Król. Szczepan Twardoch
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Król - Szczepan Twardoch страница 21
![Król - Szczepan Twardoch Król - Szczepan Twardoch](/cover_pre452189.jpg)
Szapiro opowiedział mi to wtedy pokrótce, z pijacką swadą, pomijając szczegóły. Szczegółów dowiedziałem się sam, później, a wtedy, słuchając go u Ryfki, szybko zrozumiałem, że chodzi mu o coś więcej. Że opowiedział mi to nie tylko dlatego, bym wiedział, z kim mam do czynienia.
Gdy mówił o Radziwiłku, do salonu Ryfki wszedł Pantaleon Karpiński. Nie spojrzał nawet na dziewczęta, podszedł do baru, ale daleko od nas. Nie witał się.
– Herbaty mi zaparz – warknął niskim, dudniącym głosem.
Przerażał mnie już wtedy, wielki, wysoki na ponad dwa metry, z dziwaczną, płaską w tylnej części czaszką i z absurdalnie zapuszczonymi z tyłu włosami pod zwykłą cyklistówką, ubrany jak pierwszy z brzegu robociarz, w przykrótkawe spodnie na szelkach i koszulę bez kołnierzyka z podwiniętymi wysoko rękawami, odsłaniającymi gruzłowate, potężne przedramiona i wielkie bicepsy.
– Robi się, panie Pantaleonie – zaszczebiotała Ryfka.
Bała się go. Dziewczyny też się go bały, szeptały coś do siebie. Bał się go Józef barman, drab przy drzwiach, byłem tego pewien, chociaż go wtedy wcale nie widziałem, i bał się go pianista, tego też byłem pewien.
Tylko Szapiro się go nie bał i ta Szapiry odwaga jakoś mi się udzielała.
Z przeznaczonych do miłości pokojów najpierw wychynął Kaplica, z marynarką w ręce, w rozchełstanej koszuli, dopinając guziki w spodniach.
– Ryfka, koniaku nalej – zaordynował, nie tytułując już właścicielki burdelu „panią”, po czym wdrapał się na stołek koło Pantaleona. – I niech tam któraś pójdzie się tą moją gołąbeczką zaopiekować, bo zmęczona.
Zerwały się od razu dwie prostytutki, wybiegły z salonu.
– A ty co tak siedzisz tutaj? – Kaplica przyjacielsko zainteresował się Pantaleonem.
– Rano jebałem – zabulgotał Pantaleon w odpowiedzi.
Słowa wypowiadał powoli, oddzielając je długimi pauzami.
– To co, że rano…? – zdziwił się Kaplica. – Dwa razy nie możesz?
– Nie wolno.
– Hyhy, słyszeliście go? – ucieszył się Kaplica, waląc się z uciechy po udzie. – Leoś mówi, że dwa razy dziennie jebać nie wolno.
– Nie wolno – zabulgotał znowu Pantaleon i jednym haustem wypił filiżankę wrzącej herbaty. – Kto raz dziennie jebie, ten znajdzie się w niebie. Pan Jezus tak powiedział.
Zaśmiali się wszyscy, Ryfka, Kum i Szapiro. Tylko Pantaleon się nie śmiał. Pantaleon się przeżegnał.
– To nie igraszka, bracia i siostry. Nie wolno jebać częściej. Pan Jezus się gniewa i korzeń może uschnąć.
– Korzeń? – zapytałem.
Wszyscy spojrzeli na mnie, poza Pantaleonem. Zaczęli się śmiać. Już rozumiałem, acz nie rozumiałem, co w tym takiego śmiesznego. Ryfka podeszła do mnie, nachyliła się nad barem tak, że gdybym spojrzał w jej dekolt, to na pewno widziałbym jej piersi.
– No, korzeń – powiedziała swoim aksamitnym altem. – Kutas. Chuj. Wąż. Szlang. Szmekl. Czy co tam obrzezanego nosisz w spodniach, jingełe. Korzeń uschnie, kulki zgniją. Jak będziesz częściej niż raz dziennie jebał. Będziesz? Chcesz Pana Jezusa zagniewać?
Zawstydziłem się, spuściłem wzrok. Nie wiem, czy bardziej zawstydziło mnie to, że kobieta mówi o męskim przyrodzeniu, czy to, że Żydówka mówi w taki sposób o Jezusie. Pan Jezus. Że w ogóle wymawia to imię. U mnie w domu nikt nigdy tego imienia głośno nie wymówił. Obraza boska. Grzech imię to wymawiać.
Szapiro klepnął mnie w plecy i dolał mi jeszcze wódki.
– Pij – powiedział głośno, po czym nachylił się i dodał pijackim szeptem: – I nie zadawaj głupich pytań. Mądrych też nie. Jak czegoś nie rozumiesz, milcz, aż zrozumiesz. Nikt ci nie będzie niczego tłumaczył. Może sobie poradzisz.
Kaplica wyciągnął papierowe zawiniątka z kokainą. Podał Pantaleonowi, ten zlizał od razu cały biały proszek, po czym przeżuł dokładnie papierek i splunął nim za siebie.
Papierek spadł na nosek czarnych oficerek okręgowego Związku Strzeleckiego, doktora nauk chemicznych Janusza Radziwiłka.
Mundur leżał na nim tak samo nienagannie jak w momencie, w którym wszedł do salonu Ryfki Kij. Wszystkie guziki zapięte, pas, koalicyjka, okrągła maciejówka, odznaki strzeleckie, baretki orderów. Z tym że teraz na nosku prawego trzewika spoczywał przeżuty glut prosto z ust Pantaleona.
– Ty! – Wskazał na ostatnią z dziewczyn, siedzącą jeszcze w salonie.
Podbiegła natychmiast. Wzrokiem wskazał na nosek swojego buta. Dziewczyna spojrzała na Ryfkę, nie było to długie spojrzenie, Ryfka nerwowo pokiwała głową. Panienka rąbkiem peniuaru starła zmieszany z plwociną papier z Radziwiłkowego buta. Ryfka wzrokiem wskazała jej drzwi. Dziewczyna uciekła.
Radziwiłek podszedł do baru i wsparłszy się oń, spojrzał na Pantaleona.
Tiutczew, siedząc cały czas przy drzwiach na krześle i nie odrywając wzroku od książki, lewą dłonią odpiął pokrywę kabury z parabellum, które nosił po niemiecku, na lewym biodrze. Radziwiłek powstrzymał go jednak krótkim ruchem dłoni.
Pantaleon milczał. Radziwiłek czekał. Było widać, że nie odpuści. Nie bał się Pantaleona.
– No?
– Leoś, chuju rybi, przeproś Doktora! – ryknął Kaplica, nagle jakby zaniepokojony, że miły wieczór może zamienić się w jakąś awanturę.
– W imię boże proszę o wybaczenie – powiedział Pantaleon, patrząc tępo przed siebie i zaciskając wielkie pięści.
– Za co mnie on przeprasza? – warknął Doktor groźnym głosem, jakby wymagał skruchy od niegrzecznego sztubaka.
Pantaleon milczał, patrzył tępo przed siebie.
– Za co, kurwa? Za co, kurwa, przeprasza on?! – ryknął Doktor, waląc pięścią w miedziany blat baru.
Kaplica chrząknął.
– Za to, żem mu na buta napluł. Niechcący napluł – mruknął Pantaleon, ciągle