Neverland. Maxime Chattam

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Neverland - Maxime Chattam страница 13

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Neverland - Maxime Chattam

Скачать книгу

było nas bardzo wiele! Moglibyście zabrać jeszcze wiele innych i dużo zarobić!

      – Tutejsze wybrzeża nękane są przez takich kanibali jak Kram i jego banda. Jeśli był do zrobienia jakiś interes lub jakieś mięso do zjedzenia, możesz być pewna, że zebrali je, zanim zajęły się tym sępy! Teraz wracamy do cywilizowanego świata!

      – Ile…

      Skórzany rzemień trzasnął o klatkę, tuż przy twarzy Amber, która odchyliła się do tyłu. Bicz zaświstał w powietrzu i po chwili spadł na ziemię, blisko żołnierza, którego koń skoczył do przodu, przewracając mężczyznę w końskie łajno.

      – Czy nie zabroniłem rozmów z niewolnikami? – spytał gniewnie Pokiereszowany, podjeżdżając na swoim wierzchowcu.

      Amber wcisnęła się w przeciwległy kąt klatki, a Ti’an stanął przed nią, chcąc ją chronić.

      Pokiereszowany zatrzymał się i spojrzał na nich z pogardą.

      – Dostanę za ciebie świetną cenę i tylko dlatego tym razem cię nie uderzę. Ale żebyś więcej nie ważyła się rozmawiać z moimi ludźmi.

      Splunął w stronę dwojga nastolatków i odszedł w kierunku swoich oddziałów.

      Czwartego dnia, kiedy Piotrusie byli wycieńczeni brakiem przestrzeni, ruchu i złymi warunkami podróży, Amber nabrała przekonania, że Jądro Ziemi zaczyna powoli w niej wzrastać. Ich związek stawał się coraz bardziej namacalny, chociaż jeszcze nie mogła wykorzystać Jądra Ziemi. Obroża traciła swą szkodliwą moc. W tym tempie – obliczała – za dwa–trzy dni będzie mogła znowu użyć swojej energii. Nawet jeśli nie będzie zbyt silna, to i tak wystarczy, żeby ich uwolnić. W każdym razie nie ma na co dłużej czekać. Ozyjczycy nigdy nie będą rozmowni, była naiwna, myśląc inaczej. Trzeba uciec, nim Piotrusie się rozchorują, zanim pojawią się odleżyny. Z pewnością byli już blisko dużego miasta, w którym zasięgną języka. Amber może się ucharakteryzować i uchodzić za młodą Ozyjkę. Była gotowa podjąć to ryzyko.

      Wieczorem, kiedy obóz był już rozbity, Pokiereszowany podszedł do klatki Amber i Ti’ana. Nakazał wszystkim, którzy byli w środku, usiąść plecami do krat i pozostać w bezruchu. Obawiając się bicza, posłuchali. Amber poczuła, że coś się za nią porusza, i nim zrozumiała, co się dzieje, nowa obroża zatrzasnęła się na jej szyi, podczas gdy zdjęto poprzednią. Natychmiast złapała rękoma za szyję, lecz było już za późno. Znowu poczuła zstępujący chłód. W ciągu kilku sekund motyle w jej brzuchu osłabły, po czym zniknęły.

      Przybita, padła jak długa twarzą do stalowej płyty i zamknęła oczy, powstrzymując ogarniającą ją chęć do płaczu.

      – Dopóki tu jesteś, zmień pęta wszystkim dzieciakom – rozkazał Pokiereszowany jednemu z żołnierzy.

      Ozyjczycy nie byli idiotami. Wiedzieli, że ich – jak je nazywali – pęta, są skuteczne tylko przez jakiś czas. Amber zaciskała z wściekłości pięści.

      A byłam tak blisko!

      Miała ochotę kopać, wyć z żalu. Potem rozum przyniósł uspokojenie. Amber zawsze była dziewczyną myślącą. Analizowała. Potrafiła inteligencją opanować emocje. Te obroże nie były takie same jak pierścienie pępkowe Spijacza Niewinności, które definitywnie niszczyły przeobrażenie. Nadal istniała nadzieja.

      Odwróciła się delikatnie, chcąc zobaczyć, jak działają Ozyjczycy. Dwaj żołnierze wyjmowali ze skrzyni miedziane obroże. Zauważyła, że są puste w środku. Jeden z mężczyzn wziął także cylinder z żelaza i szkła i wyjął przezroczysty dzban przykryty grubą aksamitną tkaniną. Naczynie świeciło niezwykle intensywnie mieszaniną maleńkich niebiesko-czerwonych lampek. Amber mało nie podskoczyła ze zdziwienia: skararmeusze! Wypełniały cały dzban!

      Mężczyzna wsypał skararmeusze do cylindra, na którym umocował – jak na wielkiej strzykawce – pokrywkę z tłokiem i nacisnął tłok, który natychmiast rozgniótł małe świecące robaczki. W ten sposób żołnierz uzyskał sok, który wpuścił do pustych w środku obroży.

      Naukowcy – o ile można ich tak nazwać – maestera Luganoffa nie próżnowali od czasów Burzy. Najwyraźniej znaleźli sposób eksploatacji nowych zasobów Ziemi. Eksploatacji łapczywej, bez żadnego szacunku. Niszczą, by żyło im się lepiej. Skararmeusze do ich dziwnych urządzeń, a nawet dzieci do cennego Eliksiru, żeby mogli przywłaszczyć sobie ich moc.

      Przygotowawszy kilka pęt, żołnierz poszedł wymienić je u innych więźniów. Amber zauważyła, że jego ruchy są mechaniczne. Następnym razem, jeśli zadziała szybko, będzie mogła skoczyć w chwili, gdy on będzie zamykał obrożę na jej szyi. To trudne, ale nie niemożliwe. Jej kontakt z Jądrem Ziemi musi być wtedy wystarczający, aby mogła zaczerpnąć z niego siły do otwarcia klatki i odparcia ataku Ozyjczyków.

      Wszystko będzie zależeć od szybkości. I mocy.

      Będzie musiała się skoncentrować, aby poczuć Jądro Ziemi. Potrzeba będzie pewnie ze dwóch dni, nim włókna pojawią się znowu. Miała nadzieję, że jeśli skupi się na tym, to uzyska wyniki w ciągu następnych czterdziestu ośmiu godzin.

      Cztery dni. Tego właśnie potrzebuję.

      – Wkrótce zabraknie mistycznego syropu – oznajmił żołnierz, zwracając się do Pokiereszowanego.

      – To nie ma znaczenia, jutro będziemy w Brązowym Mieście, tam dokupimy. Pospieszcie się. Jestem głodny! Chcę już coś zjeść!

      Podniecenie Amber w jednej chwili osłabło. Jej plan właśnie spalił na panewce. W żadnym razie nie będzie gotowa do jutra. A potem zostaną sprzedani, rozdzieleni i Bóg jeden tylko wie, co czeka ich pośród dorosłych.

      Nie – poprawiła się w myślach – prawdę powiedziawszy sam Bóg, o ile oczywiście istnieje, nie ma pojęcia, co się dalej wydarzy.

      Brązowe Miasto powoli rysowało się w oddali, za pozbawionym życia lasem, najpierw oddzielone dwoma wielkimi, ciemnymi i dziwnie do siebie podobnymi wzgórzami. Później Amber spostrzegła, że wzgórza te nie mają w sobie nic naturalnego. W rzeczywistości były to wysokie hałdy, będące pozostałościami po dawnych kopalniach. Dalej pojawiły się kolejne. Wokół całego miasta, tworząc wygięty mur, wznosiło się dwanaście wzgórz, zakreślając doskonałe koło, w którym mogli schronić się ludzie. Z tych olbrzymich cieni wyłaniało się kilka dzwonnic oraz liczne pióropusze dymu, znikające na niebieskim niebie.

      Bramę do Brązowego Miasta stanowiły dwa ciężkie skrzydła, podtrzymywane przez dwie wieże zbudowane u stóp hałdy. Górą przebiegała kładka, po której poruszało się kilku czujnych łuczników. Amber wywnioskowała z tego, że region jest niebezpieczny albo Ozyjczycy czują się zagrożeni nawet na przedmieściach własnej siedziby. Kilku uzbrojonych we włócznie i tarcze żołnierzy podeszło do kawalkady, nakazując pierwszemu jeźdźcowi zwolnić. Dostrzegłszy, że to Pokiereszowany, dowodzący strażą pozdrowił go.

      – Przywozisz świeży towar, pętaczu?

      – Świeży i egzotyczny! – odparł Pokiereszowany z uśmiechem.

      Straże natychmiast

Скачать книгу