Bastion. Стивен Кинг

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 67

Bastion - Стивен Кинг

Скачать книгу

trudno mi uwierzyć, że on nie żyje. Usiłuję to sobie uświadomić, ale jakoś ciągle nie mogę. – Uśmiechnęła się blado. – Może kiedyś pojawi się ktoś inny, dla kogo będę mogła żyć. Zaniosłeś więźniom kolację?

      Pokręcił głową.

      – Powinieneś to zrobić. Może weźmiesz wóz Johna?

      „Nie umiem prowadzić, ale dziękuję – napisał Nick. – Pójdę do baru pieszo. To niedaleko. Zajrzę do ciebie rano, jeśli można”.

      – Oczywiście – odparła.

      Nick wstał i wskazał filiżankę.

      – Wypiję do dna – obiecała.

      Był już przy drzwiach, gdy poczuł na ramieniu jej pełen wahania dotyk.

      – John… – zaczęła i urwała. Po chwili milczenia zmusiła się, by mówić dalej: – Mam nadzieję, że zabrali go do domu pogrzebowego Curtisa. Tam odbywały się pogrzeby naszych rodziców, Johna i moich. Sądzisz, że już go do niego przewieźli?

      Nick pokiwał głową.

      Po policzkach Jane znów popłynęły strużki łez.

* * *

      Gdy ją zostawił, udał się do baru dla kierowców ciężarówek. W oknie wisiała przekrzywiona tabliczka z napisem „Nieczynne”. Obszedł budynek, zajrzał również do przyczepy z tyłu, ale drzwi były zamknięte, a w oknach ciemno. Nikt nie odpowiedział na jego pukanie. Uznał, że w tych okolicznościach małe włamanie będzie usprawiedliwione, poza tym mógł zapłacić za wszelkie szkody z funduszy szeryfa Bakera.

      Rozbił szybę w drzwiach wejściowych baru, tuż przy zamku, i wszedł do środka. Nawet przy zapalonym świetle to miejsce budziło niepokój: milcząca szafa grająca, brak ludzi przy stołach do gry i automatach, puste stoliki, stołki barowe i krzesła.

      Poszedł do kuchni, usmażył na kuchence kilka hamburgerów i wrzucił je do torby. Dołożył jeszcze butelkę mleka i połowę jabłecznika, który znalazł w plastikowym pojemniku na kontuarze. Zanim wrócił do więzienia, zostawił na ladzie kartkę z wyjaśnieniem, kto włamał się do baru i dlaczego.

      Vince Hogan nie żył. Leżał na podłodze celi w kałuży roztopionego lodu, wśród wilgotnych ręczników. Nad jego ciałem krążyły muchy. Umarł, przyciskając obie dłonie do szyi, jakby walczył z jakimś niewidzialnym dusicielem. Koniuszki jego palców były zakrwawione, a poczerniała i opuchnięta szyja wyglądała jak bliska pęknięcia napompowana do oporu opona.

      – Czy teraz nas wypuścisz? – zapytał Mike Childress. – Vince nie żyje, pieprzony niemowo. Jesteś teraz zadowolony? Zemściłeś się, jak chciałeś? On także się zaraził – dodał, wskazując Billy’ego Warnera.

      Billy wyglądał okropnie. Jego szyję i policzki pokrywały jaskrawoczerwone plamy, a rękaw bluzy roboczej, w który wycierał nos, był sztywny od smarków.

      – To nieprawda! – wrzasnął histerycznie. – Nieprawda! Nieprawda! Ja wcale nie…

      Zaczął gwałtownie kichać, rozpryskując dokoła kropelki śliny i smarków.

      – Widzisz? – zapytał Mike. – I co? Jesteś zadowolony? Wypuść mnie! Jego możesz zatrzymać, ale mnie uwolnij. To morderstwo, morderstwo z zimną krwią, do cholery!

      Kiedy Nick pokręcił głową, dostał szału. Zaczął rzucać się na kratę celi, obijając sobie twarz i rozkrwawiając kłykcie obu rąk. Walił czołem w kraty i patrzył na Nicka wytrzeszczonymi, pełnymi przerażenia oczami.

      Nick poczekał, aż Mike się zmęczy, po czym trzonkiem miotły przepchnął przez wąskie otwory tace z kolacją. Billy Warner przyglądał mu się przez chwilę otępiałym wzrokiem, po czym zabrał się do jedzenia.

      Mike cisnął szklanką z mlekiem w drzwi celi. Szkło roztrzaskało się o metal, a mleko rozbryznęło na wszystkie strony. Dwa hamburgery plasnęły o pokrytą kolorowymi graffiti ścianę. Jeden z nich przywarł do muru, otoczony plamami musztardy i keczupu przypominającymi obrazy Jacksona Pollocka. Mike zaczął miażdżyć butami jabłecznik i biała plastikowa tacka pękła z trzaskiem.

      – Ogłaszam strajk głodowy! – wrzasnął. – Nie będę nic jadł! Nie zmusisz mnie, abym zjadł cokolwiek z tego, co mi przyniesiesz, ty pojebany głuchoniemy dupku!

      Nick odwrócił się i natychmiast otoczyła go cisza.

      Wrócił do biura, nie bardzo wiedząc, co począć. Był przerażony. Gdyby umiał prowadzić, sam odwiózłby obu więźniów do Camden. Ale nie umiał. Musiał też pamiętać o Hoganie. Nie mógł zostawić go w celi, obsiadanego przez muchy.

      W biurze było dwoje drzwi. Jedne od szafy. Za drugimi znajdowały się schody. Nick zszedł po nich i odkrył niewielką piwniczkę. Było tam znacznie chłodniej niż na górze. Na razie powinno wystarczyć.

      Wrócił do cel, ujął trupa pod ramiona i spróbował go podnieść, ale Vince okazał się dla niego za ciężki. Mdląca woń bijąca od zwłok sprawiła, że jego żołądek zaczął się buntować. Przez chwilę patrzył bezradnie na zmarłego i nagle uświadomił sobie, że dwaj pozostali więźniowie stoją przy drzwiach swoich cel, gapiąc się na niego z jakąś chorobliwą fascynacją.

      Domyślał się, co im chodzi po głowie. Vince był jednym z nich, należał do ich paczki. Zdechł jak szczur w pułapce na jakąś okropną chorobę, której nie znali.

      Znowu zaczął się zastanawiać, kiedy sam zacznie kichać i gorączkować, a na jego szyi pojawi się ta dziwna opuchlizna. Schwycił zmarłego za ręce i wywlókł go z celi. Głowa Vince’a Hogana odchyliła się w jego stronę, jakby trup patrzył na Nicka, nakazując mu bezgłośnie, by był ostrożny i nie obijał go zanadto.

      Znoszenie doczesnych szczątków potężnego mężczyzny po stromych schodach zajęło mu dziesięć minut. Położył ciało na betonie skąpanym w blasku neonówek, po czym nakrył je postrzępionym wojskowym kocem zabranym z pryczy w celi.

      Próbował się przespać, jednak sen nadszedł dopiero nad ranem. Zawsze miewał bardzo wyraziste sny i budziły w nim lęk. Rzadko dręczyły go koszmary, lecz ostatnio jego sny stawały się coraz bardziej złowieszcze. Żadna z występujących w nich osób nie była tym, kim się wydawała, a świat stał się jakimś koszmarnym miejscem, w którym za zaciągniętymi żaluzjami mieszkań składano ofiary z niemowląt i gdzie w zamkniętych piwnicach ryczały ogromne czarne machiny.

      Ale najgorsza z tego wszystkiego była obawa, iż kiedy się obudzi, stwierdzi, że to wszystko dzieje się naprawdę.

      Spał krótko i śniło mu się to samo co ostatnim razem: pole kukurydzy, zapach roślin, wrażenie, że gdzieś bardzo blisko czai się coś przerażającego. Kiedy uświadomił sobie, że to coś jest w kukurydzy i obserwuje go, pomyślał: „Mamo, łasica zakradła się do kurnika!” – i obudził się w blasku poranka, cały zlany potem.

      Zaparzył kawę i poszedł sprawdzić, jak czują się więźniowie.

      Mike Childress płakał. Na

Скачать книгу