Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 20
– Dostałem honorarium – pochwalił się. – Poza tym otrzymuję pewien procent od liczby sprzedanych płyt. To będzie jakieś…
– Och, daj spokój – westchnęła i uciszyła go gestem ręki. – Wypłacili ci już całość, czy może wziąłeś ten mały wozik na kredyt?
– Nie dali mi jeszcze zbyt dużo – odparł, balansując na krawędzi kłamstwa, jednak nie ośmielając się jej przekroczyć. – Ale zapłaciłem już pierwszą ratę, a resztę spłacę w terminie.
– Kredyty o dogodnych terminach spłat… – mruknęła ze smutkiem. – To właśnie one doprowadziły twojego ojca do bankructwa. Lekarz powiedział, że zmarł na atak serca, ale to nie był atak. Po prostu pękło mu serce. Twój ojciec zmarł z powodu kredytów o dogodnych terminach spłat.
Była to jej stara śpiewka i Larry puścił ją mimo uszu, kiwając głową we właściwych momentach. Jego ojciec miał sklepik z galanterią męską. Nieopodal niego otwarto salon Roberta Halla i rok później sklepik ojca upadł. Chcąc zagłuszyć smutek, zaczął jeść i w ciągu trzech lat bardzo utył. Umarł w niewielkim barze na rogu, a na talerzu przed nim została niedojedzona kanapka z klopsikami.
Larry miał wtedy dziewięć lat. Przypomniał sobie, jak jego matka – Alice Underwood, kobieta, która absolutnie nie potrzebowała pocieszenia – zareagowała na takie próby ze strony swojej siostry. „Mógł zapić się na śmierć” – stwierdziła, patrząc ponad ramieniem Larry’ego, i od tej pory, aż do czasu, gdy wyjechał z domu, całe jego życie było zdominowane przez jej powiedzenia i uprzedzenia.
Ostatnia uwaga, jaką usłyszał, kiedy wraz z Rudym Schwartzem odjeżdżali jego starym fordem, brzmiała: „W Kalifornii też są przytułki”.
Cóż, taka jest moja mama, pomyślał.
– Chcesz tutaj zostać, Larry? – spytała łagodnym tonem.
– A masz coś przeciw temu?
– Oczywiście, że nie. Mam jeden wolny pokój. Materac znajdziesz w gościnnej sypialni. Przeniosłam do tego pokoju trochę rzeczy, ale mógłbyś poprzesuwać niektóre pudła na bok.
– W porządku – odparł. – Ale na pewno nie masz nic przeciwko temu? Przyjechałem tu tylko na kilka tygodni. Pomyślałem, że spotkam się z paroma kumplami. Markiem… Galenem… Davidem… Chrisem…
Wstała, podeszła do okna i szarpnięciem podniosła je do góry.
– Możesz u mnie zostać tak długo, jak zechcesz, Larry. Nie jestem zbyt wylewna, ale cieszę się, że cię widzę. Nie rozstaliśmy się w dobrej komitywie. Padło wtedy wiele nieprzyjemnych słów… – Odwróciła do niego twarz, w dalszym ciągu spiętą, lecz jednocześnie pełną miłości. – Teraz tego żałuję. Ale powiedziałam to wszystko tylko dlatego, że cię kocham. Nigdy nie umiałam wyrazić tego wprost, więc próbowałam okazać to w inny sposób.
– W porządku – mruknął, wpatrując się w stół. Znowu się zaczerwienił, czuł to. – Posłuchaj mamo, mogę ci dołożyć do czynszu.
– Możesz, jeśli chcesz. Ale jeśli nie chcesz, nie musisz. Mam pracę. Nadal jesteś moim synem.
Pomyślał o martwym kocie ze śmietnika i o Deweyu Decku z uśmiechem napełniającym narkotykami miseczki dla gości, a potem nagle wybuchnął płaczem. Kiedy uniósł dłonie, żeby wytrzeć łzy, stwierdził, że wbrew jego nadziejom wszystko jest jak dawniej. Jego matka zmieniła się trochę, to prawda. On również, ale nie tak, jak sądził – ona urosła, a on jakimś sposobem zmalał.
Nie wrócił do domu dlatego, że musiał dokądś uciec. Zrobił to, bo się bał i potrzebował swojej matki.
Alice stała przy otwartym oknie i obserwowała go. Białe firanki falowały na wilgotnym wietrze, przesłaniając jej twarz. Nie zasłaniały jej całkowicie, ale sprawiały, że wyglądała jak duch. Przez okno docierały do pokoju odgłosy ruchu ulicznego. Wyjęła zza stanika sukni chustkę, podeszła do stołu i podała ją Larry’emu. W jej synu było coś twardego. Mogłaby wypróbować jego wytrzymałość, ale do czego by w ten sposób doprowadziła? Jego ojciec był mięczakiem i w głębi serca wiedziała, że właśnie to posłało go do grobu.
Maksa Underwooda wykończył nie tyle wzięty kredyt, ile jego spłacanie. Więc skąd się wzięła ta twarda jak skała żyła? Komu Larry miał za to dziękować? Albo kogo winić?
Łzy nie potrafiły skruszyć tej twardości w jego charakterze, podobnie jak letnia ulewa nie może zmienić wyglądu skały. Taką twardość można było dobrze wykorzystać – wiedziała o tym, poznała tę prawdę jako kobieta samotnie wychowująca dziecko w mieście, które nie troszczyło się o samotne matki ani o ich dzieci. Ale Larry najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Będzie bez zastanowienia brnął naprzód i będzie wciągał ludzi – a przy tym również i siebie – w różne kłopoty, a kiedy sytuacja stanie się naprawdę zła, zrobi użytek z twardości swego charakteru, żeby ratować własną skórę. A co z innymi? Zostawi ich, aby utonęli albo ratowali się sami. Był twardy, ale nadal wykorzystywał tę twardość w niewłaściwy sposób. Widziała to w jego oczach, w jego postawie i nawet w tym, jak bawił się papierosem, puszczając w powietrze sine kółka dymu.
Jednak nie wyszlifował tkwiącej w nim twardości, by przemienić ją w ostrze, którym mógłby ranić ludzi, i to już było coś – w razie potrzeby zawsze mógł jej użyć jak maczugi i próbować wydostać się z opresji, w którą sam się wpakował.
Przyjdzie taki dzień, że się zmieni – powiedziała sobie w duchu. Ona już się zmieniła, więc i na niego przyjdzie pora. Ale siedział teraz przed nią nie chłopiec, lecz dorosły mężczyzna i obawiała się, że czas zmian – głębokich i fundamentalnych, które zachodziły nie tyle w sercu, co w duszy, jak mawiał jej duszpasterz – w jego przypadku należy już do przeszłości. Było w nim coś, co sprawiało, że czuła na plecach lodowate ciarki, jakby ktoś szorował paznokciami po tablicy. W jego sercu było miejsce tylko dla niego. Kochała go jednak i była przekonana, że w głębi duszy jest dobry. I rzeczywiście tak było, ale jak wydobyć tę dobroć na powierzchnię?
– Jesteś zmęczony – powiedziała. – Umyj się teraz, a ja poprzenoszę pudła, żebyś mógł położyć się spać.
Przeszła krótkim korytarzykiem do pokoju na tyłach, który był kiedyś jego sypialnią, i chwilę później Larry usłyszał, jak ze stękaniem zaczyna przesuwać pudła. Wytarł oczy. Z ulicy wciąż dobiegał warkot przejeżdżających samochodów.
Próbował sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni płakał w obecności matki. Pomyślał o zdechłym kocie. Chyba jeszcze nigdy nie był równie zmęczony.
Kiedy w końcu położył się do łóżka, spał prawie osiemnaście godzin.
ROZDZIAŁ 6
Było późne popołudnie, gdy Frannie wyszła do ogródka na tyłach domu, gdzie jej ojciec cierpliwie pielił groch i fasolę. Przekroczył już sześćdziesiątkę – spod baseballowej czapeczki,