Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 34
Pamiętał. Napisała mu wtedy to samo słowo kredą na czole, a potem musiał wraz z nią trzykrotnie obejść budynek. Nigdy więcej nie napisał ani tego, ani innego brzydkiego słowa na żadnym murze, domu czy werandzie.
– Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ty zawsze chcesz dobrze, Larry. Czasami wydaje mi się, że lepiej byłoby, gdybyś stał się trochę gorszy. Wygląda na to, że potrafisz wyczuć, co jest złe, ale nie potrafisz tego naprawić. Zresztą ja także tego nie potrafię. Starałam się, jak umiałam, kiedy byłeś mały. Napisanie tego słowa na twoim czole było tylko jednym ze sposobów, ale nigdy więcej nie zrobiłabym ci czegoś równie podłego. Ty po prostu należysz do tych, którzy biorą, i tyle. Wróciłeś do domu, ponieważ ja jestem z tych, którzy dają, i wiedziałeś, że ci nie odmówię. Wielu innym może tak, ale tobie nigdy.
– Wyjadę – powiedział, niemal wypluwając z siebie to słowo jak kłąb zwiniętego bandaża. – Dziś po południu.
Nagle jednak uświadomił sobie, że nie jest jeszcze gotowy do wyjazdu. Nie mógł sobie na to pozwolić, przynajmniej dopóki nie otrzyma czeku z kolejną ratą honorarium – lub raczej tym, co z niego zostało, kiedy dobrali się do niego wierzyciele. Poza tym musiał zapłacić do piątku kolejną ratę za datsuna. W przeciwnym razie czekała go wizyta niezbyt przyjaźnie nastawionego faceta zajmującego się odbieraniem niespłaconych wozów, a do tego nie było mu pilno. Niestety, po ubiegłym wieczorze, który zaczął się tak niewinnie z Buddym, jego narzeczoną i jej koleżanką – oralną higienistką, miłą dziewczyną z Bronksu („Spodoba ci się, Larry, ma wspaniałe poczucie humoru”) było u niego kiepsko z kasą. Jeśli chodzi o ścisłość, był niemal kompletnie spłukany, więc dokąd mógłby się udać, gdyby wyjechał? Gdzie by się zatrzymał? W każdym hotelu natychmiast kazaliby mu się wynosić do diabła. Fakt, był nieźle ubrany, ale i tak by się domyślili, że jest goły. Ci dranie zawsze jakimś cudem to wiedzieli. Potrafili wywęszyć pusty portfel.
– Nie wyjeżdżaj – powiedziała łagodnym tonem Alice Underwood. – Nie chciałabym, żebyś wyjeżdżał, Larry. Kupiłam różne dobre rzeczy do jedzenia. Poza tym miałam nadzieję, że wieczorem rozegramy kilka partyjek remika.
– Przecież ty nie umiesz grać w remika – odparł, uśmiechając się pod nosem.
– Takiego dzieciaka jak ty ograłabym do suchej nitki.
– Może, gdybym ci dał czterysta punktów fory…
– Co ty powiesz? – prychnęła. – A może to ja powinnam dać ci czterysta punktów? – Po chwili dodała: – Jeśli chcesz, posiedź tu trochę.
– Dziękuję – odparł.
Po raz pierwszy tego dnia czuł się dobrze, naprawdę dobrze. Cichy głos w jego wnętrzu szeptał, że znów zaczyna brać, że ponownie staje się tym samym Larrym, który nic nikomu nigdy nie dawał, ale go nie słuchał. To była przecież jego matka i prosiła go, aby został. Wprawdzie zanim do tego doszło, powiedziała mu parę przykrych słów, ale prośba to prośba, czyż nie?
– Powiem ci coś… Zapłacę za nasze bilety na mecz czwartego lipca. Zwrócę ci za wszystko, z czego obiorę cię dziś wieczorem.
– Nie umiałbyś obrać nawet pomidora – odparła z uśmiechem, po czym odwróciła się, ponownie koncentrując uwagę na półkach. – W korytarzu jest męska toaleta. Dlaczego nie zmyjesz tej krwi z czoła? Kiedy to zrobisz, wyjmij z mojej torebki dziesięć dolarów i idź do kina. Przy Third Avenue są jeszcze stare, dobre kina. Tylko trzymaj się z dala od miejsc, w których roi się od ciemnych typów, zwłaszcza w okolicach Trzydziestej Dziewiątej i Broadway.
– Niedługo zwrócę ci pieniądze – powtórzył Larry. – Moja płyta jest w tym tygodniu na osiemnastym miejscu na liście „Billboardu”. Sprawdziłem u Sama Goody’ego, kiedy tutaj szedłem.
– To wspaniale. Skoro jesteś taki bogaty, dlaczego nie kupisz gazety, zamiast ją tylko przeglądać?
Larry poczuł, że coś ugrzęzło mu w gardle. Próbował odchrząknąć, ale nic to nie dało.
– No cóż, nieważne – mruknęła. – Mój język jest czasem jak narowisty koń. Kiedy już zacznie galopować, pędzi, dopóki się nie zmęczy. Wiesz o tym. Weź piętnaście dolarów, Larry. Przyjmijmy, że to pożyczka. Sądzę, że je odzyskam… w ten czy inny sposób.
– Na pewno odzyskasz – obiecał. Podszedł do niej i pociągnął ją za skraj spódnicy, jak mały chłopiec. Kiedy spuściła wzrok, stanął na palcach i pocałował ją w policzek. – Kocham cię, mamo.
Sprawiała wrażenie zakłopotanej, ale nie pocałunkiem, tylko tym, co powiedział – lub może tonem jego głosu.
– Przecież wiem, Larry – odparła.
– A jeśli chodzi o moje tarapaty… Fakt, mam kłopoty, ale to nic poważnego.
– Nie chcę o tym słyszeć – oświadczyła.
Jej głos stał się nagle tak surowy i zimny, że słysząc go, Larry się przestraszył.
– W porządku – powiedział. – Posłuchaj, mamo, które z kin w okolicy jest najlepsze?
– Lux Twin – odparła. – Ale nie wiem, co tam dziś grają.
– To nieważne. Wiesz, co myślę? W całych Stanach są trzy popularne i znane rzeczy, ale najlepsze są tylko tu, w Nowym Jorku.
– Co takiego?
– Kina, baseball i hot dogi u Nedicka.
Roześmiała się.
– Nie jesteś głupi, Larry. Zresztą nigdy nie byłeś.
Poszedł do męskiej toalety, zmył z czoła zakrzepłą krew, po czym wrócił i jeszcze raz pocałował matkę. Wyjął piętnaście dolarów z jej starej czarnej torebki, poszedł do kina i obejrzał film, w którym upiór z koszmarów nazwiskiem Freddy Krueger wciągał nastolatków w głąb lotnych piasków ich snów. Zginęli w nich wszyscy z wyjątkiem głównej bohaterki i wydawało się, że Freddy Krueger na końcu również zginął, ale trudno było to stwierdzić na pewno. Ponieważ film miał w tytule kolejną cyfrę rzymską, Larry przypuszczał, że zabójca z metalową rękawicą zakończoną długimi wąskimi nożami wkrótce powróci.
Nie słyszał złowieszczego odgłosu, jaki rozlegał się za jego plecami – odgłosu, który oznaczał kres wszystkiego. Już niebawem nie będzie sequeli, ba, niedługo w ogóle nie będzie żadnych filmów.
Mężczyzna siedzący w następnym rzędzie za Larrym kaszlał.
ROZDZIAŁ 12
W kącie saloniku stał wielki dziadkowy zegar. Frannie Goldsmith przez całe życie słuchała jego miarowego tykania. Nie lubiła go tak samo jak innych elementów wystroju pokoju, którego dzisiaj wręcz nienawidziła. Jej ulubionym pomieszczeniem był warsztat ojca znajdujący się w szopie łączącej dom i stodołę. Do środka wchodziło się przez niewielkie drzwi