Odyssey One: W samo sedno. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odyssey One: W samo sedno - Evan Currie страница 15
Marines szli blisko niej i doradców, a sekretarze musieli się pośpieszyć, aby ich dogonić. Eric obserwował, jak odchodzą, a potem zerknął na starszego Corasca i jego znacznie mniejszą świtę.
– Starszy – przywitał się kiwnięciem głowy – pan również może wejść na pokład, jeśli chce. Sprawdzę tylko kilka drobiazgów, a potem do pana dołączę.
– Dziękuję, kapitanie – odparł starszy. – Chyba tak zrobimy. Milla, Cora?
Dwie młode kobiety kiwnęły jednocześnie głowami i podążyły za starszym w stronę wahadłowca. Eric patrzył, jak wchodzą do środka, i pokręcił lekko głową, po części zdumiony, po części zachwycony. Nie był do końca pewny, które z uczuć dominowało. Starszy nie wyraził słowa protestu, gdy Konfederacja „poprosiła” go o „pożyczenie” orbitera.
Eric nie sądził, by którykolwiek z polityków Konfederacji przystał na takie żądanie z choćby śladową ilością wdzięku starszego Corasca.
Miał jednak inne sprawy na głowie, więc przestał się nad tym zastanawiać.
Podszedł do miejsca, w którym przygotowywali się wojskowi z kontyngentu lądowego, i odnalazł przywódcę grupy.
– Pułkowniku Reed.
– Kapitanie. – Drobny, żylasty mężczyzna przywitał się, pakując jednocześnie sprzęt i przymocowując go do jednego z automatycznych ciągników, którego zadaniem było przenieść wszystko w wyznaczone miejsce. – Będziemy gotowi do wyruszenia za pięć minut.
– Świetnie, pułkowniku. Jak pan i pańscy ludzie znieśliście podróż?
– Bywało gorzej. – Krzywy uśmieszek przeczył tej uwadze, gdy pułkownik starł kciukiem pot z czoła, ani na milimetr nie przekrzywiając swojego zielonego beretu.
– Wątpię, choć widziałem niektóre miejsca, w których pracują wasi ludzie – odparł Eric z takim samym uśmieszkiem, a potem przybrał poważny ton. – Macie już wszystko, czego potrzebujecie?
– Mam nadzieję, że tak, kapitanie – powiedział Reed, wzruszając ramionami. – Kluczowym punktem zadania jest rozpracowanie, do czego mają dostęp lokalni mieszkańcy, a potem zapewnienie im najlepszego treningu, na jaki nas stać. Zwykle oznaczało to zaczynanie od poziomu łuków i strzał. Mam nadzieję, że tym razem nie będzie aż tak źle.
Eric pokręcił głową.
– Wydaje mi się, że tym, co możecie znaleźć, będzie baza z mnóstwem zaawansowanego sprzętu, którym niekoniecznie mogą posługiwać się w ten sam sposób, co my.
– Poradzimy sobie. Zostałem wysłany do Rosji w trakcie „inwazji kundli”. Większość naszych obowiązków polegała na usuwaniu sprzętu wojskowego, który były Związek Radziecki zakopał niemal sto lat wcześniej.
Eric prychnął nieznacznie, głównie z powodu nieformalnej nazwy użytej przez Reeda na określenie szturmu, jaki Blok przypuścił na Moskwę. W tamtych czasach niedobitki sowieckiej armii wykonywały zakrojone na szeroką skalę operacje, podczas których przemycały technologię. Zajmowali się tym przez kilkadziesiąt lat i nie posiadali żadnego wyszkolenia, a tym bardziej sprzętu, by móc stanąć do walki z poważniejszym wrogiem.
Wojskowe wyposażenie z dwudziestego i wczesnych lat dwudziestego pierwszego wieku nie mogło się równać z nowoczesną technologią Bloku, ale haubica kaliber sto dwadzieścia pięć milimetrów nadal była bronią, z którą należało się liczyć.
Zwłaszcza gdy amerykańskie Siły Powietrze zajęły się dostarczaniem w zrzutach powietrznych bomb elektromagnetycznych, paliwowo-powietrznych oraz mikroskopijnych pocisków termojądrowych, zastępujących antyczną broń.
Blok dość szybko przekonał się, jak ważne dla losów wojny były te przesyłki.
– W porządku – odparł Eric. – W takim razie spakujcie sprzęt. Wyruszamy za piętnaście minut.
– Tak jest, sir.
***
Admirał Tanner zszedł z platformy lądowniczej krótką chwilę przed szacowanym czasem przylotu promu z „Odysei”. Poświęcił trochę czasu na zmianę uniformu z funkcjonalnego, który nadal był używany do większości wykonywanych czynności, na czysty, bardziej imponujący, czarny model, który zamówił po ostatnim spotkaniu z Erikiem Westonem kilka miesięcy temu.
Rozmawiali wtedy o wielu rzeczach, a jedną z nich były kombinezony ochronne w monotonnych barwach, które nosili wszyscy żołnierze kolonii. Weston zauważył, że choć funkcjonalność była dla żołnierzy priorytetem, noszenie charakterystycznego uniformu, który odróżniał żołnierza od, powiedzmy, serwisanta, podnosiło morale i pewność siebie.
Rael zdecydował się wcielić w życie sugestie kapitana Westona. Mimo że pomysł nadal znajdował się na etapie wdrażania, zaczynał dostrzegać pewną różnicę pośród swoich ludzi.
Admirał rozmyślał nad tym, gdy tuż nad jego głową rozległ się ryk obwieszczający przybycie gości.
Tak jak za ostatnim razem, ziemski statek wzbudził prawdziwy podziw, gdy pojawił się w zasięgu wzroku. Zwolnił, przechodząc w ślizg, po którym zatrzymał się niecałe trzydzieści stóp nad platformą. Wielki lądownik kołysał się lekko z boku na bok na silnikach rakietowych, a pilot uruchomił pole siłowe, które niwelowało jego wagę. Gdy wysunęły się koła podwozia, statek rozpoczął powolne podejście do lądowania.
Rozległ się jęk metalu uderzającego w metal, gdy jednostka została osadzona w miejscu. Wiatraki chłodzące obracały się na pełnej mocy. Chwilę później brzuch potwora otworzył się, wysuwając rozkładane schodki. Tanner przyglądał się przez chwilę, czekając cierpliwie, aż ze środka wyjdzie pierwsza osoba.
– Starszy… – skinął głową Corascowi, który jako pierwszy opuścił pokład – dobrze znów cię widzieć. Poinformowałem radę o twoim przybyciu. W ciągu dwóch dni zwołają zebranie, aby się z tobą spotkać.
– Dziękuję, admirale Tanner – przywitał się Corasc. – Mam wiele spraw do omówienia. Najpierw jednak muszę wiedzieć, co z Drasinami.
– Ponawiali ataki przez dwa miesiące po tym, jak opuściłeś Ranquil, starszy. Zanim sytuacja się ustabilizowała, straciliśmy osiem jednostek oraz trzy kolejne odległe kolonie. W ostatnim miesiącu ani razu się nie pokazali. – Na twarzy Tannera pojawił się ponury wyraz. – Rada jest zdania, że wycofali się już na dobre.
– Sądząc po wyrazie twojej twarzy, zdajesz się nie podzielać ich opinii.
– Nie, starszy, nie podzielam. – Tanner pokręcił głową.
– Przedyskutuję z nimi tę sprawę – odparł Corasc. – Tak czy inaczej, nie wierzę, że postąpimy źle, jeśli przygotujemy się do walki w oparciu o założenie, że jeszcze z nami nie skończyli.
Tanner zgodził się z tym, uśmiechając.