Listy zza grobu. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Listy zza grobu - Remigiusz Mróz страница 10
– Ależ…
– Niech mi pani wierzy. Ewolucyjnie wykształciłem mechanizm wykrywania takich niebezpieczeństw.
Kaja szturchnęła go lekko.
– Proszę się nie przejmować – zapewniła z uśmiechem. – Od kiedy pamiętam, mój kolega udaje, że ma poczucie humoru.
Tym razem mruknięcie niewątpliwie było potwierdzeniem, choć kobieta zdawała się już nie słuchać, skupiając całą uwagę na etykietach. Krzywiła się, poprawiała okulary, kręciła głową, aż w końcu uniosła bezradnie wzrok.
– Przykro mi, ale to nic mi nie mówi – powiedziała.
– Jest pani pewna? – zapytała Kaja. – Może to kwestia jakiegoś rachunku albo…
– Te liczby same w sobie nie mają żadnego znaczenia.
– Ale gdyby tak…
– Przepraszam – ucięła matematyczka, ściągając okulary. – Naprawdę nie potrafię państwu pomóc.
Nie bez znaczenia z pewnością był fakt, że po całym dniu spędzonym na przepychankach z uczniami kobieta po prostu chciała spokojnie wrócić do domu. Burzyńska nie miała jednak zamiaru tak łatwo odpuszczać.
– Wydaje nam się, że aby to miało sens, należy ustawić liczby w określonej kolejności.
– Skąd ta myśl?
– Ze wskazówki, jaką mamy.
Sięgnęła do torebki i wyjęła ojcowski list. Miała pewne opory przed pokazywaniem go już drugiej obcej osobie, ale
nie było wyjścia. Kiedy tylko nauczycielka zobaczyła kopertę, oczy jej się zaświeciły.
Każdy w Żeromicach wiedział o wiadomościach zza grobu. I prawdopodobnie każdy chciał mieć z nimi jakiś związek – szczególnie kiedy zjawi się kolejna ekipa telewizyjna.
Burza podała kobiecie kartkę.
– Te dyskietki należały do mojego ojca – powiedziała. – Zabezpieczył je hasłem, którego nie znamy.
– Ale mamy nadzieję poznać dzięki pani światłości – dorzucił Seweryn mimochodem, cały czas kontrolnie patrząc na córki.
– Gdyby mogła pani… – Kaja szybko urwała, uzmysławiając sobie, że nauczycielka nie słucha ich już od momentu, kiedy otrzymała list. – Coś nie tak?
Żadnej odpowiedzi. Zaorski zorientował się, że coś jest nie w porządku, i na powrót zainteresował się matematyczką.
– Halo? – odezwał się. – Żyje pani?
Burzyńska znów lekko go szturchnęła, a on bezsilnie rozłożył ręce.
– No co? – mruknął. – W tym wieku śmierć nadchodzi nagle.
Nawet na tę deklarację nauczycielka nie zareagowała, więc oboje odchrząknęli i wyprostowali się niczym dwójka uczniaków przed odpowiedzią, do której się nie przygotowali. Matematyczka podniosła wzrok dopiero po chwili.
Poruszyła się nerwowo, jakby przebudzała się ze snu, i położyła kartkę na biurku. Potem postukała w nią palcem.
– Wydaje mi się, że coś w tym jest – oznajmiła.
– To znaczy? – spytała Kaja.
– Życiowa prawda – wtrącił Zaorski. – Świat cały czas umiera, a my…
– Mam na myśli to, że ten wiersz przypomina haiku.
Burzyńska nie wiedziała na ten temat przesadnie dużo. Kojarzyła jedynie, że to japońskie wiersze, w pewien sposób łączące poezję z matematyką. Utwory dzielono na kilka części, a każda miała mieć określoną liczbę sylab.
Nigdy nie widziała, by ojciec interesował się takimi rzeczami. Nie wspominając już o tym, że miałby sam coś podobnego ułożyć.
– Tradycyjnie taki wiersz składa się z siedemnastu sylab – odezwała się matematyczka. – Ma trzy wersety, kolejno po pięć, siedem i pięć sylab. To mi wygląda na coś podobnego.
– Co konkretnie? – drążyła Kaja.
– Cóż… spójrzcie sami – odparła kobieta i wskazała pierwszy wers. – Tu jest jedna sylaba, w drugim też jedna, w trzecim mamy dwie, w czwartym pięć… ostatni jest dość dziwny. Aż czternaście sylab.
Burzyńska na moment wstrzymała oddech. W głosie nauczycielki zabrzmiała nuta, która kazała sądzić, że wydało jej się to intrygujące. A zatem może faktycznie trafili na coś, co przygotował ojciec.
– Spotkała się pani z taką odmianą? – zapytał Seweryn.
– Nie, ale nie jestem specjalistką od…
Kiedy urwała, oboje mieli ochotę zapytać, co się stało. Żadne z nich jednak się nie odezwało, a kobieta uniosła wzrok, jakby doznała olśnienia.
– O Boże… – jęknęła. – Przecież to…
– Co? – rzucił Zaorski.
Odsunęła szufladę, wyjęła niewielki zeszyt i długopis, a potem szybko nakreśliła ciąg liczb.
„1, 1, 2, 5, 14”.
Wskazała go z dumą, ale Burzyńska i Zaorski niespecjalnie wiedzieli, na czym polega waga odkrycia.
– To sylaby z poszczególnych wierszy – dodała. – Nie widzicie?
– Widzimy liczby, ale…
– Nie kojarzycie tego ciągu?
Popatrzyli po sobie z bezsilnością i wzruszyli lekko ramionami.
– Niczego już nie pamiętacie ze szkoły? – dodała pod nosem matematyczka. – Czy może was takich rzeczy nie uczyli?
– Trudno powiedzieć, skoro nie wiemy, co to jest – odparł Seweryn.
– Liczby Catalana.
Burzyńska zmarszczyła czoło, starając się wyłowić coś z pamięci. Z jakiegoś powodu nazwa ciągu brzmiała złowieszczo, ale Kaja była przekonana, że słyszy ją po raz pierwszy.
– Ciekawe… – bąknęła nauczycielka. – Słyszałam o tym, że na podstawie ciągu Fibonacciego układa się tak zwane fiby, które sylabami odpowiadają poszczególnym elementom, ale to…
Dopisała kilka kolejnych liczb. „42,