Podpalacz. Peter Robinson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podpalacz - Peter Robinson страница 24
Cyril spojrzał na zadrapany policzek Banksa.
– Wygląda na to, że w tej wojnie były ofiary.
Banks dotknął dłonią twarzy.
– Ach, nic takiego. Krótkie starcie z ostrą gałęzią.
– Bujać to my, ale nie nas – powiedział Cyril.
– Naprawdę – zapewnił Banks.
– Rozumiem, że nie możesz ujawnić szczegółów.
– Niewiele jest do ujawniania, nawet gdybym chciał. Nie mamy niczego oprócz pary zwłok. Dzięki. – Banks zapłacił i zaniósł drinki do stolika, gdzie Maria czekała już niecierpliwie, z dłońmi na blacie. Perfekcyjnie wymanikiurowane purpurowe paznokcie dorównywały długością kocim pazurom. Była tuż po trzydziestce, miała apetycznie zaokrąglone kształty, które przeczyły współczesnym kanonom mody i zdaniem Banksa wyglądałaby o wiele atrakcyjniej, gdyby zmyła z siebie te wszystkie barwy wojenne oraz zaczęła się ubierać wygodnie zamiast efektownie. No i te perfumy! Zwłaszcza perfumy. Przytłaczały go gryzącymi falami, zatruwając smak piwa. Wypił łyk laphroaigu, czując, jak przyjemnie piecze w gardle. Zazwyczaj nie zamawiał mocnych drinków w Queens Arms, ale tego wieczoru zrobił wyjątek ze względu na szczególnie przykrą sekcję zwłok i Marię Phillips, w dodatku jedno po drugim w tak krótkim czasie.
Maria dała do zrozumienia, że zauważyła zadrapanie na policzku Banksa, ale nie ma zamiaru o nie wypytywać, przynajmniej nie od razu.
– Co u Sandry? – zapytała zamiast tego. – Bardzo nam jej brakuje w domu kultury. Taka energia i zaangażowanie!
Banks wzruszył ramionami.
– Wszystko dobrze, o ile wiem.
– A dziecko? Po takiej przerwie musi się dziwnie czuć, że znów została matką. W dodatku w jej wieku.
– Dawno się nie widzieliśmy – odparł Banks. Ale wiedział, od swojej córki Tracy, że trzeciego grudnia, a więc niewiele ponad miesiąc temu, Sandra urodziła zdrową dziewczynkę, która ważyła trzy osiemnaście i dostała na imię Sinéad, nie dla uczczenia łysej śpiewaczki pop, tylko po matce Seana. No cóż, życzył jej dużo szczęścia. Z takim imieniem będzie go potrzebowała. O ile wiedział, także od Tracy, matka i córka czuły się dobrze. Cała ta historia nieźle go walnęła i zmieniła wszystko, zwłaszcza sposób, w jaki myślał o swojej przeszłości, o życiu z żoną. W jakiś niewytłumaczalny sposób zrobiło się tak, jakby tych dwudziestu kilku wspólnych lat nie było, jakby wydarzyły się we śnie albo w jakimś poprzednim wcieleniu. Nie znał tej kobiety, tego dziecka. Zmienił się nawet jego stosunek do własnych dzieci, Tracy i Briana. Nie wiedział dlaczego, nie wiedział, w jaki sposób, ale się zmienił. Co oni czuli, gdy przyszła na świat przyrodnia siostra?
– Oczywiście – zaszczebiotała Maria. – Co za nietakt z mojej strony! To musi być dla ciebie bardzo bolesne. Spędziłeś z nią tyle lat, jest matką twoich dzieci, a teraz urodziła dziecko innemu mężczyźnie.
– Co z tym malarzem, Tomem? – zapytał Banks.
Maria pogroziła mu palcem.
– Ty spryciarzu, próbujesz zmienić temat? No cóż, nie mogę cię za to winić.
– To jest temat. A przynajmniej taki był mój zamiar, gdy zapraszałem cię na drinka.
– A ja naiwna myślałam, że chcesz po prostu porozmawiać.
– Bo chcę. O Tomie.
– Wiesz, co mam na myśli.
– Znasz jakiegoś miejscowego artystę imieniem Tom? Albo słyszałaś o kimś takim?
Maria podniosła dłoń do złotego naszyjnika ściskającego jej gardło.
– Czy tak wyglądasz, gdy przesłuchujesz podejrzanych? – zapytała. – Na pewno są przerażeni.
Banks zdobył się na słaby uśmiech. Nie kłamał, mówiąc Cyrilowi, że ma za sobą długi dzień, który w dodatku robił się coraz dłuższy. Każda minuta spędzona z Marią wydawała się godziną.
– To nie jest przesłuchanie, Mario – odparł. – Ale jestem bardzo zmęczony, dlatego nie chcę się bawić w żadne gierki, a potrzebuję informacji, które możesz mieć. – Miał ochotę dodać, że przed chwilą stał nad zwęglonymi zwłokami, przyglądając się, jak doktor Glendenning rozcina poczerniałe ciało, żeby wyjąć ze środka lśniące narządy, to jednak tylko pogorszyłoby sprawę. Cierpliwości. Tego mu było trzeba. I to w dużych ilościach. Tylko skąd miał ją brać?
Maria dąsała się przez chwilę, albo udawała, że się dąsa, po czym powiedziała:
– Tylko tyle o nim wiesz? Że ma na imię Tom?
– Tak, na razie tyle.
– Jak wygląda?
Banks zrobił pauzę, przywołując w pamięci zniszczoną twarz, stopione oczy, odsłoniętą szczękę i chrząstki na szyi.
– Dysponujemy jedynie bardzo ogólnym rysopisem. Był raczej niski i krępy, miał długie, tłuste brązowe włosy. I nie golił się zbyt często.
Maria wybuchnęła śmiechem.
– Brzmi jak opis wszystkich artystów, których w życiu spotkałam. A można by sądzić, że człowiek zdolny do tworzenia piękna powinien bardziej cenić własny wygląd, prawda?
– No nie wiem – odparł Banks. – Musi być fajnie ubierać się według własnej woli, a nie wciskać się w garnitur i golić codziennie rano przed wyjściem do pracy.
Maria spojrzała na niego z błyskiem w niebieskich oczach.
– Ale mógłbyś też nie mieć na sobie żadnego ubrania, gdyby zrobiło się naprawdę gorąco, prawda?
– Pewnie tak – zgodził się Banks, pijąc kolejny łyk laphroaigu i zaraz po nim duży haust piwa. – Czy ten opis kojarzy ci się z kimś konkretnym?
Spojrzała na niego z pobłażaniem, jak na niesfornego uczniaka, po czym zmarszczyła brwi.
– To mógłby być Thomas McMahon – stwierdziła. – Z pewnością jest najniższym malarzem, jakiego znam. Toulouse-Lautrec był chyba niższy, ale nie za moich czasów. – Uśmiechnęła się.
Banks nadstawił ucha.
– Ale pasuje do rysopisu? Ten Thomas McMahon?
– Raczej. Był niski i krępy, trochę taki ropuchowaty. Miał brodę, ale nie nosił długich włosów, przynajmniej wtedy. Ale jest coś, co o nim pamiętam…
– Co?
– Miał piękne palce. – Wyciągnęła przed siebie rękę, jakby chciała zademonstrować. – Długie i smukłe.