Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 26
– Mógłby ją ktoś uciszyć? – zapytał siedzący nieco dalej z tyłu Chris Ortega. – Chryste, ta baba jest gorsza niż grająca szafa, w której zacięła się płyta.
Jeden z wojskowych zmusił Lilę do wypicia szklanki mleka i potem przez resztę podróży spoglądała przez okno, pomrukując coś pod nosem. Stu podejrzewał, że w szklance było nie tylko mleko.
Kiedy wylądowali, czekały już na nich cztery limuzyny – cadillaki. Mieszkańcy Arnette zajęli miejsca w trzech samochodach, a do czwartego wsiadła ich wojskowa eskorta.
Stu przypuszczał, że żołnierze teraz też znajdowali się gdzieś w budynku.
Nad drzwiami zapaliło się czerwone światełko. Kiedy kompresor, pompa czy czymkolwiek było urządzenie otwierające drzwi znowu się włączyło, do pokoju wszedł ubrany w biały kombinezon mężczyzna. Doktor Denninger. Był młody, miał czarne włosy, oliwkową cerę i ostre rysy.
Podszedł do Stu.
– Patty Greer twierdzi, że sprawia jej pan kłopoty – rozległ się głos płynący z głośnika umieszczonego na jego piersi. – Jest nieco zdenerwowana.
– Niepotrzebnie – odparł Stu.
Z trudem zachowywał spokój, ale czuł, że nie może zdradzić się przed tym mężczyzną. Nie mógł dać po sobie poznać, że się boi. Denninger sprawiał wrażenie człowieka, który pomiata swoimi podwładnymi i podlizuje się przełożonym. Można go było urobić, musiał tylko zrozumieć, że to twoja ręka trzyma bat. Gdyby jednak wyczuł w tobie strach, powtórzyłby starą śpiewkę: „Przykro mi, ale nie mogę panu powiedzieć nic więcej”, pod którą kryła się pogarda dla głupich cywilów.
– Żądam, aby udzielono mi odpowiedzi na kilka pytań – oświadczył.
– Przykro mi, ale…
– Jeżeli chcecie, żebym z wami współpracował, musicie mi parę rzeczy wyjaśnić.
– Wszystko w swoim czasie.
– Mogę wam utrudnić życie.
– Zdajemy sobie z tego sprawę – odparł z irytacją w głosie Denninger. – Ale to nie do mnie powinien pan zwrócić się o wyjaśnienia, panie Redman. Zresztą niewiele wiem.
– Chyba robiliście badania mojej krwi. Te wszystkie igły…
– Owszem – przyznał Denninger.
– Po co?
– Jeszcze raz powtarzam, panie Redman: nie mogę panu powiedzieć tego, czego sam nie wiem.
Stu, chcąc nie chcąc, musiał mu uwierzyć. Prawdopodobnie ten facet był tylko zwykłym pionkiem wykonującym swoją pracę.
– Objęli całe miasto kwarantanną.
– O tym również nic mi nie wiadomo – odparł Denninger, ale tym razem odwrócił wzrok i Stu zorientował się, że skłamał.
– Jak to możliwe, że w mediach nie podano żadnej informacji na ten temat? – zapytał.
– Nie rozumiem…
Stu wskazał przymocowany do ściany telewizor.
– Kiedy odcinają jakieś miasto od świata i otaczają je zasiekami z drutu kolczastego, zwykle mówi się o tym w wiadomościach – powiedział.
– Panie Redman, gdyby tylko zechciał pan pozwolić Patty zmierzyć sobie ciśnienie…
– Nie. Jeżeli będziecie ode mnie czegokolwiek chcieli, przyślijcie tu przynajmniej dwóch osiłków. Po dobroci niczego ze mnie nie wydobędziecie. Ale bez względu na to, ilu ludzi tu przyślecie, postaram się wyrwać parę dziur w tych waszych ochronnych kombinezonach. Nie wyglądają na specjalnie mocne.
Wyciągnął rękę w stronę Denningera, jakby chciał złapać go za kombinezon. Lekarz odskoczył w tył tak gwałtownie, że omal się nie przewrócił.
Z głośnika jego interkomu dobiegł przerażony skrzek, a widoczną za podwójną taflą szkła twarz wykrzywił strach.
– Przypuszczam, że moglibyście mi domieszać czegoś do jedzenia, żeby zbiło mnie z nóg, ale to mogłoby wpłynąć niekorzystnie na wyniki waszych testów, prawda?
– Panie Redman, zachowuje się pan nierozsądnie – stwierdził Denninger. – Pańska niechęć do współpracy może przynieść ogromną szkodę naszemu krajowi. Rozumie mnie pan?
– Nie – odparł Stu. – Uważam, że to kraj mnie wyrządza szkodę. Zostałem zamknięty w izolatce w szpitalu w Georgii i oddany pod opiekę jakiemuś głupkowatemu lekarzowi, który o niczym nie ma pojęcia. Zabieraj się stąd i przyślij tu kogoś, z kim będę mógł porozmawiać, albo kilku tłuków, żeby wydusili ze mnie wszystko, czego chcecie się dowiedzieć. Ale możecie być pewni, że nie poddam się bez walki.
Po wyjściu Denningera przez dłuższą chwilę siedział na krześle zupełnie nieruchomo. Pielęgniarka nie wróciła. Nie pojawiło się również dwóch osiłków, którzy mogliby zmierzyć mu ciśnienie, używając siły. Doszedł do wniosku, że nawet tego nie mogli zrobić wbrew jego woli. Pewnie teraz na jakiś czas dadzą mu spokój, żeby się trochę podusił we własnym sosie.
Wstał, włączył telewizor i wpatrywał się w ekran niewidzącym wzrokiem. Jego strach wciąż narastał. Przez dwa dni czekał, spodziewając się, że wkrótce zacznie kichać, kaszleć i pluć flegmą. Zastanawiał się, co się dzieje z innymi – z ludźmi, których tak dobrze znał. Zastanawiał się, czy z którymkolwiek było tak źle jak z Campionem. Pomyślał o ciałach rodziny zmarłego w środku starego chevy i zamiast tamtej kobiety widział Lilę Bruett, a zamiast dziecka – małą Cheryl Hodges. Telewizor skrzeczał i strzelał. Stu słyszał szum oczyszczonego powietrza wtłaczanego do wnętrza izolatki. Strach zwijał się i skręcał w jego wnętrzu, ukryty pod fasadą fałszywego spokoju. Czasami był potężny i paniczny i wtedy tratował wszystko jak słoń. Czasami niewielki i rozszarpywał wszystko, co napotkał na swojej drodze – jak szczur. Ale nie opuszczał go ani na chwilę.
Minęło jednak jeszcze czterdzieści godzin, zanim przysłali do niego człowieka, który był skłonny do rozmowy na temat tego, co się działo.
ROZDZIAŁ 8
Osiemnastego czerwca, pięć godzin po rozmowie ze swoim kuzynem Billem Hapscombem, Joe Bob Brentwood zatrzymał pirata drogowego na Texas Highway 40, jakieś trzydzieści mil na wschód od Arnette. Piratem był niejaki Harry Trent z Braintree pracujący w ubezpieczalni. Pruł niemal siedemdziesiąt mil na godzinę na obszarze, gdzie dozwolona prędkość wynosiła pięćdziesiąt pięć. Kiedy Joe Bob wypisał mu mandat, przyjął go z pokorą, a potem usiłował sprzedać mu ubezpieczenie na życie i dom.
Joe Bob czuł się wyśmienicie. Śmierć była ostatnią rzeczą, która mogłaby przyjść mu do głowy. Mimo to był już chory. Na stacji Hapscomba