Książę Cieni. Aleksandra Polak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Książę Cieni - Aleksandra Polak страница 19

Książę Cieni - Aleksandra Polak

Скачать книгу

inwentarza, jednak zastaliśmy tylko wrogą, ciemną pustkę i goły beton. Wysokie ściany gdzieniegdzie pokryte były trudnym do odczytania graffiti. Mętne światło wpadało do pomieszczenia przez brudne okna.

      Nagle rzęsistymi kroplami lunął deszcz. Firana wody odgrodziła nas od świata, niemal uniemożliwiając nam wyjście z opuszczonej masarni. Przełknęłam nerwowo ślinę.

      – Znacie tę plotkę, że ten, kto tu wejdzie, już nigdy nie wyjdzie? – Gustaw wybrał sobie najgorszą z możliwych pór na przytaczanie nam miejskich pogłosek. Widziałam, że czerpie satysfakcję z wizyty w tej jamie szaleństwa, dlatego ominęłam go szerokim łukiem, ciągnąc na łańcuchu upartego gryfa.

      – Dokąd właściwie idziemy? – zapytała Stella, również ignorując czarny humor Gustawa.

      – Na pierwsze piętro. Musimy znaleźć chłodnię – odparł Iwo. Poszedł w kierunku schodów, falując swoim strojem.

      Choć w pomieszczeniu było ciepło, wręcz duszno, na słowo „chłodnia” przeszedł mnie dreszcz grozy i spowalniająca kroki niechęć.

      Wąskimi schodami weszliśmy na piętro, a ilekroć obracałam się przez ramię, by sprawdzić, czy gryf i Stella podążają za mną, mierzyłam wzrokiem również znikające w oddali wejście. Robiło się coraz ciemniej, a po mętnym świetle okien nie było nawet śladu. Przyspieszyłam. Iwo pewnie stawiał kroki, podobnie Gustaw. Aurea wciąż trzymała nad głową latawiec.

      – Jego szelest odstrasza demony – wyjaśniła, gdy zapytałam, po co ciągniemy za sobą latawiec po opuszczonej masarni.

      Pierwsze piętro wyglądało jeszcze bardziej odrażająco niż rażący diaboliczną atmosferą parter. Wszystko tutaj pokryte było sadzą, od sufitu przez ścianę, podłogę i drzwi. Moje trampki prędko zaszły najpierw szarością, a potem czernią.

      – Jak znajdziemy chłodnię w tym brudzie? – Aurea zatrzepotała latawcem, a gęsty pył poleciał w jego stronę niczym magnes. Nie odsłonił jednak tabliczek przy drzwiach, które strawione ogniem, pokazywały już tylko ślady ugaszonego kiedyś pożaru. Mogliśmy spróbować odnaleźć pomieszczenie tradycyjną metodą – zaglądając do każdego po kolei. Było ich jednak tak wiele, że zajęłoby to przynajmniej pół godziny. Czas był na wagę złota. No i potrzebowaliśmy mocnego wejścia, zdecydowanego, bez rozglądania się, czy to aby na pewno tutaj. Właśnie dlatego Iwo kolejny raz sięgnął do swojego rozłożystego rękawa, jakby ukrył tam połowę zawartości domu. Zręcznym, niemal tanecznym ruchem wyjął z niego smukłe wahadełko i ułożył tak, by zwisając, zastygło w bezruchu. Wziął głęboki wdech, po czym kilka razy pociągnął nosem, jakby miał znaleźć chłodnię dzięki swojemu nieomylnemu węchowi, po czym delikatnym ruchem wprawił wahadełko w ruch. Wystarczyło kilka łuków, by rozhuśtało się we wszystkie strony. Wpatrywałam się w nie jak zahipnotyzowana, aż w końcu wahadełko zastygło w przedziwnej pozycji. Wskazywało drzwi w głębi korytarza, zaprzeczając grawitacji.

      – Chłodnia. To tam. – Iwo poruszył dłonią, a wahadełko samo wskoczyło do jego rękawa. – Posłuchajcie – powiedział, przejeżdżając dłońmi po lasce od góry do dołu. Zmieniła się w wysoki harpun, a wieńczący ją tygrys tym razem otworzył usta we wrogim, niemym ryku. – Nie wiem, co nas czeka za tymi drzwiami. To tylko wymiana jeńców, ale Hades nigdy nie przepuści okazji, żeby nas osłabić. Dlatego jeśli tylko zrobi się zbyt niebezpiecznie albo poczujecie zagrożenie, zmywamy się. Gdy odbierzemy Juliana, też się zmywamy, od razu. Czy to jasne? – zapytał niczym srogi nauczyciel.

      Zgodnie pokiwaliśmy głowami. Iwo ruszył energicznym krokiem, sunąc przez korytarz jak niesiony na skrzydłach. Aurea owinęła sznur latawca wokół dłoni i trzymała go teraz bliżej siebie. Za nią dreptał Gustaw, potem ja z potężnym gryfem i Stella, która co chwilę oglądała się nerwowo za siebie.

      Gdy Iwo otworzył drzwi, budynkiem wstrząsnęła fala uderzeniowa. Tuż przed naszymi oczami prawa ściana korytarza po prostu runęła. Osłoniłam usta i nos dłonią. Gdy Iwo zamachał swoim rękawem, pył opadł. Zobaczyliśmy gruzowisko, które ciągnęło się aż do tylnej ściany budynku. Gruz w środku pomieszczenia przypominał górkę i dopiero po chwili zauważyłam, że ktoś stoi po jej drugiej stronie.

      Mężczyzna w długim płaszczu, którego kaptur zasłaniał twarz, opierał się o wystające z gruzowiska druty. Skrzyżował dłonie na piersi, nie poruszał się, nawet nie drgnął. Gdy złoty piorun przeciął niebo, podniósł głowę, a jego kaptur opadł. Czarne tatuaże ruszały się chaotycznie na jego pokrytej bliznami twarzy. Sami.

      Zza jego pleców niespiesznie wyszedł Konrad. Zmierzył nas nienawistnym wzrokiem. Wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia, po czym pociągnął za sobą kolejną osobę.

      Julian poruszał się niczym robot. Jego skóra była szara, oczy pozbawione wyrazu i kolorów. Powłóczył nogami, szedł machinalnie, na siłę, najkrótsze kroki sprawiały mu trud. Jego ręce zwisały bezwładnie, a usta delikatnie rozchyliły się w zobojętniałym grymasie. Wpatrywałam się w niego z przerażeniem. Pamiętałam wesołego, pełnego magii Juliana, który zawsze miał w oku figlarny błysk. Teraz był kukłą. Mroczną, pozbawioną życia kukłą. Złość zajęła mnie niczym płomień nasączoną ropą zapałkę.

      Powietrze przeciął świst – to Sami rzucił przez całe pomieszczenie ostry kawał betonu, wycelowany prosto w kolorowy latawiec Aurei. Dziewczyna zrobiła unik, jednak za późno. Beton przedziurawił delikatny materiał, a latawiec opadł na ziemię. Wówczas rozpętało się piekło. Iwo krzyknął, jednak jego głos zaginął w ryku demonów, kiedy wygłodniałe, powstrzymywane wcześniej przez latawiec, rzuciły się na nas. Padłam na kolana, chowając się za masywnym ciałem gryfa. Gustaw zrobił to samo i prawie przytulił się do mojego boku. Aurea opędzała się od demonów jak od natarczywych insektów, jednak gdy spojrzałam w jej stronę, przeszedł mnie dreszcz grozy. Demony przyjęły wszelkie możliwe kształty, jedne większe, inne mniejsze, otwierały ziejące pustką paszcze. Bramę do nieskończonych odmętów ich wnętrzności stanowiły ostre jak długie sople lodu kły, ułożone nieregularnie i powyginane w różne strony. Niektóre miały długie kończyny, wyrastające z ich odwłoków niczym macki ośmiornicy. Owinęły się wokół ciała Aurei, wchodziły do jej ust, uszu, oczu. Widziałam, że dziewczyna traci siły.

      – Stella! – krzyknęłam, a ona za chwilę pojawiła się obok przyjaciółki. Jeden z demonów owinął się wokół nadgarstka Aurei. Poczułam, że i mnie boli nadgarstek. Ujrzałam czarną pręgę, która robiła się coraz bardziej wyraźna. Salę przeszył złowieszczy krzyk Samiego i cichy rechot Konrada. Zdecydowanym ruchem wyciągnęłam zza pasa długi sztylet. Niech tylko podejdą, myślałam.

      – Na trzy! – Iwo przyciągnął moją uwagę. Stał w szerokim rozkroku; w jednej dłoni miał harpun, a w drugiej… bączka. Był to najprawdziwszy kolorowy bączek, taki jak pamiętałam z dziecięcych zabaw. Mrugnęłam, by upewnić się, że nie mam zwidów. Bączek w kolorach tęczy wirował w dłoni Iwo. Stella stanęła jak wryta i wzięła głęboki wdech.

      – Raz. Dwa… TRZY! – Iwo, gdy skończył odliczanie, rzucił bączek w powietrze i w tym samym momencie Stella krzyknęła tak głośno, że aż musiałam zakryć uszy. Z jej gardła wyleciała chmura blasku, która wprawiła bączek w jeszcze szybsze obroty. Nie minęła nawet sekunda, gdy wszystkie demony zakręciły się wraz z nim, dołączając do wiru, z którego nie mogły znaleźć wyjścia.

Скачать книгу