Wyprawa Gniewomira. Piotr Skupnik

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wyprawa Gniewomira - Piotr Skupnik страница 4

Wyprawa Gniewomira - Piotr Skupnik

Скачать книгу

To ty będziesz odpowiedzialny za ich poczynania. Ja tylko chcę mieć kilkaset dodatkowych mieczy broniących wybrzeża.

      − Zapewniam, że będziesz je miał, panie.

      − Trzymam cię za słowo, Gniewomirze. Możesz odejść.

      Skłoniłem się lekko w podzięce i skierowałem swe kroki ku wyjściu z izby. Kiedy przekraczałem próg, Bolesław rzekł:

      − Niechaj się szczęści tobie i twej nadobnej żonie oraz nowo narodzonemu dziecięciu. Pragnę, abyście jak najrychlej doczekali się męskich potomków.

      Odwróciłem się i jeszcze raz spojrzałem w oczy księcia. − Dzięki ci, panie – odparłem z wdzięcznością. – Niech jasne słońce zawsze błyszczy w klindze twego miecza.

      Mroźną zimę spędziliśmy w Gnieźnie. Obficie padający śnieg zasypał gościńce. Przez kilka niedziel gród był odcięty od świata. Nie docierali doń podróżni ani posłańcy. Wszystko dookoła było skute lodem. Mieszkańcy miasta zrywali grube sople ze strzech i topili je nad ogniem. Dzięki temu mieli czystą wodę. Było to rozsądne działanie, gdyż śnieg pokrywający dachy domostw i drogi był brudny, a studnie zmroził lód.

      W oberży Jakuba byliśmy bezpieczni. Kilku wojów zamieszkało ze mną w izbach na piętrze gospody. Pozostali znaleźli schronienie w chałupach na podgrodziu. Mieszkańcy Gniezna przyjmowali chętnie moich wojowników, gdyż płacili za gościnę oraz rąbali drewno na opał. Niektórzy gospodarze, wietrząc zysk, wpychali im pod kołdrę swe niezamężne córki, których najwyraźniej nie chcieli już utrzymywać.

      Bardzo dobrze wspominam tamten czas. Wcale nie spieszyło mi się do wiosny. Dniami chodziłem z mężczyznami do boru i powalałem drzewa wielkim toporem. Nocami kochałem się z Welewitką. Cudownie było nam ze sobą. Leżeliśmy przytuleni do siebie i snuliśmy marzenia o szczęśliwym życiu. Podczas jednej z takich nocy niewiasta stwierdziła:

      − Nie chcę mieszkać nad brzegiem morza.

      − Dlaczego? – zdziwiłem się. – Przez większość życia mieszkałaś na wyspie.

      − Wiem, lecz w głębi lądu jest bezpieczniej.

      − Niby czemu?

      − Intruzi często przybywają od strony morza, a potem grabią, palą i niszczą.

      − Równie często wrogowie nadchodzą lądem i też palą oraz gwałcą.

      − Wiem, ukochany. Nie o tym myślę.

      − A o czym, moja piękna?

      − O pewnym śnie, który powtórzył się już trzykrotnie.

      − Jakiż to sen?

      − Taki, w którym zostałam porwana.

      − Przez kogo?

      − Nie wiem. Był to jakiś morski rozbójnik. Porwał mnie wówczas, kiedy ty byłeś poza domem. Na jego łodzi przemierzyłam ogromne morza, aż dotarłam do dziwacznego kraju, zamieszkałego przez potwory oraz ludzi różniących się od Normanów i Słowian. Trafiłam do siedziby strasznego, owładniętego mrokiem człeka, który oddawał cześć jakiemuś krwiożerczemu bożkowi. Mężczyzna ten zniewolił mnie i zaciągnął do łoża. Nim się zbudziłam, ujrzałam nóż przytknięty do szyi.

      Welewitka przerwała na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza. Nim zdążyłem się odezwać, kontynuowała:

      − Widziałam również ciebie. Wyruszysz w podróż, aby mnie odnaleźć. Będą z tobą nie tylko twoi ludzie, lecz także inni wojownicy, płynący na osobnych statkach. Wspólnie napadniecie na siedlisko zła i spalicie je. Będziesz walczył ze strasznym człowiekiem, który cię zabije. Uczyni to jednym pchnięciem w serce.

      Ostre jak nóż słowa niewiasty zmroziły mi krew w żyłach. Momentalnie poczułem chłód. Szybko jednak przegnałem mroczne myśli i uśmiechnąłem się słabo.

      − Z twoich słów wynika, że oboje zginiemy – stwierdziłem.

      Nie spuszczając ze mnie wzroku, Welewitka odparła:

      − Tak. Widziałam wszystko.

      − Sen nie musi się ziścić.

      − Wiem, lecz może. Sny często ostrzegają nas przed niebezpieczeństwem.

      − Owszem, lecz nie zawsze mają jakieś znaczenie.

      − Nie nam to oceniać.

      − Posłuchaj mnie, kobieto. Czy śniłaś o tym, że przybędę do Arkony i uwolnię cię spod jarzma Radosława?

      − Nie.

      − A widzisz. Mimo to porwałem cię i stałaś się wolna.

      Odmieniłaś swój los z własnej woli, a ja ci w tym pomogłem. Dlatego nie zważaj na sny i żyj w spokoju. Nie pragnę, abyś stała się wieszczką.

      − Wiem, Gniewomirze. Życzysz sobie, abym dała ci szczęście.

      − Owszem, ukochana.

      Welewitka roześmiała się, zarzucając mi ręce na szyję.

      Następnie dotknęła wargami mych ust. Ja odwzajemniłem pocałunek. Kochaliśmy się długo i namiętnie, aż w końcu zmęczeni padliśmy na posłanie. Wspaniałe włosy żony przylepiły się do mojej twarzy. Upojony ich cudowną wonią szybko zasnąłem. Tamtej nocy nie miałem żadnych snów.

      Rozdział drugi

      Nastała wreszcie upragniona wiosna. Słońce grzało coraz mocniej. Wszędzie zalegało rozmokłe błoto, powstałe z roztopionego lodu i śniegu. Tu i tam pojawiały się pierwsze kępy soczystej trawy. Ptaki powitały koniec mrozów głośnym śpiewem. Ich radosne trele wprawiały każdego w pogodny nastrój. Niemal wszyscy radowali się z pierwszych, wiosennych dni.

      Kiedy gościńce stały się przejezdne, wyruszyliśmy w drogę. Było nas pięćdziesięciu zbrojnych wojów. Podążaliśmy wytyczonym traktem, wiodącym z Gniezna do Kołobrzegu. Szliśmy piechotą, gdyż mieliśmy tylko cztery konie, które objuczyliśmy zapasami jadła.

      Nie cieszyłem się zbytnio tą wędrówką, gdyż troskałem się o Welewitkę, która pozostała w grodzie. Niewiasta zaszła w ciążę po raz wtóry, wiec uznaliśmy, że powinna pozostać w Gnieźnie pod troskliwą opieką Jaśka Tura i księdza Teobalda. Wszyscy troje mieli dołączyć do nas dopiero po szczęśliwym rozwiązaniu. Mojej kobiecie nie spodobał się ten pomysł. Dlatego przez kilka dni była oporna. Ostatecznie jednak dała się przekonać. Sama przecież wiedziała, że jest to najbezpieczniejsze wyjście. Przeżyliśmy więc kolejną rozłąkę. Ona pozostała w stolicy, a ja wyruszyłem w drogę do nowego domu.

      W Kołobrzegu sprzedaliśmy nasz stary drakkar, który nie nadawał się już do żeglugi. Kadłub statku był zbutwiały i zaczął już gnić, co sprawiło, że przeciekał w kilku miejscach. Poprzedni herszt Zbysław nie dbał o okręt. Dlatego ten szybko zniszczał. Teraz mógł posłużyć już tylko

Скачать книгу