Odyssey One: W samo sedno. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odyssey One: W samo sedno - Evan Currie страница 23
Tanner uśmiechnął się kwaśno, aż nadto rozumiejąc ten szczególny rodzaj szczęścia.
– Na przykład wtedy, gdy wróg zaatakuje na chwilę przed tym, zanim twoja fabryka zdąży wypuścić pierwszy okręt wojenny.
– To się nazywa wizyta pana Murphy’ego, admirale – powiedział Eric, uśmiechając się szeroko.
– Tak jak pan wspomniał, bohaterowie pojawili się chwilę później. – Rael kiwnął głową. – Pan we własnej osobie, kapitanie, oraz pański okręt. W moim świecie jesteście bohaterami. Jednakże, gdyby wszystko potoczyło się pomyślnie, nie bylibyście aż tak bardzo potrzebni. Chyba rozumiem, co ma pan na myśli. Jestem wam wdzięczny za pomoc, ale pamiętam, że w tamtym czasie pełnym… frustracji… to było konieczne. Nie mamy tradycji bohaterskich wyczynów, jak pan to ujął.
– Właśnie – odparł Eric. – Ale związany jest z tym jeszcze jeden aspekt. W obrębie regularnej jednostki militarnej pierwszą rzeczą, jaką się robi, jest próba utemperowania każdego, kto aspiruje do bycia bohaterem. Z drugiej strony, w jednostkach nieregularnych często się ich wielbi.
– A więc odniesiemy podwójną korzyść dzięki trenowaniu regularnego wojska, z tą „przewagą”, że pańscy ludzie nie mają skłonności do uwielbienia heroicznych ideałów – skonkludował admirał Tanner z krzywym uśmiechem. – Wierzę, że pana rozumiem, kapitanie.
Eric wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Świetnie, bo już zaczynałem się gubić w swojej wypowiedzi.
Rael roześmiał się serdecznie.
– Jestem dziwnie pewien, że w końcu by się pan odnalazł.
– Mam taką nadzieję, admirale – powiedział Eric. – W przeciwnym razie byłby ze mnie kiepski kapitan.
– W rzeczy samej. No cóż, kapitanie, dziękuję za opinię. Przy odrobinie szczęścia Centrala wyrazi zgodę i sprawy potoczą się naprawdę szybko. Możliwe, że w ciągu tygodnia będziemy mogli zacząć prace.
– Byłoby świetnie. Pułkownik Reed już nie może się doczekać – powiedział Eric z zamyślonym uśmiechem. – Panie admirale, tak się zastanawiałem… Czy istnieje możliwość zobaczenia Centrali?
Tanner wzruszył ramionami.
– Oczywiście. Choć muszę stwierdzić, że nie ma tam zbyt wiele do oglądania. Zwykła kamienna ściana. Centrala jest kompletnie odcięta.
– Mimo to muszę przyznać, że jestem ciekaw.
– W takim razie zapraszam pana. – Rael skłonił nisko głowę. – Oficjalnie.
– Dziękuję, admirale. – Eric odwzajemnił gest. – Zaproszenie przyjęte.
– Świetnie. – Oczy Raela pojaśniały rozbawieniem. – Chociaż wydaje mi się, że będzie pan srodze zawiedziony. Widok nie jest spektakularny.
– Jestem pewien, że będzie wart mojego czasu.
***
Na twarzy pułkownika Reeda pojawił się grymas niezadowolenia, gdy ślęczał nad listą pięciuset ludzi, których jego zespół wybrał z przedstawionego tysiąca. Każda teczka z aktami, jaką otrzymali od dowódcy lokalnych sił, była… „Szczegółowa” to najlepsze słowo opisujące sytuację. „Nadmiar informacji” plasował się tuż za nim.
Dodatkowo sprawę pogarszał fakt, że translatory nie przekładały słowa pisanego, więc dane musiał odczytywać ktoś z miejscowych. A to znacznie przedłużało całą procedurę.
W rezultacie proces posuwał się naprzód strasznie powoli, a Reed próbował ogarnąć umysłem, jakich ludzi przyjdzie mu trenować.
– Spójrz na tego – prychnął sierżant Wilson. – Był drwalem czy czymś w tym stylu.
– Szkoliliśmy już gorszych od niego, sierżancie – odparł Reed, przypominając byłemu członkowi Komanda Foki, że prawdziwy trening rozpocznie się z oddziałem jednostek specjalnych. Poza tym nie chciał, żeby członkom załogi, którzy wybrali tych pięćset osób, zdrowo się oberwało.
Reed wiedział również, że umiejętności, z którymi zaczynała szkolenie większość rekrutów, nie były aż tak ważne, jak ich motywacja. A człowiek broniący swojej ojczyzny i domu… Cóż, to była na pewno potężna motywacja.
– Co z jego kondycją fizyczną?
– Z tego, co widzę, wygląda dobrze – stwierdził Wilson. – Wielki facet. Większość z nich wygląda tak samo.
Reed pokiwał głową, gdy przez grupę przeszedł zgodny szmer.
– Pochodzą z zewnętrznych kolonii. – Mężczyźni obejrzeli się za siebie, gdy odezwała się attaché marynarki wojennej, przydzielona im przez komandora.
– Słucham? – spytał Reed.
Była drobną kobietą, zdecydowanie różniącą się od mężczyzn, których próbowali pogrupować, w dodatku ithan w miejscowej strukturze dowództwa. Reed poddał się, próbując poznać dokładną hierarchię stopni wojskowych. Przypuszczał, że struktura Ziemian była dla nich równie dziwaczna. Na imię miała Milla. Uznał je za dość ładne i łatwe w wymowie w porównaniu z tym, na co się ostatnio natknęli. W dodatku spędziła dużo czasu na „Odysei” i choć nigdy jej nie spotkał, była bardziej obeznana z translatorami i technologią niż inni.
– Są z zewnętrznych kolonii – powtórzyła, jakby to było takie oczywiste. – Kolonie są – były – niełatwymi miejscami do życia.
Reed wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Carsonem. Wojskowy inżynier kiwnął po chwili głową, wzruszając ramionami.
– To ma jakiś sens, pułkowniku – odparł. – Nowa kolonia potrzebowała raczej samych twardzieli, a tylko twardziele decydują się dobrowolnie pakować w takie gówno.
– Chyba masz rację – przyznał Reed.
– Wydaje mi się, że potrzebujemy mniej danych, pułkowniku – odezwał się Wilson.
– Słucham?
– To… – Wilson rozłożył ramiona, obejmując całą pracę, którą odwalali – to chyba jakiś błąd.
– W jakim sensie? – spytał Reed, autentycznie ciekawy. Starszy sierżant był ekspertem w kilku technicznych dziedzinach i pomimo wrażenia, jakie wywoływały jego gabaryty oraz dwukrotnie złamany nos, nie był człowiekiem działającym pochopnie.
– Powinniśmy powiedzieć komendantowi