na skrzynce na listy należącej do mieszkania numer 15, ale był zbyt zmęczony. Posiedzi jeszcze trochę w samochodzie i zdrzemnie się, a potem sprawdzi, co dzieje się z matką. W sumie chyba byłoby lepiej, gdyby umarła. Możliwe, że wówczas przestałby zawracać sobie głowę drużyną Yankees. Kto wie, może wynająłby pokój w motelu w Baltimore, przespał całe trzy dni, a potem wrócił na wspaniały złoty Zachód. W strugach kapuśniaczku Nowy Jork miał w sobie tyle samo uroku co martwa kurwa.
Jego umysł ponownie zaczął odpływać, powracając do wydarzeń z ostatnich dziewięciu tygodni i usiłując znaleźć klucz, który pozwoliłby mu wszystko zrozumieć. Jak to możliwe, że