Wyprawa Gniewomira. Piotr Skupnik
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wyprawa Gniewomira - Piotr Skupnik страница 8
Nasza łódź podpłynęła do brzegu. Wykonaliśmy wprawny manewr wiosłami i odwróciliśmy ją dziobem ku morzu.
Następnie rzuciliśmy kotwicę. Byliśmy przygotowani do szybkiego wypłynięcia, gdyby sprawy przybrały niepomyślny obrót.
Spuściliśmy na wodę dwie dłubanki. Wskoczyłem do jednej z nich. Towarzyszyli mi: Ingwar i Angward oraz siedmiu innych wojów. Dobiliśmy do plaży i wyszliśmy na mokry piasek. Czekaliśmy przez jakiś czas, aż dołączą do nas pozostali wojownicy. Gdy tak się stało, miałem na plaży sześćdziesięciu zbrojnych. Dziesięciu ludzi zostawiłem na Ragnaröku.
Naszych przeciwników było czterdziestu trzech. Byli mniej liczni, więc nie zdecydowali się na atak. Wpatrywali się w nas, milcząc i nie bardzo wiedząc, co począć.
Uznałem, że to my musimy przełamać impas. Dlatego wyszedłem przed szereg moich ludzi. Przeszedłem kilka kroków i zatrzymałem się. Po chwili Karir wyszedł mi na spotkanie. Uścisnął moją wyciągniętą dłoń, po czym spytał.
− Po coś przybył, Oli?
− Po Jorunda – odparłem. – Gdzie on jest?
− Poluje w pobliskich lasach. Niebawem przybędzie.
− Zaczekam tu na niego. Chyba nie będziesz się sprzeciwiał.
− Nie będę, lecz wiedz, że jeśli spróbujesz zabić Jorunda, to staniemy w jego obronie.
− Wiem. Co ma być to będzie. Jak się miewa Ingborga i Ismira?
Karir zawahał się. Widoczne było, że nie chce mówić. W końcu jednak rozluźnił się i ciężko westchnął.
− Jako syn Egila powinieneś wiedzieć.
− Zatem słucham.
− Po powrocie z bitwy w cieśninie Sund, Jorund odbudował Egilsgard. Następnie sprowadził tam żonę i córkę.
Wkrótce jednak dowiedział się, że Ismira nie jest jego dzieckiem. Najpewniej Ingborga wyznała mu to pod przymusem. Ponadto, dziewczynka nie jest wcale podobna do niego, więc w końcu nawet on domyślił się prawdy. Pogrążony w gniewie zebrał ludzi i najechał Arnulfa Kulawego. Ściął mu głowę toporem i przejął jego siedzibę. Obawiał się jednak zemsty ze strony wojów wiernych Arnulfowi, dlatego zebrał tych, którzy chcieli z nim popłynąć i wyruszył na poszukiwanie ciebie. Wiedział, że służysz księciu Bolesławowi. Dlatego najeżdżał słowiańskie brzegi w nadziei, że zostaniesz wysłany, aby go powstrzymać. Jak widać nie pomylił się.
− Co teraz dzieje się w Egilsgardzie?
− Nie wiem. Nie byliśmy tam od dwóch zim.
− Jaką nazwę ma wasz nowy drakkar?
− Twój brat nazwał go Nocny Łowca.
− Czy Jorund zamierza mnie zabić?
− Tak. Zapowiedział, że uczyni ci krwawego orła. Ponadto chce porwać twoją kobietę.
− Skąd o niej wie?
− Podobno od pewnego kupca.
− Od którego?
− Nie wiem. Nie znam jego imienia.
Rozsiedliśmy się wygodnie na niewielkiej plaży. Ludzie Karira łypali na nas groźnie. My tymczasem posilaliśmy się kawałkami twardego sera i solonymi śledziami, które popijaliśmy wodą. Wszyscy czekaliśmy w napięciu na powrót Jorunda. Słyszeliśmy dobiegające z oddali ryki dzikich świń. Oznaczało to, że polowanie jeszcze trwa.
Mój przyrodni brat pojawił się około południa. Wyłonił się z lasu w towarzystwie ośmiu wojaków. W lewej dłoni dzierżył włócznię z zakrwawionym grotem. Przez prawe ramię miał przewieszonego potężnego dzika. Zwierzęca jucha ściekała po metalowej kolczudze. Jarlowski miecz kołysał mu się u lewego biodra.
Gdy go ujrzałem, jak zwykle doznałem lekkiego wstrząsu. Jorund był bowiem bardzo podobny do ojca. Twarz miał niemal identyczną jak Egil. Poderwałem się z ziemi i ruszyłem spiesznie w jego stronę.
− Witaj, bracie – rzekłem. – Przyszedłem po ciebie. Na mój widok Jorund upuścił dzika, którego truchło pacnęło o ziemię. Schwycił oburącz włócznię i wymierzył ją we mnie. W jego niebieskich oczach dostrzegłem nienawiść.
− Długo czekałem – syknął. – Dziś wreszcie się zemszczę.
− Za co, bracie? – spytałem, udając niewinnego.
− Za to, że spłodziłeś dziecko z moją żoną! – wykrzyknął.
− Zrobiłem tylko to, czego ty nie mogłeś. Dzięki temu uratowałem jej życie.
− Mogłem dać jej potomka – stwierdził brat.
− Obaj wiemy, że nie.
− Uknułeś wszystko z Arnulfem Kulawym.
− Nic podobnego. Arnulf był niewinny. Niepotrzebnie skróciłeś go o głowę.
− Uczyniłem to, gdyż ogarnął mnie gniew – tłumaczył się Jorund.
− Jak zwykle – stwierdziłem. – Ponadto, najeżdżałeś słowiańskie brzegi, bo wiedziałeś, że Bolesław przyśle mnie tutaj.
− Oczywiście i dziś odzyskam honor, który mi odebrałeś.
− Skoro tego chcesz, to walczmy, jeden na jednego. Moja propozycja zaskoczyła Jorunda, bo przez chwilę jakby się wahał. Postanowiłem wykorzystać nadarzającą się sposobność.
− Czyżbyś bał się ze mną walczyć, braciszku? – podjudzałem go.
Jorund pobladł. Wiedział doskonale, że moi ludzie mają niewielką przewagę liczebną nad jego wojami. Ponadto moja obelga rozsierdziła go do głębi. Teraz nie mógł się już wycofać, gdyż straciłby szacunek w oczach swych kompanów. Postanowił więc przyjąć moje wyzwanie.
− Niczego się nie boję – odparł butnie. – Dziś wyłupię ci oczy, abyś nie mógł odnaleźć drogi do dworu Odyna.
− Czcze przechwałki – odgryzłem się i zawołałem do swoich ludzi. – Przygotujcie pole walki!
Moi wojownicy natychmiast wzięli się do pracy. Angward wyznaczył równe, kwadratowe pole, liczące dziesięć na dziesięć kroków. Uczynił to przy pomocy przyniesionych z lasu gałązek leszczyny. Pojedynek miał trwać, dopóki jeden z walczących zostanie powalony lub wykroczy poza wyznaczony kwadrat, narażając się tym samym na wieczną hańbę. Miał to być prawdziwy spacer po wyspie.
Ja uzbroiłem się w miecz i tarczę. Zakrzywioną szablę zawiesiłem na plecach, aby w razie potrzeby jak najszybciej móc ją wydobyć. Jorund w prawicy dzierżył jednoręczny topór, a w lewicy okrągłą tarczę. Długi miecz