Podpalacz. Peter Robinson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Podpalacz - Peter Robinson страница 25

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Podpalacz - Peter Robinson

Скачать книгу

się jakaś łapówka – powiedziała.

      Banks skończył co prawda swoją whisky, ale miał jeszcze trochę piwa i nie zamierzał pić więcej, ponieważ musiał wrócić do domu samochodem. Poszedł do baru po kolejne campari dla swojej towarzyszki. Pub zapełnił się już ludźmi, Banks musiał więc kilka minut poczekać, aż zostanie obsłużony. Ktoś wybrał w szafie grającej starą piosenkę Oasis. Jakże inaczej wyglądał ten pub zeszłego lata, pomyślał Banks, gdy pryszczyca odstraszyła ludzi od Yorkshire Dales i Cyril całymi dniami czekał na klienta. Teraz, w styczniu, większość gości była tutejsza. Może nadchodzące lato przyniesie ożywienie dla firm w Dales? Na pewno tego potrzebowały. Po powrocie na miejsce wręczył Marii kieliszek, mówiąc:

      – Więc?

      Z zaskoczeniem obserwował, jak kobieta otwiera swoją torebkę, wyjmuje paczkę silk cut oraz cienką złotą zapalniczkę. Nie pamiętał, żeby paliła.

      – Przeszkadza ci? – zapytała, zapalając papierosa.

      Nawet gdyby zaprotestował, niczego by to nie zmieniło: dym już płynął w jego stronę, unoszony zapachem perfum.

      – Nie – odpowiedział zaskoczony, że zamiast chęci na papierosa po raz pierwszy poczuł odrazę. Czy stanie się teraz jednym z tych potwornych neofitów zajadle zwalczających palenie? Cholera! Miał nadzieję, że nie. Napił się piwa. Trochę pomogło.

      – Niewiele mogę ci o nim powiedzieć. Jeśli to rzeczywiście ten, o którego ci chodzi.

      – Załóżmy, że tak, czysto teoretycznie – zachęcił ją Banks.

      – No wiesz, nie chcę potem odpowiadać za marnowanie policyjnego czasu, jeśli ci wskażę niewłaściwy kierunek.

      Banks znów się uśmiechnął.

      – O to się nie martw. Nie aresztuję cię za to. Po prostu powiedz mi, co wiesz, a resztę zostaw nam.

      – To było jakieś pięć lat temu – zaczęła Maria. – Jeszcze pracowała u nas Sandra. Często z nim rozmawiała. Jestem pewna, że będzie wiedziała więcej niż ja.

      Cudownie! – pomyślał Banks. Czy będzie musiał rozmawiać ze swoją byłą żoną, żeby zdobyć informacje o tej sprawie? Może zamiast tego pośle Annie. Nie, to byłoby okrutne. W takim razie Jima Hatchleya? Albo Winsome? Wiedział jednak, że gdyby naprawdę zaszła taka konieczność, to musiałby załatwić sprawę sam. Inaczej okazałby się nie tylko tchórzem, ale i gburem. Nie obeszłoby się pewnie bez oglądania jej nowego dziecka i bujania małej Sinéad na kolanach. Niewykluczone, że wszystko to w obecności Seana, który by zaproponował, żeby Banks został u nich na kolacji. Ach, te szczęśliwe rodziny! Albo może skończyłby jako opiekunka dla ich córeczki, podczas gdy oni wybraliby się wieczorem do teatru albo do kina. Mógłby jednak tego wszystkiego uniknąć, gdyby tylko bardziej przycisnął Marię.

      – Zacznijmy od tego, co pamiętasz – zaproponował.

      – Jak mówiłam, to było dawno temu. McMahon mieszkał gdzieś we wschodniej części miasta, jeśli dobrze pamiętam. Był malarzem, a myśmy mieli za zadanie między innymi zachęcać lokalnych artystów do pracy. Nie finansowo, jak się domyślasz, ale dając przestrzeń do wystawiania ich dzieł.

      – Czyli Thomas McMahon miał wystawę w galerii domu kultury?

      – Tak.

      – I zachowały się jakieś ślady? Może katalog? Albo jakieś jego zdjęcie?

      – Przypuszczam, że tak. Pewnie zostało coś w archiwum.

      – Czy jego prace były coś warte?

      Maria zmarszczyła nos.

      – Nie zamierzam się podawać za eksperta w tej dziedzinie, ale powiedziałabym, że nie. W jego pracach nie było niczego wybitnego, o ile potrafię ocenić. Głównie epigonizm.

      – W takim razie nie zrobiłby wielkiej kariery?

      – Tak sądzę. Pamiętam, że w ostatniej chwili podrzucił nam kilka potwornych abstrakcji. Odniosłam wrażenie, że naprawdę chciał malować właśnie abstrakcje, ale z czegoś takiego nie da się wyżyć, jeśli się nie ma prawdziwego talentu. Z drugiej strony można nieźle zarobić na sprzedawaniu turystom lokalnych pejzaży, co zresztą robił.

      – Czy to możliwe, żeby śmierć wpłynęła na wartość jego prac?

      Maria zrobiła wielkie oczy.

      – No, no, to się nazywa zawodowe zboczenie! Cóż za wspaniały motyw: zabić artystę, żeby podbić cenę jego prac.

      – Więc?

      – Nie, raczej nie w tym wypadku. Kiepska akwarela zamku w Eastvale zawsze pozostanie kiepską akwarelą zamku w Eastvale, za życia malarza i po jego śmierci. Może marszand mógłby to ocenić lepiej ode mnie, ale wydaje mi się, że będziesz musiał poszukać innego motywu.

      – Pił?

      – Lubił się napić, ale nie nazwałabym go pijakiem.

      – Naroktyki?

      – Nawet jeśli, to przecież trudno poznać. Ale nie dostrzegłam żadnych objawów. Żadnych plotek też nie słyszałam.

      – Nigdy potem go nie widziałaś?

      – Owszem, wpadł kilka razy na wernisaże, ale nic poza tym. Był też oczywiście na otwarciu wystawy Turnera.

      – Rozumiem – rzucił Banks. Turner. Zdecydowanie najcenniejszy i najsławniejszy obraz, jaki kiedykolwiek się pojawił w skromnej galerii miejscowego domu kultury: namalowana przez Turnera akwarela przedstawiająca zamek w Richmond w hrabstwie Yorkshire, latami uznawana za zaginioną, wisiała w galerii przez dwa dni po tym, jak odnaleziono ją pod warstwą starej izolacji podczas remontu starej chałupy. Nikt nie miał pojęcia, jak się w tej chałupie znalazła, ale spekulowano, że pierwotny właściciel umarł, a następny ocieplił ściany, nie mając pojęcia o wartości malutkiego obrazu. Wydano wtedy przyjęcie dla miejscowych notabli i artystów. Banks pamiętał, że Annie pracowała przy zabezpieczeniu tej imprezy. Wszystko działo się tego lata, gdy Banks był w Grecji, ominęło go więc całe zamieszanie.

      – Poza tym nic?

      – Nic. Zniknął z miejscowej sceny krótko po tej wystawie, pięć lat temu. Wydaje mi się, że marszandowi nie najlepiej schodziły jego obrazy, a McMahon przeszedł jakiś osobisty kryzys. Nie znam szczegółów. Może Leslie Whitaker mógłby pomóc. Wiem, że się kolegowali. Pewnie dlatego Whitaker sprzedawał poważniejsze obrazy McMahona oraz landszafty, które malował dla turystów.

      – Więc Whitaker był marszandem McMahona?

      – Tak jakby.

      – Ostatnio też?

      – Tak. Raz czy dwa w tym miesiącu widziałam, jak Thomas McMahon wychodził z antykwariatu Lesliego Whitakera. Wyglądało, jakby kupił kilka książek. W każdym razie niósł jakiś pakunek.

      – Rozmawiałaś

Скачать книгу