Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 16
Nagłe odejście Julie – dziewczyny, z którą się spotykał, odkąd zaczął grać U Gina – było dla niego ciężkim przeżyciem. Poznała go z wieloma ludźmi i z niektórymi spośród nich nadal pragnął się widywać. Poza tym jej głos kojarzył mu się z pełnymi zachęty głosami agentów, z którymi rozmawiał przez telefon.
Zerwał z nią po długiej i gorzkiej kłótni. Krzyczała, że niedługo jego głowa zrobi się taka wielka, że nie zdoła wejść do studia nagraniowego, że wisi jej pięć stów za prochy i że jest odpowiedzią lat dziewięćdziesiątych na Zagara i Evansa. Groziła, że popełni samobójstwo. Kiedy już było po wszystkim, Larry czuł się, jakby odbył długi pojedynek na poduszki, które były wypełnione nie pierzem, lecz trującym gazem.
Trzy tygodnie temu zaczęli pracę nad albumem i Larry zdołał oprzeć się większości sugestii, którymi częstowano go „dla jego własnego dobra”. Wykorzystał wszystkie gwarantowane przez kontrakt furtki. Zaprosił do współpracy trzech członków zespołu Tattered Remnants – Barry’ego Griega, Ala Spellmana i Johnny’ego McCalla – oraz dwóch innych muzyków, z którymi współpracował w przeszłości: Neila Goodmana i Wayne’a Stukeya.
Mieli na nagranie płyty zaledwie dziewięć dni – bo tylko na tyle wypożyczono im studio – i zrobili to. Columbia chciała wydać album, który byłby przeglądem dwudziestotygodniowej kariery Larry’ego Underwooda – począwszy od Mała, czy możesz polubić swojego faceta? i skończywszy na Hang On, Sloopy.
Ale Larry chciał czegoś więcej.
Na okładce albumu znalazło się jego zdjęcie, na którym siedział w staroświeckiej wannie wypełnionej ogromną ilością piany. Na kafelkach za wanną widniał nakreślony szminką sekretarki z Columbii napis KIESZONKOWY ZBAWICIEL oraz imię i nazwisko LARRY UNDERWOOD. Columbia chciała zatytułować album Mała, czy możesz polubić swojego faceta?, ale Larry zaprotestował i na plastikowym, przezroczystym opakowaniu płyty pojawiła się okrągła nalepka z napisem: ALBUM ZAWIERA PRZEBOJOWE NAGRANIE SINGLOWE.
Dwa tygodnie temu singiel trafił na czterdzieste siódme miejsce na liście i dopiero wtedy zabawa rozkręciła się na całego. Larry wynajął na miesiąc domek na plaży w Malibu, a potem wszystko jakby skryło się za mgłą. Ludzie pojawiali się i odchodzili – i za każdym razem było ich coraz więcej. Niektórych znał, jednak większość stanowili obcy. Pamiętał, że wciąż był nagabywany przez agentów, którzy chcieli „poprowadzić dalej jego pieprzoną karierę”. Pamiętał dziewczynę, która po jakiejś ostrej orgietce wybiegła na plażę golusieńka, jak ją Pan Bóg stworzył. Pamiętał, jak wciągał do nosa cieniutkie kreseczki koki i zapijał to tequilą. Pamiętał, jak ktoś w sobotni poranek (musiało to być jakiś tydzień temu) obudził go niezbyt delikatnie, aby mógł usłyszeć Kaseya Kasema zapowiadającego jego piosenkę jako debiut na trzydziestym szóstym miejscu „American Top Forty”. Pamiętał, jak całymi garściami brał prochy, a potem – ale to już przypominał sobie znacznie słabiej – kupował datsuna, mając w dłoni czek na cztery tysiące dolarów, który otrzymał pocztą.
I wtedy przyszedł trzynasty czerwca – było to sześć dni temu. Tego dnia Wayne Stukey poprosił go, aby poszedł z nim na spacer po plaży. Dochodziła dopiero dziewiąta rano, ale stereo było włączone, podobnie jak oba telewizory, a w suterenie dalej trwała zabawa. Larry siedział w ogromnym fotelu w samych slipkach i jak sowa wpatrywał się w stronicę trzymanego w dłoni komiksu Superboy, usiłując odczytać napisy w dymkach. Bardzo się starał, ale mimo to nie potrafił zrozumieć słów, które czytał. Poszczególne wyrazy wydawały się zupełnie wyrwane z kontekstu. Z kwadrofonicznych głośników płynęły dźwięki muzyki Wagnera i Wayne musiał krzyczeć, aby Larry go zrozumiał.
Kiwnął głową – był przekonany, że mógłby przejść wiele mil.
Jednak kiedy promienie słońca poraziły jego gałki oczne, natychmiast zmienił zdanie. O nie. Żadnego spaceru. Jego oczy zamieniły się w szkła powiększające i przechodzące przez nie promienie słońca lada moment wypalą mu mózg. Miał wrażenie, że jego głowa jest w środku sucha jak hubka.
Wayne zacisnął dłoń na jego ramieniu i zmusił go do wstania.
Zeszli na plażę, przeszli po nagrzanym piasku na twardszy, brązowy grunt i Larry uznał, że może to wcale nie taki zły pomysł. Szum fal koił stargane nerwy. Wisząca na tle błękitnego nieba mewa przypominała białą literę M.
Wayne pociągnął go za rękę.
– Chodźmy.
Ale Larry po paru minutach miał już dość spaceru. Przeszedł tyle, ile mógł. Nie czuł się dobrze. Bolała go głowa i miał wrażenie, że jego kręgosłup jest zrobiony ze szkła. Powieki pulsowały, a nerki przeszywał tępy ból. Kac amfetaminowy nie jest tak bolesny jak poranek po nocy, kiedy weźmiesz Cztery Róże, ale nie jest też tak przyjemny jak seks z Raquel Welch. Gdyby wziął jeszcze dwie pigułki, bez trudu wspiąłby się na szczyt tej wydmy, która wyglądała, jakby lada moment miała się na niego zwalić. Sięgnął do kieszeni, aby je wyjąć, i uświadomił sobie, że jest tylko w slipkach, które włożył trzy dni temu.
– Wayne, chciałbym już wrócić.
– Przejdźmy się jeszcze kawałek.
Miał wrażenie, że Wayne patrzy na niego jakoś dziwnie – z rozdrażnieniem i politowaniem.
– Nie, stary. Przecież mam na sobie tylko gacie – zaprotestował. – Zgarną mnie za niestosowne zachowanie w miejscu publicznym.
– Tutaj? Mógłbyś wyjść na plażę z fajfusem obwiązanym chustką i z jajami na wierzchu i nikt by cię za to nie przymknął. Chodź, stary.
– Jestem zmęczony – stwierdził Larry.
Zaczynał być zły na Wayne’a. Pewnie kumpel chciał się na nim w ten sposób odegrać, bo to on, Larry, miał przebój, a Wayne był jedynie klawiszowcem. Wcale nie różnił się od Julie. Teraz wszyscy go nienawidzili. Każdy z nich miał w dłoni otwarty nóż.
– Chodź, stary – powtórzył Wayne i ponownie zeszli na plażę.
Kiedy przeszli jeszcze milę, Larry’ego złapał gwałtowny skurcz. Krzyknął i upadł na piasek. Miał wrażenie, że jego nogi zostały przebite dwoma identycznymi sztyletami. Wayne ukląkł przy nim i zaczął rozmasowywać jego napięte i bolące łydki. W końcu mięśnie powoli zaczęły się rozluźniać. Larry głęboko zaczerpnął powietrza.
– Och, stary… – wysapał. – Dzięki. To było… okropne.
– Pewnie – mruknął Wayne. – Jak się teraz czujesz?
– W porządku. Ale może byśmy trochę posiedzieli, co? A potem wrócimy.
– Chcę z tobą pogadać. Musiałem cię stamtąd wyciągnąć i chciałem, żebyś był w miarę przytomny. Może zdołasz zrozumieć, co ci chcę powiedzieć.
– O co chodzi?
Zaczyna się, pomyślał. Teraz będzie wykład.
Jednak