Jeszcze się kiedyś spotkamy. Magdalena Witkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Jeszcze się kiedyś spotkamy - Magdalena Witkiewicz страница 18
Niestety z planów pań Neumann nic nie wyszło. Joachim zainteresował się Rachelą, a Franciszek Adelą. Został jeszcze Janek, ale kimże on był? Synem nie wiadomo kogo, urodzonym we wsi pod Grudziądzem. Mieszkał gdzieś nad piekarnią, w wynajmowanym pokoju, bo jego matka uparła się, by się kształcił. Zresztą on też robił maślane oczy do wybranki Franciszka. Co oni w niej widzieli?
Sabina jednak nie traciła nadziei. Wiedziała, że sytuacja Żydów jest więcej niż niepewna, i zdawała sobie sprawę, że w tym przypadku bardzo łatwo będzie pozbyć się rywalki. Jednak gdy zobaczyła Joachima, który wychodził od Racheli i uśmiechał się do całego świata, zastanawiała się, czy nie jest już za późno. Chociaż w sumie… na co za późno? To, że się kochali ten jeden raz, nic przecież nie zmieniało. Niejeden mężczyzna musi sobie poszaleć przed ślubem. Zresztą kobieta też…
Oczywiście zazdrość powodowała ucisk w żołądku, jednak Sabina postanowiła być cierpliwa. Nie będzie pokazywać pannie Goldblum, kto teraz ma władzę. Pokaże jej tylko to, że Żydzi, a w szczególności Rachela, tej władzy nie mają. Postanowiła też nie zaczepiać Joachima. Nie teraz. Nie miała ochoty oglądać jego nieprzytomnych z miłości oczu i wyobrażać sobie ust całujących ciało innej kobiety. Natomiast miała ogromną ochotę popsuć Racheli ten dzień. Marzyła o tym, by teraz powiedzieć jej coś strasznego. Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu inspiracji. W tych czasach nietrudno było o przyniesienie złej nowiny. Na słupie wisiała ulotka nawołująca do przeciwstawienia się Niemcom. Sabina podeszła do niej i zerwała ją. Może jeszcze Rachela nie wie o masowych egzekucjach. To chyba dobry czas, by jej o tym opowiedzieć, ze szczegółami.
Sabina zwichrzyła nieco włosy, zrobiła zbolałą minę i szybkim krokiem ruszyła w stronę domu Racheli.
– Dzień dobry, Sabinko, co ty tu robisz? – Usłyszała głos pani Goldblum.
– O Boże, jak się przestraszyłam! Teraz to przecież nie wiadomo, kto stoi za twoimi plecami – powiedziała szybko, machając ulotką. – Bo ja, proszę pani, idę właśnie do was! Zobaczyłam tę ulotkę i aż mi się słabo zrobiło!
– A co to za papier? – zapytała Sara.
– Nawoływanie, by być przeciwko Niemcom. Wie pani, jakie są konsekwencje? Zdarłam to ze słupa, by nikt się nie dowiedział, moglibyście być w niebezpieczeństwie!
– Jesteśmy cały czas w niebezpieczeństwie. – Pani Goldblum pokręciła głową. – Jest wojna.
– Teraz to nic! Rozstrzeliwują po kolei! Za niesubordynację! Szczególnie Żydów… – dodała cicho. – I ja chciałam o tym opowiedzieć Racheli, by uważała! – Mówiła teatralnym szeptem.
Sara Goldblum spojrzała na dziewczynę, która wyglądała, jakby była przede wszystkim żądna sensacyjnych wiadomości. Przypomniała sobie łagodne oczy swojej córki i ten ważny dla niej dzień i uznała, że takie wiadomości mogą jej tylko zepsuć tę radosną chwilę. Niech dziewczyna zazna na moment normalności, jak najdłużej się da. Choćby miało to być tylko kilka minut.
– Racheli nie ma teraz w domu – skłamała. – Nie będę cię zapraszać do środka, bo nie wiem, kiedy wróci, a ja mam dość dużo pracy. – Nie patrzyła Sabinie w oczy.
– Ale… – Dziewczynie pociemniały oczy. Zrobiły się niemalże granatowe. Przez chwilę nawet miała ochotę wykrzyczeć, że pani Goldblum łże, że przecież widziała Joachima, jak wychodził od Racheli, ale to by zdradziło jej plan. – Aha… – powiedziała tylko. – To proszę jej koniecznie przekazać to, o czym mówiłam. I proszę nie wywieszać ulotek na słupach, bo to naprawdę może się dla was źle skończyć – stwierdziła, dumnie podnosząc głowę.
Sara Goldblum patrzyła za dziewczyną, gdy ta odchodziła. Coś jej się w niej nie podobało. Nie wiedziała tylko jeszcze co. Głośno weszła do domu, w razie gdyby Joachim jeszcze był u Racheli. Cóż, kiedyś też była młoda. Miała marzenia. Niektóre z nich się spełniły, a z tych najbardziej romantycznych wyrosła. Chciała, by jej córeczka jak najdłużej mogła jednak wierzyć w bajki i ona, Sara, nikomu nie pozwoli tego zmienić.
Ostatni komunikat Polskiego Radia: Halo, halo. Czy nas słyszycie? To nasz ostatni komunikat. Dziś wojska niemieckie wkroczyły do Warszawy. Braterskie pozdrowienia przesyłamy żołnierzom walczącym na Helu i wszystkim walczącym, gdziekolwiek się jeszcze znajdują. Jeszcze Polska nie zginęła! Niech żyje Polska!
– Trzeba wyrzucić radio – stwierdziła Helena Kotlińska, odsuwając się od maszyny do szycia – Jak Niemcy je u nas zobaczą, nie będzie dobrze.
– Chyba schować radio – poprawił ją mąż.
– Znajdą i nas zabiją. – Pani Helena wróciła do pracy.
– Mamo! – zdenerwowała się Adela.
– Takie czasy. Nigdy nie wiesz, czy ten Niemiec na nas nie doniesie. – Zaczęła poruszać nogami, by uruchomić mechanizm starego singera.
– Jaki Niemiec? Joachim? – Adela próbowała przekrzyczeć hałas, jaki wydawała maszyna. – Jesteśmy przyjaciółmi. Mamo, znasz go przecież od dawna!
– Różnie to z tymi przyjaźniami bywało.
– Mamo! Czy możesz na chwilę przestać szyć? Możemy porozmawiać?
– O czym tu rozmawiać, moje dziecko? – westchnęła Helena. – Nikogo nie można być pewnym w tych czasach.
– A ja myślę inaczej… Dzięki temu, że on tu przychodzi, jesteśmy bezpieczniejsi.
– Może i masz rację… I tak z nas wszystkich Niemców zrobią.
– Co to, to nie! – krzyknął pan Hipolit. – Niemcem nie będę i nie będę też Niemcom żadnego radia oddawał! Mamy piwnicę, znajdzie się miejsce pod ziemniakami.
– Ziemniaków będzie ubywać – westchnęła jego żona.
– Zanim ubędzie ziemniaków, mamo, to skończy się ta wojna. – Adela wzruszyła ramionami.
Matka pokręciła głową.
– Chciałabym mieć twoją wiarę… Może to dobrze, będziesz miała siłę walczyć. – Uśmiechnęła się smutno.
– Trzeba mieć nadzieję – stwierdziła Adela. – Jak ją stracimy, to już naprawdę nie będzie po co żyć.
Państwo Kotlińscy mieszkali