Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 32
– Jasne… – mruknęła, wycofując się trwożliwie z pokoju. Zaczęła płakać. – Wielka gwiazda. Wypierdolić i spłynąć. A ja myślałam, że jesteś porządnym facetem.
Kilka łez ściekło jej po policzkach, spłynęło na brodę i spadło na wzgórek piersi. Larry z fascynacją patrzył, jak jedna z nich zsuwa się po pochyłości prawej piersi i zatrzymuje na sutku. Jak pod powiększającym szkłem widział pory i pojedynczy czarny włos wewnątrz brązowawej aureoli.
Jezu Chryste, chyba popadam w obłęd, pomyślał.
– Muszę iść – oświadczył.
Podniósł swoją leżącą przy łóżku białą wiatrówkę i zarzucił ją na ramię.
– Nie jesteś porządnym facetem! – krzyknęła, gdy wychodził. – Poszłam z tobą tylko dlatego, że uważałam cię za miłego, porządnego faceta!
Kiedy wszedł do drugiego pokoju, z jego ust wydobył się jęk. Na kanapie, gdzie jak sobie mgliście przypominał, był „połykany żywcem”, leżało co najmniej tuzin płyt z Mała, czy możesz polubić swojego faceta? Kolejne trzy leżały na stołku obrotowym przy zakurzonym przenośnym stereo. Na przeciwległej ścianie wisiał wielki plakat Ryana O’Neala i Ali McGraw. Gdy jest się połykanym, nie trzeba mówić przepraszam, pomyślał. Cha, cha! Jezu, naprawdę mi odbija.
Maria stała w drzwiach sypialni i w dalszym ciągu płakała. Na jednej nodze miała niewielkie draśnięcie – musiała zaciąć się przy goleniu.
– Zadzwoń do mnie – wyszlochała. – Nie gniewam się na ciebie.
Powinien powiedzieć: „Jasne, zadzwonię” – i to zakończyłoby całą sprawę. Zamiast tego jednak usłyszał, jak z jego ust wydobywa się obłąkańczy śmiech.
– Twój łosoś się przypala – powiedział.
Krzyknęła, a potem rzuciła się na niego i potknęła o leżącą na podłodze poduszkę. Upadła, przewracając butelkę z mlekiem, i potrąciła stojącą obok niej pustą butelkę po szkockiej.
Boże święty, mieszaliśmy mleko z whisky? – zdziwił się Larry.
Pospiesznie wyszedł z mieszkania i zbiegł po schodach. Kiedy dotarł do drzwi frontowych, usłyszał jej głos dochodzący z góry:
– Nie jesteś porządnym facetem! Nie jesteś…
Zatrzasnął za sobą drzwi i po chwili spowiło go parne, mgliste powietrze niosące ze sobą zapach wiosny i woń spalin samochodowych. Wciąż trzymał w dłoni papierosa wypalonego już prawie do samego filtra. Wyrzucił go do rynsztoka i odetchnął głęboko.
Dobrze, że wyrwałem się z tego domu wariatów, pomyślał i w tym momencie z głuchym trzaskiem otworzyło się okno nad nim. Wiedział, co stanie się za chwilę.
– Mam nadzieję, że zdechniesz! – wrzasnęła Maria. – Mam nadzieję, że wpierdolisz się pod pociąg! Nie jesteś piosenkarzem! W łóżku też jesteś do dupy! Wracaj do swojej mamuśki, wszarzu!
Z okna sypialni na pierwszym piętrze wystrzeliła w jego stronę butelka po mleku. Larry uchylił się. Butelka spadła do rynsztoka i rozbiła się. Następna była butelka po szkockiej, która roztrzaskała się u jego stóp. Puścił się biegiem, osłaniając jedną ręką głowę.
To szaleństwo nigdy się nie skończy, pomyślał.
Z tyłu za nimi rozległ się triumfalny okrzyk:
– Pocałuj mnie w dupę, ty głupi chuju!
Skręcił za róg i po chwili znalazł się na wiadukcie. Opierając się o barierkę, patrzył na przejeżdżające w dole samochody i śmiał się histerycznie.
– Nie mógłbyś rozegrać tego lepiej? – zapytał sam siebie. – Stary, na pewno potrafiłbyś zrobić to lepiej. To była marna zagrywka.
Kiedy uświadomił sobie, że mówi to na głos, ponownie wybuchnął śmiechem. Nagle zakręciło mu się w głowie, poczuł mdłości i mocno zacisnął powieki. Jednocześnie włączył się obwód pamięci w Wydziale Masochizmu i usłyszał, jak Wayne Stukey mówi: „Wewnętrznie jesteś twardy. Masz w sobie ikrę, chłopie”.
Potraktował tę dziewczynę jak starą kurwę…
„Nie jesteś porządnym facetem”.
Jestem. Jestem.
Jednak kiedy jego goście odmówili opuszczenia domku na plaży, zagroził, że wezwie policję, i wcale nie żartował. Czy aby na pewno? Tak. Nie żartował. Większości tych ludzi nie znał, ale czterech czy pięciu z protestujących było jego starymi kumplami. I do tego ten drań Wayne Stukey stojący w drzwiach z rękoma splecionymi na piersiach jak „wielki pan w swoim wielkim dniu”.
Sal Doria wyszedł, mówiąc: „Jeżeli coś takiego przytrafia się takim ludziom jak ty, Larry, to wolałbym, żebyś nie zrobił kariery”.
Larry odwrócił się od szosy w dole, rozglądając się za taksówką.
Skoro Sal rzeczywiście był jego serdecznym kumplem, to dlaczego starał się go wykorzystać? Dlaczego na nim żerował?
„Nie jesteś porządnym facetem”.
– Jestem – mruknął posępnie. – Ale kogo to obchodzi?
Nadjechała taksówka, więc zatrzymał ją machnięciem ręki. Kierowca, podjeżdżając do krawężnika, zawahał się i Larry przypomniał sobie, że ma krew na czole. Otworzył tylne drzwiczki i wsiadł do samochodu, zanim taksiarz zdążył zmienić zdanie.
– Manhattan. Budynek Banku Chemicznego – powiedział.
Taksówka ruszyła.
– Ma pan zranione czoło – rzucił taksiarz.
– Dziewczyna rzuciła we mnie łopatką – wyjaśnił Larry.
Taksiarz popatrzył na niego i uśmiechnął się współczująco, ale nic nie odpowiedział. Larry usadowił się wygodnie na siedzeniu i zaczął się zastanawiać, w jaki sposób wyjaśni matce, gdzie spędził minioną noc.
ROZDZIAŁ 11
W holu spotkał czarną kobietę sprawiającą wrażenie zmęczonej. Powiedziała mu, że Alice Underwood jest teraz prawdopodobnie na dwudziestym czwartym piętrze, gdzie przeprowadza inwentaryzację.
Wsiadł do windy i wjechał na górę. Czuł, że inni ludzie w kabinie rzucają ciekawskie spojrzenia na jego czoło. Rana już nie krwawiła, ale zrobił się na niej duży skrzep.
Na dwudziestym czwartym piętrze mieściły się biura japońskiej firmy produkującej aparaty fotograficzne. Larry przez dobre dwadzieścia minut krążył po korytarzach,