Przekleństwa niewinności. Jeffrey Eugenides

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przekleństwa niewinności - Jeffrey Eugenides страница 12

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Przekleństwa niewinności - Jeffrey Eugenides

Скачать книгу

trzydzieści pani Lisbon wysłała Lux, aby ta sprawdziła, co robi córka. Lux wróciła na dół z obojętnym wyrazem twarzy i nic w jej zachowaniu nie wskazywało, że miała jakiekolwiek podejrzenia, co jej siostra może zrobić za kilka godzin.

      – Dobrze się czuje – powiedziała Lux. – Zasmradza całą łazienkę tymi solami kąpielowymi.

      O piątej trzydzieści Cecilia wyszła z kąpieli i zaczęła stroić się na przyjęcie. Pani Lisbon słyszała, jak chodzi tam i z powrotem między dwoma pokojami sióstr (Bonnie dzieliła pokój z Mary, a Therese z Lux). Brzęk bransoletek uspokajał jej rodziców, ponieważ dzięki temu mogli śledzić jej ruchy, jakby była zwierzęciem z dzwoneczkiem na szyi. Przez czas pozostały do naszego przyjścia pan Lisbon wielokrotnie słyszał dzwonienie bransoletek Cecilii, która wchodziła i schodziła po schodach, przymierzając różne buty.

      Zgodnie z tym, co opowiadali nam później osobno przy różnych sposobnościach, mieszkając już w różnych stanach, państwo Lisbon nie uważali zachowania Cecilii podczas przyjęcia za dziwne.

      – Ona w towarzystwie zawsze siedziała cicho jak trusia – powiedziała pani Lisbon.

      I być może z powodu braku obycia towarzyskiego państwo Lisbon wspominali to przyjęcie jako raczej udane. Pani Lisbon nawet była zdziwiona, gdy Cecilia zapytała, czy może wyjść.

      – Myślałam, że dobrze się bawi.

      Nawet w tym momencie nic w zachowaniu jej sióstr nie świadczyło o tym, że wiedziały, co ma się wkrótce wydarzyć. Tom Faheem wspominał, że Mary opowiadała mu o swetrze, który chciała kupić u Penneya. Therese i Tim Winter rozmawiali o swoich planach dostania się do jednego z prestiżowych uniwersytetów na Wschodnim Wybrzeżu.

      Na podstawie później odkrytych informacji ustaliliśmy, że Cecilia nie poszła na górę tak szybko, jak nam się to wtedy wydawało. Wiemy, że między opuszczeniem nas i dojściem na górę zatrzymała się, aby napić się soku z puszki gruszek (zostawiła puszkę na blacie, przebitą tylko w jednym miejscu, lekceważąc metodę zalecaną przez panią Lisbon). Albo przed wypiciem soku, albo też po tym podeszła do tylnych drzwi.

      – Myślałam, że wysyłają ją na wycieczkę – powiedziała pani Pitzenberger. – Miała ze sobą walizkę.

      Nigdy nie znaleziono żadnej walizki. Świadectwo pani Pitzenberger można wytłumaczyć jako halucynacje okularnika albo jako zapowiedź przyszłych samobójstw, w których tak ważną rolę odgrywało pakowanie bagażu. Bez względu na to, jak było naprawdę, pani Pitzenberger widziała Cecilię zamykającą tylne drzwi na chwilę przed tym, jak ta weszła po schodach, co z kolei my wyraźnie słyszeliśmy z dołu. Po wejściu do swojego pokoju włączyła światło, chociaż było jeszcze jasno na dworze. Pan Buell widział z drugiej strony ulicy, jak otwierała okno w pokoju.

      – Pomachałem do niej, ale mnie nie widziała – powiedział nam.

      W tym momencie usłyszał, że jego żona jęczy w drugim pokoju. O tym, co się stało z Cecilią, dowiedział się dopiero po odjeździe karetki.

      – Niestety, mieliśmy własne problemy – powiedział. Poszedł zobaczyć, jak się ma jego małżonka, właśnie wtedy gdy Cecilia wystawiła głowę na różowe, wilgotne i gościnne powietrze.

      Rozdział trzeci

      Kwiaty przyjechały do domu Lisbonów później, niż było to przyjęte w zwyczaju. W związku z charakterem śmierci większość osób zdecydowała się nie wysyłać kwiatów do zakładu pogrzebowego i nawet przez jakiś czas prawie nikt nie zamawiał żadnych wiązanek czy wieńców, nie mając pewności, czy należy tę katastrofę przeczekać w milczeniu, czy też postępować, jakby to była śmierć naturalna. Jednak ostatecznie każdy wysłał jakieś kwiaty, wieńce białych róż, wiązanki storczyków, piwonie. Peter Loomis, który pracował jako doręczyciel kwiatów, opowiadał, że kwiaty wypełniały cały salon domu Lisbonów. Bukiety rozkwitały na krzesłach i leżały rozrzucone na podłodze.

      – Nawet nie włożyli ich do wazonów – powiedział.

      Większość ludzi dołączyła typowe, okolicznościowe kartki z napisem „Z wyrazami współczucia” czy „Nasze najszczersze kondolencje”, ale kilku bardziej snobistycznych przedstawicieli elity, przyzwyczajonych do pisania osobistych tekstów na każdą okazję, opracowało własne kondolencje. Pani Beards użyła cytatu z Walta Whitmana, który później powtarzaliśmy sobie jak mruczankę: „Wszystko porusza się i podąża dalej, nic nie ginie doszczętnie, a umrzeć jest czymś innym, niż wszystkim się wydaje, i czymś szczęśliwszym”. Kiedy Chase Buell wsuwał pod drzwi Lisbonów kartkę od swojej matki, zerknął na nią i zobaczył, że było tam napisane: „Nie wiem, co Państwo czują. Nawet nie będę udawać”.

      Kilka osób odważyło się złożyć osobistą wizytę. Pan Hutch i pan Peters przyszli do domu Lisbonów osobno, ale ich relacje niewiele się różniły. Pan Lisbon zaprosił ich do środka i zanim spróbowali poruszyć ten bolesny temat, usadowił ich przed telewizorem, w którym trwała transmisja meczu baseballu.

      – Ciągle mówił o ławce rezerwowych – opowiadał pan Hutch. – Do cholery! W college’u grałem jako miotacz. Musiałem poprawić go w kilku podstawowych kwestiach. Po pierwsze, chciał wymienić Millera, chociaż to był nasz jedyny porządny zawodnik. Zupełnie zapomniałem, po co tam przyszedłem.

      Z kolei pan Peters opowiadał:

      – Ten facet był na poły nieobecny. Ciągle regulował nasycenie kolorów w telewizorze, tak że pole gry było praktycznie niebieskie. Potem usiadł. Już po chwili znowu wstał. Weszła jedna z dziewcząt – nie wiem, czy ktoś jest w stanie je rozróżnić – i przyniosła nam parę piw. Pociągnęła łyk jego piwa, a dopiero później mu je podała.

      Żaden z mężczyzn nawet nie poruszył kwestii samobójstwa.

      – Ja chciałem, naprawdę – powiedział pan Hutch. – Po prostu nie było jak.

      Ojciec Moody wykazał więcej wytrwałości. Pan Lisbon przyjął duchownego tak samo jak innych mężczyzn i posadził go przed telewizorem. Kilka minut później, jakby na dany znak, Mary podała piwo. Ale to nie odwiodło ojca Moody’ego od powziętego zamiaru. Podczas drugiej zmiany meczu baseballu powiedział:

      – Może byśmy zaprosili tu panią Lisbon? Porozmawiajmy trochę.

      Pan Lisbon nachylił się w stronę odbiornika.

      – Obawiam się, że ona nie chce teraz nikogo widzieć. Nie czuje się zbyt dobrze.

      – Na pewno z chęcią zobaczy się ze swoim księdzem – powiedział ojciec Moody.

      Wstał z fotela, gotów do wyjścia. Pan Lisbon podniósł dwa palce. Oczy zaszły mu łzami.

      – Ojcze – powiedział. – Ojcze, dwóch zawodników wysłanych na aut.

      Paolo Conelli, który był ministrantem, słyszał, jak ojciec Moody opowiadał kierownikowi chóru, Fredowi Simpsonowi, że pozostawił „tego dziwnego człowieka, niech Bóg wybaczy mi, że tak mówię, ale takim go stworzył”, i ruszył w górę po głównych schodach. Już wtedy w domu zaczynały

Скачать книгу