Król. Szczepan Twardoch
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Król - Szczepan Twardoch страница 20
Tak chciała matka. Ja nie byłem aż tak pełen entuzjazmu jak ona, a jednak „lekarz medycyny Mojżesz Bernsztajn” brzmi o wiele lepiej niż „byle Żydek z ulicy Nalewki 26, mieszkania 6”.
Lepiej nawet niż „znany z pobożności Naum Bernsztajn z ulicy Nalewki 26, mieszkanie 6”, z tym że mój tatko Naum Bernsztajn nie zapłacił należnych pieniędzy Kumowi Kaplicy i w kawałkach trafił do podwarszawskich glinianek, i już wtedy, siedząc w chrześcijańskich łachach przy barze u Ryfki Kij, wiedziałem, że z ostatniej klasy gimnazjum, matury i studiów medycznych nic nie będzie.
I nie było. I zapewne tylko dlatego dzisiaj ciągle żyję, tat-aluf Mosze Inbar, generał brygady Mosze Inbar. Lekarz medycyny Mojżesz Bernsztajn nie mógł się wydarzyć, a generał Mosze Inbar się wydarzył.
Ale u Ryfki Kij wiedziałem tylko, że do gimnazjum już nie wrócę, bo nie ma już z nami Nauma Bernsztajna, który mógłby za to gimnazjum zapłacić.
– Dzień dobry, pani miłej szczególnie! – doktor Radziwiłek ukłonił się przed jedną z prostytutek, chudą, tlenioną blondynką, wyjął pięćdziesięciozłotowy banknot z Dąbrowskim i uroczyście jej wręczył.
Prostytutka wstała z gracją. Radziwiłek podał jej łokieć, ukłonił się Ryfce i Szapirze i bez dalszych ceregieli udał się do którejś z sypialń.
– No, jak wróci, to się zacznie – mruknęła Ryfka, dolewając wody do na wpół opróżnionej butelki wódki.
Szapiro przełknął ostatni kęs golonki, przeciągnął się, wypił kieliszek.
– Wiesz, kto to jest? – zapytał mnie.
Nie wiedziałem.
– No właśnie. Każdy zna Kuma. A Doktora znają tylko ci, którzy mają go znać.
Nic z tego nie rozumiałem.
– Opowiem ci o nim – powiedział.
I opowiedział, lakonicznie i bez ozdobników. A może po prostu mówił do siebie.
Janusz Radziwiłek nie nazywał się Janusz Radziwiłek i nikt nie wiedział, jak nazywał się naprawdę. Zapewne jakoś zwyczajnie, po żydowsku, miał na imię Chaim, Mordke, Szlojme albo Mojsze, ale nikt nie wiedział jak. Liczył sobie czterdzieści cztery lata, z których pierwsze trzynaście spędził, żyjąc życiem chasydzkiego chłopca, przede wszystkim w chederze, w którym studiował Torę, Misznę i Gemarę, jak każdy chasydzki chłopiec. Pewnego razu, w roku 1905, do chederu wpadł bojowiec z rewolwerem w ręce i chustą zawiązaną na twarzy.
Uczniowie chederu od razu wiedzieli – chrześcijanin.
Mełamed pomyślał: pogrom.
Chłopcy pomyśleli: rewolucjonista.
Bojowiec z rewolwerem, żołnierz Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej, był bohaterem wyobraźni żydowskich trzynastolatków, nawet tych z chasydzkich rodzin.
– Jest tu tylne wyjście?! – wrzasnął bojowiec.
– Antlof fyn dane, du s’i nysz kan ort fa dijo!12 – krzyczał mełamed, którego młody jeszcze-nie-doktor-Janusz-Radziwiłek uznał za tchórza, skoro chce z chederu wyrzucić bohatera. Siebie samego uznał zaś za potomka Machabeuszy.
– Ja pokażę – powiedział jeszcze-nie-Radziwiłek.
Na schodach prowadzących do znajdującego się na pierwszym piętrze jeszybotu słychać już było kroki żandarmów.
Bojowiec nazywał się Jan Kaplica i nie był wtedy jeszcze Kumem. Żeby zniechęcić na chwilę pościg i dać sobie trochę więcej czasu, uchylił drzwi i strzelił dwukrotnie z oficerskiego nagana w dół schodów. W jeszybocie wybuchła panika. Uczniowie krzyczeli, mełamed schował się pod biurko. A jeszcze-nie-Radziwiłek poprowadził bojowca i dzięki jego pomocy Kaplica umknął carskim żandarmom, ocaliwszy w ten sposób swą wolność, a zapewne też i głowę.
– Jak się nazywasz? – zapytał młody, dwudziestopięcioletni Kaplica, kiedy byli już bezpieczni.
– Radziwiłł – jeszcze-nie-Radziwiłek rzucił pierwsze chrześcijańskie nazwisko, jakie przyszło mu do głowy. – Niech mnie pan weźmie ze sobą.
Kaplica roześmiał się i mozolnie ładując rewolwer, kazał jeszcze-nie-Radziwiłkowi uciekać do domu.
– Nie chcę wracać do domu. Nienawidzę mojego domu. Kocham rewolucję. W moim domu nie ma i nie będzie rewolucji. Nie mogę tam wrócić. Uratowałem wam życie. Musicie zrobić, o co proszę – wyrzucił z siebie na to jeszcze-nie-Radziwiłek, czyli powiedział to jako jakiś Chaim, Meir albo Szlojme i były to najbardziej poprawne polskie zdania, jakie sformułował w całym swoim życiu.
A Kaplica, człowiek prosty, przyjął ten argument i zabrał jeszcze-nie-Radziwiłka ze sobą.
Był dziesiętnikiem grupy bojowej, przedstawił później młodego Żyda Sosnkowskiemu, dowodzącemu organizacją w Warszawie, i to Sosnkowski powiedział, śmiejąc się, że jaki tam Radziwiłł, Radziwiłek raczej. Janusz. I tak niby-Radziwiłł został Radziwiłkiem. Do chederu już nie wrócił. Poszedł do świeckiej szkoły. Przenosił bibułę, stawał na czatach, ukrywał broń, działał, cały czas pod skrzydłami i opieką Kaplicy.
Nigdy nie wrócił do domu. Urodził się tamtego dnia w chederze – w dniu, w którym wyprowadził Kaplicę, urodził się na nowo.
W 1910 wyjechał na opłacone przez organizację studia do Szwajcarii i pozostał tam do 1918 roku, wrócił z doktoratem z chemii, wykwintnymi manierami, pieniędzmi i kiepską znajomością angielskiego, francuskiego i niemieckiego. Polskiego nigdy się dobrze nie nauczył, jidysz prawie zapomniał, hebrajskiego nigdy nie znał. Mówił więc pięcioma językami i w żadnym dobrze, przez co ludzie nie doceniali inteligencji Doktora, co było mu bardzo na rękę.
Do roboty politycznej już nie wrócił, wrócił jednak do Związku Strzeleckiego, gdzie został od razu okręgowym, wrócił do Kaplicy i towarzyszy z partii. Opierając się na strukturach Związku, zorganizował potężną bojówkę, do której przyjmował każdego, kto radził sobie z browningiem, pałką i pięścią, i do tej bojówki przyjął także boksującego weterana wojny z bolszewikami Jakuba Szapirę – aż do zamachu majowego dużo było roboty na ulicy, na marginesie której razem z Kumem budowali swoje małe imperium w Śródmieściu.
Kum zajmował się haraczami na Kercelaku i codziennym zarządem, konstytuując nieformalną administrację Dzielnicy Północnej, od Woli i Ochoty po biedabaraki na Żoliborzu pod Dworcem Gdańskim, z których rekrutowali się biegający na posyłki chłopcy, i całe północne, żydowskie Śródmieście.
Gdzie po lewej stronie Wisły w Warszawie panowała bieda, a poza paroma wyspami Europy i bogactwa bieda panowała wszędzie,
12
Uciekaj stąd precz, tu nie jest miejsce dla ciebie!