Wyprawa Gniewomira. Piotr Skupnik

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wyprawa Gniewomira - Piotr Skupnik страница 5

Wyprawa Gniewomira - Piotr Skupnik

Скачать книгу

ludzi, gdyż wolał mieć wszystko na oku.

      Moje ziemie okazały się dość rozległe. Obejmowały one gęste bory pełne dzikiego zwierza, liczne łąki porośnięte różnobarwnym kwieciem i ziołami, rozległe pola uprawne oraz sześć wsi, w tym dwie rybackie, położone niemal nad brzegiem morza. Terytorium to otaczały majątki kołobrzeskich i gdańskich dostojników. Jako właściciel ziemski byłem tam kimś zupełnie nowym, dlatego miejscowi mogli uznać mnie za niepożądanego intruza. Musiałem więc działać szybko i zdecydowanie.

      Gdy tylko przybyłem na miejsce nakazałem, aby w regularnych odstępach ustawiono słupy graniczne, oddzielające moje ziemie od innych posiadłości. Następnie zacząłem odwiedzać podległych mi wieśniaków. Przekonałem się, że wsie otoczone są drewnianą palisadą. Żyjący w nich chłopi gotowi byli bronić swych domów nawet za cenę własnej krwi. Ich determinacja bardzo mnie zadowoliła.

      Cieszyłem się, że przypadli mi ludzie, którzy wiedzą, co to walka z wrogiem. Szybko wybrałem spośród nich sześćdziesięciu silnych mężczyzn i przyjąłem ich do drużyny. Odtąd mieli uczyć się wojaczki i pomagać przy budowie dworu. Na początku nie byli z tego radzi, lecz kiedy obiecałem im, że na czas żniw zostaną zwolnieni, uspokoili się. Jednego z chłopów, który nieustannie nawoływał do buntu osobiście powiesiłem na gałęzi jarzębiny.

      Wkrótce wypatrzyłem rozległe wzgórze leżące kilkaset kroków od morza. Natychmiast wziąłem się do pracy wraz z moimi ludźmi. Wycięliśmy kilka drzew porastających pagórek i przygotowaliśmy teren pod budowę domu. Szybko wznieśliśmy solidne domostwo z drzewa dębowego. Chałupa miała dwie obszerne izby, strych oraz spiżarnię. Dach uszczelniliśmy słomą i dziegciem oraz wzmocniliśmy go drewnianymi gontami. Wybudowaliśmy również stodołę, chlew, spichlerz, kuźnię, kurnik i wychodek oraz kilka dodatkowych, mniejszych chat. Wznieśliśmy też pomieszczenie przeznaczone na Dom Boży.

      Kiedy domostwa już stały przyszła kolej na umocnienia. Otoczyliśmy nasz niewielki gród wałem ziemnym, który wzmocniliśmy przytaszczonymi z plaży kamieniami. Na szczycie wału ustawiliśmy palisadę tworzącą solidny częstokół. Jedyną luką była dwuskrzydłowa brama, wyposażona w metalowe sztaby. Dostępu do niej strzegła solidna czatownia, mogąca pomieścić pięciu łuczników. Nad bramą umieściłem wypchany niedźwiedzi łeb. Był on widocznym znakiem, który miał odstraszać wrogów.

      Poważną niedogodnością był jednak brak studni. Wielokrotnie próbowaliśmy ją wykopać, lecz bez powodzenia. Po wodę musieliśmy więc chodzić do pobliskiego strumienia lub do znajdującej się dość daleko rzeki. Dlatego nakazałem budowę beczek, do których łapaliśmy deszczówkę. Dzięki temu mieliśmy stały dostęp do wody pitnej.

      Wiadomym było, że nie dla wszystkich znajdzie się miejsce w niewielkiej osadzie, którą nazwałem Gniewogard. Dlatego moi ludzie wznieśli dodatkowe chałupy w jej pobliżu. W ten sposób powstawało niewielkie podgrodzie.

      Szybko sprowadziliśmy zwierzęta: świnie, kury, owce, krowy oraz psy. Udało mi się również ściągnąć do Gniewogardu kowala. Był to Jaksa, najmłodszy syn gdańskiego płatnerza. Młodzik nie miał szans na przejęcie schedy po ojcu, dlatego z radością zgodził się na pracę w mojej osadzie. Kiedy przybył, od razu wziął się do roboty. Prócz własnego kowadła, przywiódł ze sobą młodą żonę Jagnę oraz trzech krzepkich parobków, którzy wypalali dla niego węgiel drzewny w mielerzach. Rudę żelaza kupowaliśmy od handlarzy.

      Sporo czasu poświęcałem na szkolenie nowych drużynników. Pomagali mi w tym najbardziej doświadczeni wojowie, głównie Ingwar i Angward oraz Kolgrim. Uczyliśmy wieśniaków władania mieczem, włócznią i toporem oraz najskuteczniejszych sposobów obrony za pomocą tarczy. Z początku szło im opornie. W trakcie intensywnej walki nie potrafili długo utrzymać topora ani nawet miecza. Nie mówiąc już o celnym rzucaniu włócznią. Szybko jednak czynili postępy. Mieli bowiem krzepę, nabytą dzięki ciężkiej pracy na roli. Wiedziałem, że w ciągu dwóch lat, zrobię z nich liczącą się siłę bojową.

      Wczesną jesienią przybył ksiądz Teobald z dobrą nowiną. Oznajmił, że Welewitka urodziła zdrowego i silnego synka. Mimo iż poród był ciężki, wszystko skończyło się dobrze. Uradowany wieścią, wyściskałem przyjaciela. Niemal natychmiast dosiadłem konia i pognałem do Gniezna.

      Kiedy tam dotarłem, przekonałem się, że żona i syn są w dobrym zdrowiu. Dowiedziałem się też, że mój potomek został już ochrzczony i ma na imię Wojmir. Nie od razu się z tym pogodziłem, bo zamierzałem nazwać syna, Egil, po moim ojcu. W końcu jednak uznałem, że Wojmir, syn Gniewomira, brzmi dobrze. Było to odpowiednie imię dla przyszłego wojownika.

      Chciałem od razu zabrać rodzinę do Gniewogardu, lecz książęcy medyk poradził, aby nie narażać noworodka na daleką podróż. Postanowiłem więc zaczekać do wiosny. Mogłem sobie na to pozwolić, gdyż mój nowy dom był dobrze zabezpieczony i strzeżony przez doborowych wojowników.

      Wraz z moją rodziną spędziłem kolejną zimę u oberżysty Jakuba. Ten gościł nas chętnie, gdyż płaciliśmy szczodrze brzęczącą monetą. Hucznie obchodziliśmy dzień Narodzenia Pańskiego. Gdy na zewnątrz szalała śnieżyca, my siedzieliśmy w gospodzie przy płonącym ogniu i śmialiśmy się.

      W styczniu, 1002 roku, gruchnęła wieść o śmierci cesarza Ottona III. Był on człekiem słabowitym, lecz nikt nie spodziewał się, że odejdzie tak szybko. Nowym królem Niemiec został Henryk II, który nie był przychylny księciu Bolesławowi. Mieszkowy syn, wietrząc rychłe pogorszenie się stosunków z państwem niemieckim, zaczął gromadzić armię i sposobił się do wojny, która miała niedługo nadejść. Krążyły plotki głoszące, że Bolesław zamierza przejąć Milsko i Łużyce oraz planuje walkę o tron czeski, do którego ma pewne prawa jako syn księżniczki Dobrawy.

      Nie musiałem przygotowywać swojej drużyny, gdyż książę nie zamierzał brać mnie na wojnę. Pragnął tylko, abym jak najrychlej zbudował nowy okręt i rozpoczął patrolowanie wybrzeża. Dlatego wczesną wiosną, zgodnie z wolą władcy, wyruszyłem na Pomorze w towarzystwie rodziny i Jaśka.

      Droga do Gniewogardu przebiegła bez przeszkód. W bramie osady powitał nas roześmiany Ingwar. Zmęczeni trudami podróży, udaliśmy się wprost do domu. Gdy tam zmierzałem spostrzegłem, że nad drzwiami budynku przeznaczonego na kaplicę, wisi srebrny krucyfiks, przedstawiający ukrzyżowanego Chrystusa. Oznaczało to, że ksiądz Teobald poświęcił już wnętrze świątyni i rozpoczął odprawianie modłów oraz mszy. W izbie przywitał nas buzujący w kominku ogień. Rozsiedliśmy się wygodnie na ławach i czekaliśmy, aż kobiety przyniosą nam strawę.

      Ze zdumieniem stwierdziłem, że podczas mej nieobecności do osady przybyło sporo niewiast i kilkoro dzieci. Były to głównie młode dziewczęta z pobliskich wiosek, które związały się z moimi wojownikami, licząc na poprawę własnego losu. Niektórzy z moich ludzi sprowadzili własne rodziny. O dziwo, znalazła się pod moim dachem również Jarzębina, jedna z córek karczmarza Jakuba, która jakimś cudem uwiodła samego Angwarda Pogromcę Potworów.

      W kilka dni po przybyciu do Gniewogardu zarządziłem rozpoczęcie budowy nowego drakkara. Wzięliśmy się do pracy, która trwała aż do późnej jesieni. Najpierw ścięliśmy sporo grubych dębów, olch, buków oraz sosen. Następnie zaczęliśmy obrabiać powalone drzewa. Szczęśliwym trafem, mieliśmy kilku uzdolnionych cieśli i dzięki temu efekty były widoczne. Po wielu miesiącach mozolnego trudu powstał kil, kadłub oraz maszt. Nowy drakkar był większy od poprzedniego.

Скачать книгу