Odyssey One: W samo sedno. Evan Currie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odyssey One: W samo sedno - Evan Currie страница 14

Odyssey One: W samo sedno - Evan Currie

Скачать книгу

Czy mamy już profil źródła szumu?

      – Brak. Musimy zaczekać jeszcze kilka minut, żeby czujniki wykryły statek.

      Eric kiwnął głową.

      – Dobrze. Sternik, podajcie mi współrzędne planety. Dział taktyczny, przygotujcie się do namierzenia tej jednostki.

      – Tak jest, sir – odpowiedziały obie stacje. Chorąży Lamont odwróciła się do niego.

      – Kapitanie, ambasador na linii.

      Eric zastanawiał się przez chwilę, a potem skinął głową.

      – Połącz.

      Lamont uruchomiła kanał.

      – Panie ambasadorze, czym mogę służyć? – spytał Eric dobrodusznym tonem. Był w wyśmienitym nastroju. Wywnioskował, że to prawdopodobnie nie był okręt Drasinów. A nawet jeśli, mieli mnóstwo czasu na podjęcie akcji.

      – Kapitanie – powiedział się ambasador cienkim głosem – skontaktowałem się właśnie z okrętem „Vulk”. Spotka się z nami i odeskortuje na planetę.

      Eric zamrugał, zdziwiony.

      „Od kiedy to ambasador ma taki kanał komunikacyjny?”

      Jednak na głos ledwie odnotował tę informację.

      – W porządku, starszy. Wchodzimy właśnie na kurs planety. Powinieneś być w domu w ciągu dwunastu godzin.

      – Dziękuję, kapitanie.

      Eric rozłączył się i postanowił sprawdzić ambasadora – oczywiście dyskretnie – zanim zejdzie na ląd. Zastanawiający był fakt, skąd wziął i jakim cudem ukrył na okręcie komunikator nadświetlny.

      OKRĘT PRIMINAE „VULK”

       Zewnętrzna orbita

       Układ Ranquil

      Kapitan Johan Maran przyjrzał się małej jednostce na monitorach, podczas gdy jego pilot z wprawą poprowadził „Vulka” wzdłuż okrętu.

      – A więc to jest ta osławiona „Odyseja” – powiedział chłodno.

      – Tak, sir – odparł jeden z młodych członków załogi, zajmujący się obsługą stacji czujników.

      Maran zmierzył go zimnym spojrzeniem, a chłopak przełknął nerwowo ślinę, odwracając wzrok.

      „Ten idiota powinien wiedzieć, kiedy komentarz nie jest pytaniem i nie wymaga odpowiedzi” – pomyślał kapitan, przybierając sztywną pozę.

      Na zewnątrz okręt nie robił wrażenia, to fakt. Był mniejszy od „Vulka” i jego siostrzanych jednostek co najmniej cztery, pięć razy. Maran został poinformowany o funkcji obrotowych żyroskopów i uznał za zabawne, że zapuszczający się tak daleko w kosmos ludzie posługiwali się tak prymitywną technologią, choć podstawy skutecznego podróżowania wiązały się ściśle z urządzeniami, które z łatwością mogły wytworzyć sztuczną grawitację. Jednak, z drugiej strony, bez względu na to, jak wyglądał, ten mały okręt miał silnik, z którym nawet maszyna „Vulka” nie mogła się równać.

      Maran z przyjemnością zapoznałby się z jego działaniem, zwłaszcza że jego krzywa mocy była płaska. Miał okazję zobaczyć nagrania z bitwy o Ranquil i choć z bólem się do tego przyznawał, on i jego ludzie wiele zawdzięczali temu małemu okrętowi.

      – A więc to jest „Odyseja” – powtórzył niskim głosem, dumając nad jej wyglądem.

      Tym razem nikt się nie odezwał.

      OKRĘT KONFEDERACJI PÓŁNOCNOAMERYKAŃSKIEJ „ODYSEJA”

       Orbita planetarna Ranquil

      Eric z łatwością skręcił na pokład tuż przed starszym i dwójką jego pomocnic, manewrując tak, że dotknął podłogi jakieś piętnaście stóp dalej, a buty momentalnie przyczepiły się do podłoża.

      „Odyseja” gładko wytraciła prędkość, a załogi zajęły się przygotowaniami zarówno do misji planetarnej, jak i obowiązkowego patrolu, który Konfederacja uznała za standardową procedurę dla okrętu znajdującego się na orbicie niezabezpieczonej planety.

      Eric nie był pewien, jak Koloniści przyjmą sugestię, że ich świat nie jest zabezpieczony. Po tym, jak miał przyjemność z nimi obcować, nie sądził, by mieli coś przeciwko parze myśliwców wylatujących na zwyczajny patrol. Choć szczerze mówiąc, była to kolejna rzecz do poprawki. Taki patrol mógł się sprawdzić w wielu sytuacjach na Ziemi, gdy generalnie wiedziało się, z jakiego kierunku może zaatakować wróg. W przestrzeni kosmicznej do zwykłej kontroli o małym zasięgu potrzebny był patrol składający się z co najmniej szesnastu jednostek.

      Uznał jednak, że ten problem może poczekać.

      Personel ziemskiej ambasady zbliżył się niepewnie od strony drugiej windy. Strażnicy marines szli na czele pochodu i byli najbardziej opanowanymi osobami w tej grupie, maszerując niemal swobodnym krokiem w swych magnetycznych butach. Ambasador, personel pomocniczy oraz sekretarze szli zaraz za nimi.

      Ambasador LaFontaine była kobietą o niespotykanym wzroście, liczącą sobie czterdzieści kilka lat. Wyglądała równie arystokratycznie, jak brzmiało jej nazwisko i wskazywała pozycja, choć z jej akt Eric dowiedział się, że tak naprawdę pochodziła z rodziny o niskim statusie społecznym z Nowego Brunszwiku. Osiem lat temu zyskała rozgłos dzięki negocjacjom, które doprowadziły do zawieszenia broni kończącego wojnę z Blokiem, i od tamtego czasu stała się potężnym graczem w rozgrywkach politycznych Konfederacji.

      Eric zastanawiał się, czy misja była oznaką jej słabnącej, czy też umacniającej się pozycji. Owszem, objęcie stanowiska pierwszego ambasadora w pozaziemskiej cywilizacji było czymś, co gwarantowało nieśmiertelność, choć z drugiej strony skutecznie odsuwało ją od wewnętrznej polityki Konfederacji na co najmniej kilka lat.

      Cokolwiek to było, Weston się tym nie przejmował. Polityka znajdowała się poza kręgiem jego zainteresowań.

      Dwójka doradców pani ambasador posiadała równie doskonałe, choć nieco szczuplejsze akta. W ciągu ostatniej dekady brali udział w różnych negocjacjach, i to z dobrym skutkiem, więc Eric ucieszył się, że tę stronę sprawy może pozostawić w odpowiednich rękach.

      – Pani ambasador – przywitał się, podchodząc bliżej – miło znów panią widzieć. Szkoda, że nie mieliśmy więcej czasu na rozmowy w trakcie podróży.

      – Całkiem zrozumiałe, kapitanie – odparła gładko LaFontaine ze swobodnym uśmiechem. – To była bardzo… interesująca podróż. Nie byłoby ze mnie pożytku w rozmowie przy stole, nawet gdybym była bardzo głodna.

      Eric uśmiechnął się lekko, kiwając głową.

      – Proszę mi wierzyć, znam to uczucie. Napęd skokowy nie jest

Скачать книгу