Jeszcze się kiedyś spotkamy. Magdalena Witkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Jeszcze się kiedyś spotkamy - Magdalena Witkiewicz страница 16
Czwartego września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku Grudziądz został zajęty przez żołnierzy Wehrmachtu. Za nimi do miasta wkroczyły specjalne oddziały niemieckiej policji bezpieczeństwa, zwanej Einsatzgruppen. Jej zadaniem było zwalczanie wszystkich wrogów Rzeszy, a zwłaszcza osób szczególnie zasłużonych dla Polski, jak nauczyciele czy duchowni. Jednym z najważniejszych funkcjonariuszy niemieckiej policji w Grudziądzu został Reiner Schmidt, ojciec Joachima. W obawie, że syn zostanie wysłany na front, ojciec załatwił mu posadę w policji.
– Czy ktoś mnie w ogóle pytał, czy ja chcę wkładać ten mundur? – denerwował się Joachim. – Nie jestem kolejnym służalczykiem Hitlera!
– Teraz nastały czasy, że nikt nas nie będzie o nic pytał. Musimy ufać Bogu i intuicji – mówił spokojnie pan Reiner.
– I Hitlerowi? – zapytał sarkastycznie Joachim.
– I Hitlerowi – potwierdził ojciec, podnosząc wysoko głowę.
– Tato, ty chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz! – Joachim pokręcił głową.
– Lepiej żyć w zgodzie ze zwycięzcami niż z przegranymi. Powiedz to swoim przyjaciołom, dopóki jeszcze nie jest za późno.
Joachim Schmidt nienawidził wojny i nienawidził swojego munduru. Najbardziej z tego względu, że mundur ten stwarzał dystans i oddalał go od jego przyjaciół. A szczególnie od Racheli.
– Ona nie jest dla ciebie! – powtarzał ojciec. – Musisz to wreszcie zrozumieć, bo w tych czasach nie można się zadawać z Żydami.
Joachim stał i wpatrywał się w czubki swoich wojskowych butów. Bał się, że za dużo powie i będzie tego żałował. Nie chciał, by wojna pomiędzy narodami rzutowała na wojny na gruncie domowym. Niestety było to nieuniknione. Spojrzał na ojca ze złością.
– Mówiąc o tym, że masz powiedzieć przyjaciołom, z kim mają trzymać, nie miałem na myśli tej Żydówki – dodał ojciec.
– Ona nie jest Żydówką! – Joachim zacisnął pięści.
– Wystarczy na nią popatrzeć. Ten nos, włosy, oczy… Niełatwe teraz czasy dla Żydów – powiedział cicho. – I dla tych, którzy się z nimi zadają.
Joachim spojrzał na niego z nienawiścią. Odwrócił się i zniknął za drzwiami.
– Joachimie! Wracaj! – Usłyszał wołanie ojca. – Mundur zobowiązuje!
Nie chciał tego robić, ale wrócił. W milczeniu słuchał ojca i jego wizji świata na najbliższe dni.
3
Kierownicze warstwy ludności w Polsce winny być w miarę możliwości unieszkodliwione. […] Ludzi należy rozstrzeliwać lub wieszać natychmiast, bez dochodzeń. Szlachta, duchowieństwo i Żydzi muszą być zlikwidowani.
Joachim wraz z grupką mężczyzn w mundurach niemieckiej policji w kolejnych dniach dokonywał rewizji w różnych budynkach państwowych. Przeszukiwali urzędy straży granicznej, komisariaty graniczne. Kolejnego dnia zjawili się w Związku Strzeleckim, by zarekwirować broń.
– Joachim, poszukaj, czy jest tutaj jakaś kartoteka członków związku – rozkazał dowódca. – Może nam się do czegoś przydać.
Joachim wiedział, że jednym z członków związku był Hipolit Kotliński, ojciec Adeli. Szybko pobiegł do odpowiedniego pomieszczenia i zaczął grzebać w papierach. Jest! Kartoteka z fotografiami członków związku. Strona czterdziesta – Hipolit Kotliński. Szybko wyrwał tę kartkę, a potem jeszcze kilka innych na chybił trafił, by brakująca strona nie wzbudziła podejrzeń. Czasem i w czasie wojny uśmiechnęło się do kogoś szczęście. Osoby, których fotografie zostały schowane za pazuchę, były bezpieczne. Przynajmniej w tym momencie. Joachim uśmiechnął się do siebie. Już wiedział, dlaczego musiał przywdziać ten mundur. Będzie walczył w czasie tej wojny. Nie będzie walczył z Hitlerem, nie będzie też walczył z Polakami. Będzie walczył o pokój. I o to, by jak najwięcej osób dotrwało do momentu, gdy ta cholerna wojna się zakończy.
Zaraz potem udał się na Gosslerstrasse. Z łatwością przyzwyczaił się do nowych nazw ulic. Rachela zawsze go poprawiała, że to nie żadna Gosslerstrasse, tylko Staszica. Mieszkała przy tej ulicy, w dużej kamienicy z czerwonej cegły. Joachim wszedł do środka i zapukał do drzwi.
– Dzień dobry – przywitał się, widząc Sarę, matkę Racheli.
– To chyba nie jest dobry dzień. – Kobieta pokręciła głową i westchnęła. – Chociaż może każdy dzień, który teraz uda nam się przeżyć, jest godny tego miana. – Zmierzyła wzrokiem jego niemiecki mundur. – Wejdź.
– Przyszedłem do Racheli. Zastałem ją?
– Tak, jest w domu. Gdzie miałaby wychodzić? Jeszcze chcesz się z nią spotykać? – Zmrużyła oczy. – Mimo tego, że jej matka jest Żydówką?
Joachim nic nie odpowiedział. Wszedł do pokoju, rozglądając się niepewnie. Pani Goldblum szła tuż za nim.
– Siadaj. Rachela zaraz przyjdzie.
Wpatrywała się w niego bardzo uważnie. Jakby chciała wyczytać z jego twarzy to, co jest skryte w jego myślach.
– Proszę pani, ja… ja ją kocham. – Joachim usiadł w fotelu i schował twarz w swoich dłoniach.
– To chyba nie jest dobra wiadomość – westchnęła matka Racheli.
– Od kiedy miłość nie jest dobrą wiadomością? – zdziwił się Joachim.
– Od kiedy? – Kobieta uśmiechnęła się smutno. – Od kilku dni. Szczególnie niedobre wieści to miłość Niemca do Żydówki. Albo Żydówki do Niemca. To jest jeszcze gorsze.
– A w czym Niemiec jest gorszy?
– Nie Niemiec, Joachimie, nie Niemiec. W tych czasach to my jesteśmy najgorsi… – powiedziała smutno. – Widziałeś te plakaty?
– Jakie?
– W całym mieście wiszą. – Pani Goldblum wskazała głową na okno. – Mamy się zgłosić do siedziby Einsatzgruppe V. Urządzili ją w szkole, przy Młyńskiej dziewiętnaście.
– Nigdzie nie idźcie! – krzyknął Joachim.
– Tak też myślałam… – wyszeptała Sara. – Ci, co tam poszli, już nie wrócili… I już nie wrócą, prawda?
Joachim złapał kobietę za ręce.
– Pani Saro… Proszę o tym nie myśleć – powiedział powoli, ale stanowczo. – Pomogę wam we wszystkim. Jeżeli