Bastion. Стивен Кинг

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 68

Bastion - Стивен Кинг

Скачать книгу

do biura, spojrzał na telefon i w nagłym przypływie gniewu i frustracji strącił go z biurka na podłogę. Wybiegł na ulicę i ruszył do domu Bakerów.

      Wydawało mu się, że naciska dzwonek przez godzinę, zanim otulona szlafrokiem Jane zeszła na dół. Jej twarz znów lśniła od gorączki. Nie majaczyła, ale mówiła wolno i bełkotliwie, a jej wargi były spierzchnięte i popękane.

      – Wejdź, Nick. Co się stało?

      „Vince Hogan zmarł wczorajszej nocy. Warner też chyba umiera. Widziałaś doktora Soamesa?” – napisał, gdy tylko weszli do kuchni.

      Pokręciła głową, zadrżała w lekkim przeciągu, kichnęła i zachwiała się. Nick objął ją ramieniem i podprowadził do krzesła.

      „Możesz zadzwonić do jego gabinetu?” – napisał.

      – Oczywiście, ale przynieś mi telefon, Nick. Chyba znów mnie wzięło.

      Kiedy przyniósł aparat, wybrała numer doktora Soamesa. Trzymała słuchawkę przy uchu przez blisko pół minuty i Nick zrozumiał, że nie doczeka się połączenia.

      Zadzwoniła do doktora do domu, a potem do mieszkania pielęgniarki, którą zatrudniał. Nikt nie odebrał.

      – Spróbuję skontaktować się z policjantami z patrolu stanowego – oświadczyła, ale już po wykręceniu pierwszej cyfry odłożyła słuchawkę na widełki. – Międzymiastowa chyba nadal jest wyłączona. Gdy wykręcam jedynkę, od razu rozlega się sygnał „zajęte”. – Uśmiechnęła się z goryczą i po jej policzkach pociekły łzy. – Pomożesz mi wejść na górę? – zapytała po chwili. – Czuję się taka słaba, że nie mogę złapać tchu. Chyba już niedługo połączę się z Johnem.

      Spojrzał na nią, znowu żałując, że nie może nic powiedzieć.

      – Jeżeli mi pomożesz, położę się i trochę odpocznę.

      Zaprowadził ją na pięterko i napisał: „Niedługo wrócę”.

      – Dziękuję, Nick. Jesteś dobrym chłopcem…

      W następnym momencie już spała.

      Nick wyszedł z domu i stanął na chodniku, zastanawiając się, co teraz powinien zrobić. Gdyby umiał prowadzić, mógłby poszukać pomocy. Ale…

      Zobaczył dziecięcy rower leżący na chodniku przed domem po drugiej stronie ulicy. Podszedł do niego, spojrzał na dom, w którego wszystkich oknach zaciągnięto żaluzje (wyglądał jak domy z jego koszmarnego snu), stanął przy drzwiach i zastukał. Choć pukał kilkakrotnie, nikt mu nie odpowiedział.

      Wrócił do roweru. Był nieduży, ale nie tak mały, by nie mógł na nim jechać. Najwyżej poobija sobie kolana o kierownicę. Będzie na nim wyglądać komicznie, był jednak pewien, że w Shoyo nie zostało już wiele osób, które mogłyby go zobaczyć – a gdyby nawet, nie sądził, żeby ktokolwiek chciał się z niego wyśmiewać.

      Wsiadł na rower i popedałował wzdłuż Main Street. Minął więzienie i ruszył na wschód szosą numer 63, do miejsca, w którym Joe Rackman widział żołnierzy przebranych za robotników drogowych. Jeżeli wciąż tam byli i jeśli rzeczywiście byli żołnierzami, poprosi ich, by zajęli się Billym Warnerem i Mikiem Childressem. Oczywiście jeśli Billy jeszcze żył. Skoro ci ludzie objęli Shoyo kwarantanną, z całą pewnością czuli się odpowiedzialni za chorych mieszkańców miasteczka.

      Dotarcie do autostrady zajęło mu godzinę. Rowerek jechał zygzakiem wzdłuż środkowej białej linii, a Nick co chwila uderzał kolanami w kierownicę. Kiedy jednak znalazł się na miejscu, stwierdził, że żołnierze zniknęli. Jedna lampa wciąż się paliła, a obok niej stały pomalowane na pomarańczowo drewniane kozły. Szosa była mocno rozryta, ale Nick uznał, że przejezdna, choć samochód mógł na niej stracić resory.

      Nagle kątem oka dostrzegł mignięcie czegoś czarnego i w tej samej chwili zerwał się wiatr, przynosząc mdlący smród rozkładu. Czarna chmura była rojem much, które to zbijały się ciasno, to znowu rozpraszały. Nick podszedł z rowerem do rowu po drugiej stronie drogi. Obok nowej karbowanej rury przepustu leżały ciała czterech mężczyzn. Ich obrzmiałe twarze i szyje były całe czarne. Nick nie wiedział, czy byli żołnierzami, czy też nie. Wolał się do nich nie zbliżać, choć przecież nie było się czego bać, ci ludzie nie żyli, a umarli nie mogą nikomu zrobić krzywdy. Mimo to, gdy tylko oddalił się od rowu, pobiegł co sił w nogach do roweru i ogarnięty paniką popedałował z powrotem do Shoyo. Na rogatkach miasta zahaczył o korzeń i wywrócił się razem z rowerem, uderzając się w głowę i rozkrwawiając sobie dłonie. Długą chwilę leżał oszołomiony na środku drogi, a całym jego ciałem wstrząsały niekontrolowane dreszcze.

* * *

      Przez ponad połowę tego ranka – wczorajszego ranka – pukał i dzwonił do drzwi różnych domów. „Ktoś musi być zdrowy” – powtarzał sobie w duchu. Sam czuł się zupełnie dobrze i był przekonany, że takich jak on będzie więcej. W końcu znajdzie kogoś – mężczyznę, kobietę albo nastolatka – kto powie: „Tak, jasne. Zabierzmy ich do Camden. Weźmiemy furgon”.

      Jednak na jego pukanie i dzwonienie odpowiedziało zaledwie tuzin osób. Drzwi uchylały się na długość łańcucha zabezpieczającego, pojawiała się trawiona gorączką twarz i nadzieje Nicka się rozwiewały. Chory również na widok niemowy posępniał, a potem drzwi zamykały się z hukiem.

      Gdyby Nick mówił, spróbowałby ich przekonać, że skoro mogą chodzić, równie dobrze mogliby zasiąść za kółkiem. I że gdyby odwieźli więźniów do Camden, mogliby potem udać się do najbliższego szpitala i mieliby szansę zostać wyleczeni. Ale nie mówił.

      Niektórzy pytali go, czy widział doktora Soamesa. Pewien mężczyzna otworzył na oścież drzwi swojego małego domku, chwiejnym krokiem wyszedł na werandę, ubrany tylko w slipki, i próbował złapać Nicka. Powiedział, że zrobi z nim to, co powinien zrobić już wcześniej w Houston. Najwyraźniej brał go za kogoś o imieniu Jenner. Biegał za Nickiem po całej werandzie jak zombie z trzeciorzędnego horroru. Jego genitalia były okropnie spuchnięte i slipki wyglądały, jakby ktoś wcisnął w nie melona. W końcu rymnął jak długi, a Nick przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, stojąc na trawniku. Mężczyzna pogroził mu pięścią, po czym wpełzł z powrotem do domu, nie zadając sobie trudu, by zamknąć drzwi.

      Jednak większość domów była zamknięta na głucho i Nick doszedł do wniosku, że dalsze poszukiwania nie mają sensu.

      Złowieszcze wrażenie z niedawnego snu powróciło na jawie – wraz z poczuciem, że pukał do drzwi grobowców, usiłując obudzić umarłych, i prędzej czy później trupy mogą odpowiedzieć na jego wezwanie. Próbował przekonać samego siebie, że domy po prostu są opuszczone, a ich mieszkańcy uciekli do Camden, El Dorado lub Texarkany, ale z mizernym skutkiem.

      Wrócił do domu Bakerów.

      Jane spała mocno, jej czoło było chłodne, ale tym razem Nick wolał nie cieszyć się zbyt wcześnie.

      Kiedy nadeszło południe, poszedł do baru dla kierowców. Dopiero teraz zaczął odczuwać skutki nieprzespanej nocy. Po upadku z roweru bolało go całe ciało. Broń Bakera

Скачать книгу