Neverland. Maxime Chattam

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Neverland - Maxime Chattam страница 14

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Neverland - Maxime Chattam

Скачать книгу

alejach dzieci. Zawsze niespokojne, przemykały pod ścianami. Niosły duże cebrzyki z wodą lub transportowały paczki na plecach. Niektóre towarzyszyły swym panom, niosąc ich pakunki i chwiejąc się przy tym na nogach.

      Bruk na ulicach był nierówny, co wstrząsało wozem. Amber wczepiła się w pręty klatki, aby się nie poobijać.

      Przechodnie zatrzymywali się, chcąc zobaczyć, co zawierały klatki, a niektórzy nawet szli obok, aby wyciągnąć rękę i dotknąć znajdujących się w środku Piotrusiów.

      Dwaj ChloroPiotrusiofile bardzo szybko przyciągnęli uwagę i niewielka grupa ludzi zebrała się wokół ich wozu. Pokiereszowany musiał trzasnąć z bicza, by rozpędzić ciekawskich opóźniających marsz kawalkady.

      – Na Wielki Plac! – zawołał. – Jeśli macie czym zapłacić, przyjdźcie na Wielki Plac!

      Za jednym ze skrzyżowań Amber dostrzegła zaporę z desek ułożonych przed niewielkim zagłębieniem pomiędzy dwoma kamienicami z brązowego kamienia. Palisada była dość wysoka, żeby zasłonić teren, z którego wyłaniały się skarłowaciałe i sękate drzewa. W głębi zauważyła dzwonnicę kościoła. Ozyjczycy zabarykadowali każde jej okno, przez co przypominała miejsce opuszczone i nawiedzone. Przechodzący w pobliżu ludzie woleli iść drugą stroną ulicy.

      Zwolnili, docierając na Wielki Plac, otoczony surowymi fasadami budynków i otwartych sklepów. W głębi Amber zobaczyła długą rampę, za którą stało kilka wagonów bez okien i z przesuwanymi drzwiami. Ale bez lokomotywy.

      Wozy zatrzymały się na końcu rampy obok dwóch innych wózków podobnych do pojazdów Pokiereszowanego.

      Podszedł do nich stojący na rampie niski mężczyzna z wąsem.

      – I co, Szrama, będziemy rywalizować? – zakpił dziwnie piskliwym głosem. – Och, widzę, że masz niezły składzik! Skąd ich wygrzebałeś?

      – Wyciągnąłem ich ze spiżarni antropożerców.

      – Nie jestem pewien, czy lepiej na tym wyszli!

      Mężczyzna roześmiał się, dumny ze swego dowcipu.

      Amber dostrzegła stojących w dalszej części rampy sześcioro dzieci i nastolatków. Wokół zebrał się tłum, żeby na nich popatrzeć, i teraz piszczał z niecierpliwości.

      – A twoi? – zapytał Pokiereszowany. – Skąd pochodzą?

      – Uciekinierzy, których złapałem na wschodnich ziemiach.

      – Tylko sześcioro?

      – Wielu pożarły zwierzęta!

      – Niech diabli wezmą te przeklęte dzieciaki, które próbują uciec!

      Pokiereszowany rozkazał swoim ludziom wyciągnąć więźniów, którzy musieli gęsiego wejść na rampę. Ti’an podniósł Amber i z pomocą innego chłopca, Gregora, nieśli dziewczynę, podtrzymując ją za ramiona. Nieco dalej dzielono Piotrusiów na dwie grupy.

      Każdy przechodził przed Ozyjczykiem, który badał go trzymanym w ręku niewielkim przyrządem. Następnie mężczyzna spoglądał na ów przyrząd i wskazywał albo lewy szereg, albo prawy. Ci z lewego szeregu prowadzeni byli do wagonu, z prawego natomiast w stronę znajdującego się przed widzami podium. Zaczynała się licytacja.

      Czterech Piotrusiów przed nimi zostało już sprzedanych, podczas gdy dwoje pozostałych miało usiąść w ciemnym wagonie towarowym.

      Czterej niewolnicy, którzy znaleźli nabywców, zostali zaprowadzeni nieco dalej na rampę, w stronę namiotu z garbowanej skóry, skąd przez przypominający konserwę komin wydobywała się smużka czarnego dymu.

      Amber i jej towarzysze czekali kilka minut, a tymczasem Pokiereszowany dyskutował z badającym Piotrusiów mężczyzną.

      – W porządku? Nie jestem zbyt ciężka? – szepnęła Amber.

      – Nie martw się – odparł Ti’an. – Ciągle nic nie czujesz?

      – Nie. Pęta są zbyt świeże, jeszcze działają.

      – Nie wiem, co oni dla nas szykują, ale to mi się nie podoba. To…

      Jeden z ludzi Pokiereszowanego tak silnie uderzył Ti’ana w tył głowy, że ten, niosąc Amber, mało się nie wywrócił. Na szczęście złapał równowagę.

      – Cisza! Możecie mówić tylko wtedy, kiedy wam się rozkaże!

      Amber spiorunowała go wzrokiem i na twarzy mężczyzny pojawił się grymas.

      Nagle z namiotu dobiegł straszliwy krzyk, wrzask przerażenia i cierpienia, który natychmiast ustał. Zaraz też podniosła się skórzana ścianka namiotu i pojawił się mężczyzna w zbroi, ciągnąc za sobą jednego z Piotrusiów. Ręka w stalowej rękawicy miażdżyła mu ramię. Chłopiec chwiał się na nogach, miał błędny wzrok, a z ust spływała mu strużka śliny. Co się stało? Wyglądał tak, jakby jego umysł opuścił ciało!

      Amber widziała już ten wyraz twarzy. Nagle doznała olśnienia, a jej oczy powędrowały wzdłuż rozpiętej koszuli chłopca.

      Straszny żelazny pierścień tkwił w jego pępku, pozostawiając strugę krwi na spodniach.

      Pierścień pępkowy!

      Zimny dreszcz przebiegł po plecach dziewczyny. W jaki sposób Ozyjczycy wpadli na ten straszny pomysł? To niemożliwe! Nie tutaj! Jeszcze nie!

      Spijacz Niewinności! To on!

      To był jego podpis. Ten potwór nie zwlekał z rozpropagowaniem swoich metod. Ledwie zdążył zająć miejsce imperatora, a już wysłał swoich ohydnych posłańców, żeby rozpowszechnili jego potworne tortury. Brązowe Miasto musiało być jednym z pierwszych w imperium, w którym stosowano pierścień pępkowy.

      I jakby dla potwierdzenia mężczyzna zaśmiał się hałaśliwie:

      – Działa! Pierścień czyni ich uległymi! Prawdziwe marionetki! Trzeba im wszystkim założyć pierścienie! Wszystkim dzieciakom w mieście!

      Podniecony tłum się poruszył. Pod namiotem zabrzmiał kolejny krzyk i Amber zaczęła drżeć.

      Wtedy Pokiereszowany dał znak swoim strażom, by podeszły, a Piotrusie poszli za nimi. Badający przyjrzał się pierwszemu w szeregu trzynastoletniemu chłopcu, o rudych włosach i przerażonym wyglądzie. Amber znała go trochę, miał na imię Damien.

      Potem badający chwycił swój przyrząd i umieścił przed chłopcem.

      Przedmiot ten dziewczyna natychmiast rozpoznała. Kulę wielkości jabłka z pokrytej patyną miedzi. Jej połowę stanowił wypukły szklany cyferblat, na którym widniała wskazówka i dwanaście liczb.

      Astronaks. Wynalazek Luganoffa pozwalający zmierzyć u żywej istoty siłę jej przeobrażenia.

      Igła skoczyła przed Damienem.

      – I co? – zapytał Pokiereszowany z niepokojem.

      – Cztery

Скачать книгу