Bastion. Стивен Кинг

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 59

Bastion - Стивен Кинг

Скачать книгу

mówić coś innego i natychmiast wyłączono dźwięk – widać było tylko jego poruszające się usta. Obraz się zmienił, na ekranie pojawiło się telewizyjne studio i prowadzący wiadomości oznajmił: „W wyniku gwałtownej fali zachorowań na grypę w Nowym Jorku odnotowano ostatnio kilkanaście zgonów, ale w większości przypadków okazało się, iż główną przyczyną śmierci było AIDS lub wyniszczenie organizmu przez trujące związki zanieczyszczające powietrze. Pracownicy Departamentu Zdrowia stanowczo stwierdzają, że rosyjska grypa typu A nie jest groźniejsza od zwyczajnej świnki. Tymczasem mamy dla telewidzów starą dobrą radę, jaką dają lekarze w przypadku tego typu zachorowań: pozostańcie w łóżkach, wypoczywajcie, pijcie dużo płynów i bierzcie aspirynę”.

      Prowadzący wiadomości dziennikarz uśmiechnął się uspokajająco – i w tej samej chwili ktoś poza kamerą kichnął.

      Słońce niemal stykało się już z horyzontem, zabarwiając go złocistą poświatą, która wkrótce zamieni się w czerwoną, a potem bladopomarańczową.

      Najgorsze były noce. Przewieziono go do stanu, którego nie znał i który w nocy wydawał mu się jeszcze bardziej obcy. Teraz, wczesnym latem, soczysta bujna zieleń, którą widział z okna swojej celi, sprawiała wrażenie dzikiej i nawet odrobinę przerażającej. Nie miał tu żadnych przyjaciół. Domyślał się, że wszyscy ludzie, którzy znajdowali się wraz z nim na pokładzie samolotu, kiedy przewożono ich z Braintree do Atlanty, już nie żyli. Był otoczony przez automaty pobierające mu krew i grożące bronią.

      Bał się o swoje życie, mimo iż nadal czuł się dobrze i w głębi duszy zaczynał wierzyć, że nie złapał tego świństwa, czymkolwiek to było.

      Zastanawiał się, czy ma szansę stąd uciec…

      ROZDZIAŁ 22

      Kiedy dwudziestego czwartego czerwca zjawił się Creighton, zastał Starkeya wpatrzonego w monitory, z rękoma splecionymi za plecami. Na palcu jego prawej dłoni dostrzegł błyszczący pierścień akademii West Point. Nagle zrobiło mu się żal tego człowieka. Starkey już od dziesięciu dni był na prochach i groziła mu dymisja. Jeśli podejrzenia Creightona co do ostatniego telefonu były słuszne, właśnie to nastąpiło.

      – Len? – mruknął Starkey jakby odrobinę zdziwiony. – Dobrze, że wpadłeś.

      – De nada – odparł z lekkim uśmieszkiem Creighton.

      – Wiesz, kto dzwonił?

      – Więc to naprawdę on?

      – Tak, prezydent. Zostałem zwolniony. Ten parszywy skurwiel mnie zwolnił. Wiedziałem, że tak się stanie, ale mimo to czuję się fatalnie. To boli. Boże, jak bardzo boli. Ten wiecznie uśmiechnięty, głupkowaty palant mnie zwolnił.

      Len Creighton pokiwał głową.

      – No cóż… – Starkey przesunął dłonią po twarzy. – Co się stało, to się nie odstanie. Teraz ty tu jesteś szefem. Prezydent chce cię widzieć w Waszyngtonie tak szybko, jak tylko zdołasz tam dotrzeć. Weźmie cię na dywanik i wykręci jak mokrą szmatę, a ty będziesz tylko kiwał głową. Uratowaliśmy, ile się dało. To wystarczy. Jestem pewien, że wystarczy.

      – Skoro tak, cały kraj powinien paść przed tobą na kolana.

      – Przepustnica przypaliła mi rękę… mimo to trzymałem ją tak długo, jak tylko mogłem, Len – dodał Starkey. Przeniósł wzrok na monitor i przez chwilę jego usta drgały nerwowo. – Ale nie udałoby mi się zrobić tego bez ciebie.

      – Cóż… niejedno razem przeszliśmy, prawda?

      – Tak, żołnierzu. A teraz posłuchaj… Jest jedna ściśle tajna i priorytetowa sprawa. Musisz jak najprędzej spotkać się z Jackiem Clevelandem. On wie, kogo mamy za obiema kurtynami, żelazną i bambusową. Wie, jak można skontaktować się z nimi, i nie będzie się starał przeciwdziałać temu, co musi zostać zrobione. Będzie też wiedział, że trzeba to zrobić szybko.

      – Nie rozumiem, Billy.

      – Musimy zakładać najgorsze – oświadczył Starkey.

      Jego górna warga uniosła się, odsłaniając zęby – wyglądał jak pies łańcuchowy broniący obejścia. Wskazał palcem plik cienkich żółtych kartek na stole.

      – To wydostało się spod kontroli i rozprzestrzenia się na terenie Oregonu, Nebraski, Luizjany i Florydy. Zanotowano też pierwsze przypadki zachorowań w Meksyku i Chile. Kiedy utraciliśmy Atlantę, straciliśmy również trzech najlepszych ludzi, którzy mieli uporać się z tym problemem… Badanie Stuarta „Księcia” Redmana nic nie dało. Wiedziałeś, że wstrzyknięto mu wirusa Blue? Sądził, że to jakiś środek uspokajający. Rozprawił się z nim bardzo szybko i nikt nie ma pojęcia, w jaki sposób. Gdybyśmy mieli sześć tygodni, może by nam się udało to odkryć, ale nie mamy tyle czasu. Historyjka o grypie jest stosunkowo najlepsza, ale druga strona nie może się dowiedzieć, jak naprawdę wygląda sytuacja w kraju. To imperatyw. Absolutny impreatyw. W przeciwnym razie mogliby wpaść na jakiś głupi pomysł. Cleveland ma dwudziestu ludzi w Rosji i po dziesięciu w każdym z europejskich krajów satelickich. Ale nie wiem, ilu obsadził w Chinach.

      Starkey zamilkł na chwilę, a jego wargi znowu zaczęły drżeć.

      – Kiedy dziś spotkasz się z Clevelandem, powiedz mu tylko: „Rzym upada” – dodał. – Nie zapomnisz?

      – Nie – odparł Len. – Ale czy jesteś pewien, że naprawdę zgodzą się to zrobić? Wszyscy?

      – Dostali fiolki tydzień temu. Wierzą, że w środku znajdują się radioaktywne cząsteczki, które mają zostać wychwycone i naniesione na mapy przez nasze satelity typu Sky-Cruise. Myślę, że to wszystko, co powinni wiedzieć.

      – Chyba tak, Billy.

      – A jeśli sytuacja zmieni się ze złej na jeszcze gorszą, nikt się nigdy o tym nie dowie. Projekt Blue jest nie do przeniknięcia. Nowy wirus, mutacja… nasi przeciwnicy mogą zacząć się czegoś domyślać, ale chyba nie starczy im czasu, żeby się zbyt wiele dowiedzieć.

      – Masz rację.

      Starkey znów popatrzył na monitory.

      – Przed laty moja córka podarowała mi tomik poezji. Były w nim wiersze niejakiego Yeetsa. Powiedziała, że każdy wojskowy powinien je znać. Wydaje mi się, że żartowała. Słyszałeś o tym poecie, Len?

      – Owszem – odparł Creighton, zastanawiając się, czy powiedzieć staremu, że poeta nazywał się Yeats, ale dał sobie spokój.

      – Przeczytałem cały tomik od deski do deski – dodał Starkey, wpatrując się w ekran, na którym widać było wnętrze pogrążonej w grobowej ciszy stołówki. – Przede wszystkim dlatego, że córka uważała, iż tego nie zrobię. Nie powinno się wydawać pochopnych opinii o drugim człowieku. Niewiele z tego zrozumiałem… myślę, że facet miał nierówno pod sufitem, jednak przebrnąłem przez tę książeczkę. To były dziwne wiersze. Nie wszystkie miały rymy. Ale jeden z nich wrył mi się głęboko w pamięć. Czułem się tak, jakby ten gość opisywał moje własne życie, całą jego

Скачать книгу