Opcja niemiecka. Piotr Zychowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Opcja niemiecka - Piotr Zychowicz страница 10
Piasecki postanowił zastosować swoją politykę penetracji i przechytrzyć Wehrmacht – wspominał Sznarbachowski. – Dlatego szukał kontaktu z oficerami Wehrmachtu, aby wytłumaczyć im, że byłoby z punktu widzenia interesów niemieckich rzeczą rozsądną znalezienie oparcia w jakiejś grupie polskiej, która by była równie jak Niemcy zainteresowana, aby stłumić wszelkie próby podnoszenia głowy przez komunistów i inne grupy lewicowe. Są one bowiem forpocztą Armii Czerwonej w jej dalszym marszu na Zachód.
Aby temu przeszkodzić, Piasecki i jego ludzie gotowi byli do współpracy z armią niemiecką. Wehrmacht powinien więc umożliwić ludziom Piaseckiego zwalczanie infiltracji bolszewickiej, pozwolić na stworzenie dobrze uzbrojonej bojówki antykomunistycznej, dostarczyć niezbędnej broni. Piasecki wyobrażał sobie, że uzbrojona przez Niemców polska bojówka antykomunistyczna odegra rolę przynajmniej w walkach partyzanckich przeciwko Armii Czerwonej do czasu, gdy przyjdzie na pomoc koalicja anglo-francuska. Tego już oczywiście Niemcom nie mówiono.
Wehrmacht podobno był tą propozycją bardzo zainteresowany. Piasecki zaś snuł naprawdę wielkie plany. Jak bowiem pisał Sznarbachowski: „Bolesław, zafascynowany Piłsudskim, od kiedy przeczytał jego pisma w Berezie, marzył o powtórzeniu legionowej koncepcji Komendanta. To znaczy walki najpierw po stronie niemieckiej przeciwko Rosji, a po osłabieniu ZSRS, zwróceniu się przeciwko Niemcom”.
Nawet po utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa Wehrmacht zachował pewne wpływy i jeszcze przez pewien czas prowadził rozmowy z Piaseckim i Świetlickim, roztaczając nad młodymi narodowcami parasol ochronny. Rozmowy posunęły się tak daleko, że Piasecki wysunął nawet kandydata na prezydenta kadłubowej proniemieckiej Polski. Miał nim zostać znany lekarz, doktor Zdzisław Michalski.
Są pewne ślady, które wskazują, że niemiecka armia próbowała do całego przedsięwzięcia wciągnąć część środowisk sanacyjnych. Echa sprawy pojawiały się w szeregu dokumentów z wiosny 1940 roku.
Choćby w notatce brytyjskiej z 1 marca, w której mowa była o „przełknięciu obopólnych uraz” przez „polską prawicową partię ONR” i „partyzantów pułkownika Becka” [sic!], którzy razem mieli szukać jakiejś ugody z Niemcami za pośrednictwem węgierskim. Według tej wersji proniemiecki polski rząd powstałby w Budapeszcie, a główną sprężyną całego projektu miała być żona pułkownika Zygmunta Wendy, prawej ręki internowanego w Rumunii marszałka Śmigłego-Rydza. To ostatnie można jednak włożyć między bajki. Słynąca z urody pani Sława nie była bowiem politykiem, a podobne plotki na jej temat rozpuszczali sikorszczycy.
Ówczesny komendant Okręgu Warszawskiego ZWZ Stefan Grot-Rowecki 30 marca ostrzegał tymczasem rząd Sikorskiego, że „zakonspirowane, a jednak działające ciągle ośrodki dawnej sanacji mogą być wygrywane przez Niemców contra Paryż”. A jako załącznik do tego raportu wysłał relację z kolacji, która odbyła się dwa tygodnie wcześniej w mieszkaniu niejakiego Wojciechowskiego, polskiego urzędnika odpowiedzialnego za aprowizację Warszawy.
Oprócz gospodarza i jeszcze kilku jego krewnych i kolegów z pracy wzięli w niej udział Niemcy: doktor von Sanberzwaig, kierownik gospodarczy dystryktu warszawskiego, w asyście trzech oficerów Gestapo w cywilu, oraz doktor Zugerberg, nadzorca Treuhänderów dystryktu warszawskiego. „Po kieliszkach, w czasie towarzyskiej rozmowy ze strony Niemców padły powiedzenia, że jesteśmy w przededniu autonomii lub protektoratu, przy czym ma być utworzony rząd, do którego rzekomo mają być powołani: szef – Bogusław Miedziński, przemysł i handel – prof. Czochralski. Skarb miałby objąć obecny zastępca Młynarskiego, Jędrzejewski”.
Oparciem dla tego gabinetu miała być rzekomo wymyślona przez gubernatora Franka polska rada przyboczna. Planowano, że wejdą do niej książę Janusz Radziwiłł, Władysław Studnicki, niejaki Zuchowski oraz wspomniany profesor Jan Czochralski. Był to światowej sławy chemik, który podczas wojny utrzymywał kontakty z Niemcami, a jednocześnie potajemnie współpracował z AK. Po wojnie władze komunistyczne uznały go za kolaboranta i poddały represjom. Został zaszczuty przez UB.
Wszystko to brzmi fantastycznie, ale chyba nie przypadkiem niewiele później, bo w kwietniu 1940 roku, Adolf Hitler stanowczo zabronił Wehrmachtowi mieszać się do polityki w Generalnym Gubernatorstwie. Sprawę NOR rozwiązało zaś po swojemu Gestapo, rozbijając organizację i aresztując jej członków. W marcu niemiecka tajna policja zamknęła lokal NOR w Alejach Ujazdowskich, za kraty na kilka dni wpakowany został nawet – mimo że miał wpływowych przyjaciół w Berlinie – szacowny profesor Cybichowski. Najważniejszych działaczy NOR po prostu zaś zamordowano. Los ten spotkał między innymi samego Andrzeja Świetlickiego, który w nocy z 20 na 21 czerwca został rozstrzelany w zbiorowej egzekucji w Palmirach.
Piasecki znalazł się w niemieckim więzieniu już wcześniej. A stało się to za sprawą… Stanisława Brochwicza. Otóż niemiecki agent podczas kampanii 1939 roku w ostatniej chwili przed rozstrzelaniem został uwolniony z twierdzy brzeskiej przez Wehrmacht. Wkrótce wrócił do okupowanej Warszawy, ale już nie w garniturze, lecz w mundurze Gestapo. Od razu przystąpił do zemsty i ściągnął na byłych kolegów z ONR falę aresztowań.
Wielkiej kariery w Generalnym Gubernatorstwie Brochwicz jednak nie zrobił. Przez pewien czas kierował fabryką włókienniczą na Woli, ale został z niej wyrzucony za nadużycia finansowe. W związku z tą sprawą miał nawet spędzić miesiąc w niemieckim areszcie. W 1940 roku wydał książkę Bohaterowie czy zdrajcy? Wspomnienia więźnia politycznego, której lektura świadczy, że był nie tyle niemieckim szpiegiem, ile wariatem.
Wkrótce polski sąd podziemny skazał go na karę śmierci. Wyrok został wykonany w marcu 1941 roku – Brochwicza zasztyletował wynajęty przez ZWZ kryminalista pod przęsłem mostu Poniatowskiego w Warszawie. Tak skończyła się sprawa Narodowej Organizacji Radykalnej, nieudana próba osiągnięcia porozumienia niemiecko-polskiego na gruncie bliskości ideowej z narodowym socjalizmem. I całe szczęście, że tak się skończyła.
Jak pisałem we wstępie, taka kolaboracja z Niemcami byłaby dla Polski nieszczęściem. Istniałoby bowiem poważne zagrożenie, że chłopcy Piaseckiego skończyliby jak litewscy szaulisi strzelający do Żydów w dołach śmierci na podwileńskich Ponarach. NOR – mimo przyzwoitych protektorów z Wehrmachtu i sensowności części założeń – zapowiadała się raczej niestety na polski odpowiednik chorwackich ustaszy niż pragmatycznego reżimu Pétaina.
Nie ma więc co żałować, że cała sprawa spaliła na panewce.
Rozdział 7
Polacy na front wschodni
Niepodległość należy do wartości najwyższych. Kiedy się ją utraci, należy dążyć do jej odzyskania. Nikt jednak nie da niepodległości w prezencie. Odzyskać ją można tylko przy pomocy wojska. I to nie wojska, które walczy gdzieś na odległych, egzotycznych frontach, ale wojska, które znajduje się w kraju. Najpierw musi być więc wojsko, a dopiero później może przyjść niepodległość. Nawet jeżeli wojsko zostanie sformowane u boku zaborcy, można go użyć do własnych, narodowych celów. Trzeba jednak je mieć.
Tak rozumował Józef Piłsudski podczas I wojny światowej i tak tę sprawę widział Władysław Studnicki podczas II wojny światowej. Tak jak Piłsudski w 1914 roku stworzył u boku państw centralnych Legiony do walki z Rosją, tak Studnicki ćwierć wieku później próbował powołać u boku III Rzeszy legiony do walki ze Związkiem Sowieckim. Koncepcja ta w obu wypadkach