Opcja niemiecka. Piotr Zychowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Opcja niemiecka - Piotr Zychowicz страница 12
Sprawa Studnickiego jest oczywistym dowodem – pisał niemiecki historyk Martin Broszat – że od października 1939 r. kierownictwo narodowosocjalistyczne nie życzyło sobie politycznego rozwiązania kwestii polskiej i że polityka wraz z dyplomacją musiały skapitulować przed „nowym ładem” posługującym się w pierwszym rzędzie środkami policyjnymi.
Sam Studnicki pisał z żalem:
Polityka okupacyjna Niemiec stoi w sprzeczności z powołaniem do życia Armii Polskiej. Jest bowiem nastawiona na wzmacnianie antagonizmu polsko-niemieckiego, na budowanie obopólnej nienawiści. Otóż tylko poczucie potrzeby wytworzenia Armii Polskiej może zwekslować tę politykę. Lecz polityka Niemiec nie poszła w tym kierunku i idzie wciąż po linii interesu Rosji sowieckiej. Prawdopodobnie to zgubi Niemcy w przyszłości, dziś zaś gubi Polskę.
Czołowy polski germanofil po raz kolejny miał rację. A do „życzliwej rady” Gestapo oczywiście się nie zastosował i dalej zasypywał dostojników III Rzeszy memoriałami. Dalej domagał się wstrzymania represji i dalej przekonywał, że Rzesza we własnym interesie musi porozumieć się z Polską. Władysław Studnicki jeszcze wielokrotnie pojawi się na łamach tej książki.
Rozdział 8
Radziwiłł strofuje Göringa
„Książę panie, bolszewicy w ogrodzie”. Słowa te, wypowiedziane 20 września 1939 roku przez kamerdynera w pałacu w Ołyce, zapoczątkowały jeden z najciekawszych i najmniej znanych polskich epizodów z lat 1939–1945. Tego dnia funkcjonariusze NKWD aresztowali księcia Janusza Radziwiłła, przywódcę ziemian i konserwatystów II Rzeczypospolitej oraz pretendenta do tronów Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Początkowo Sowieci chcieli „załatwić sprawę od ręki” i w pobliskim młynie parowym urządzili „sąd ludowy nad Radziwiłłami”. Na miejsce spędzono stu okolicznych włościan, którzy mieli wydać wyrok śmierci na „wyzyskiwaczy ludu pracującego”. Ku zdumieniu i wściekłości oprawców zaledwie dwóch chłopów (w dodatku ludzi z marginesu społecznego) poparło wniosek. Reszta zgodnie zeznała, że „od kniaziów Radziwiłłów myśmy nijakiej krzywdy nie zaznali”.
Uratowany w ten sposób książę i członkowie jego rodziny zostali zapakowani do dwóch limuzyn i – pod eskortą uzbrojonych w nagany czekistów – zawiezieni do Równego. Stamtąd przez Kijów Radziwiłł trafił do Moskwy, gdzie osadzono go na Łubiance. Właśnie tam, jak głosi legenda, polski arystokrata miał zostać złamany i zwerbowany przez NKWD na tajnego agenta.
Pisał o tym między innymi nieżyjący profesor Paweł Wieczorkiewicz. Historyk ten powoływał się na „późniejsze relacje wyższych funkcjonariuszy NKWD”. Inni badacze brali księcia w obronę, nikt jednak nigdy nie przeprowadził poważniejszych badań. Zrobił to dopiero Jarosław Durka, autor wydanej niedawno biografii Radziwiłła. Wynika z niej jasno, że książę żadnym agentem sowieckim nie był. Gdyby zaś rzeczywiście dążył do porozumienia z którymś z zaborców, to prędzej z III Rzeszą niż z Sowietami.
Wróćmy jednak na Łubiankę. Przesłuchania, którym poddano księcia, jak na NKWD były prowadzone łagodnie. W przeciwieństwie do innych Polaków nie był bity, pozbawiany snu i przesłuchiwany po kilkadziesiąt godzin bez przerwy. Rozmawiano z nim najwyżej kilka godzin dziennie. Oficerów śledczych interesowała właściwie jedna sprawa: czy gdyby żył Józef Piłsudski, przyjąłby odrzuconą przez Józefa Becka ofertę Hitlera i ruszył z nim na krucjatę przeciwko Sowietom.
Godna postawa i powściągliwość polskiego arystokraty w pokoju przesłuchań zrobiły wrażenie nawet na enkawudzistach. Jeden z funkcjonariuszy wyraził zdziwienie, że książę Janusz na nikogo nie donosi i nikogo nie oskarża. „A co tu wygadują inni Polacy na siebie nawzajem, wot by wam wołosy dubom stali!” – miał powiedzieć w przypływie szczerości sowiecki oficer.
Po „wstępnej obróbce” arystokrata został przyprowadzony przed oblicze samego Ławrientija Berii. „Nie mamy nic przeciwko panu i w zasadzie nie zamierzamy dłużej go tu trzymać” – oświadczył szef NKWD. Najprawdopodobniej było to efektem międzynarodowych starań o uwolnienie księcia. Upominał się bowiem o niego włoski dwór królewski (Radziwiłł był z nim spokrewniony), a także najlepszy wówczas sojusznik Stalina – III Rzesza.
Szczególne zabiegi, prawdopodobnie na zlecenie Hermanna Göringa, z którym Radziwiłł w latach trzydziestych polował na łosie, podjął niemiecki ambasador w Moskwie, Friedrich Werner von der Schulenburg. Nawiasem mówiąc, człowiek przyzwoity, który kilka lat później został stracony za udział w spisku na życie Hitlera. W efekcie warunki w celi Radziwiłła znacznie się poprawiły. Dostał wodę kolońską, karmiono go bieługą i jesiotrem.
Właśnie wtedy, przed samym zwolnieniem, nastąpiła próba werbunku. Dokonał jej sam Beria, który po raz drugi spotkał się z polskim arystokratą. Według Jarosława Durki Beria „rozpływał się w uprzejmościach” i zaproponował „utrzymanie kontaktu z korzyścią dla obu stron”. Książę miał go informować o sytuacji w części Polski okupowanej przez Niemców: nastrojach społecznych oraz ruchach wojsk.
Radziwiłł, zaskoczony bezczelnością gruzińskiego czekisty, odpowiedział grzecznie i powściągliwie, że „nie sądzi, aby zdobyte przez niego wiadomości miały większą wartość” dla służb specjalnych Związku Sowieckiego. Ale obiecał Berii, że „przy okazji do niego napisze”. Obietnicę tę niestety spełnił, co stało się podstawą do wysuwania przeciw niemu oskarżeń.
Książę Janusz został wkrótce wypuszczony z więzienia, a do Brześcia Litewskiego odwiózł go sam naczelnik więzienia na Łubiance, pułkownik Aleksandr Nikołajewicz Mironow. Do Warszawy dotarł między 12 a 14 grudnia. Ponieważ w jego pałacu przy Bielańskiej były powybijane szyby, stanął w Hotelu Europejskim, gdzie większość pokoi zajmowali wyżsi rangą oficerowie Wehrmachtu.
Przyjazd księcia z sowieckiej niewoli – Radziwiłł był w Rzeszy postacią znaną i szanowaną – zrobił na Niemcach duże wrażenie. Szybko nawiązali z nim kontakt i z miejsca rozpoczęli sondażowe rozmowy polityczne. Trudno dzisiaj powiedzieć, z jakiego szczebla chaotycznego aparatu władzy III Rzeszy wyszła ta inicjatywa. Bez wątpienia jednak chodziło o wybadanie, czy nie byłby gotów stanąć na czele proniemieckiego polskiego rządu. Czyli zrealizowanie z Radziwiłłem w roli głównej tego, co nie wyszło kilka miesięcy wcześniej z Wincentym Witosem.
Podjęcie przez księcia rozmów z Niemcami wywołało w Generalnym Gubernatorstwie wielką sensację, Warszawa huczała od plotek. Echa tych plotek można dziś znaleźć w ówczesnych dokumentach dyplomatycznych szeregu europejskich państw.
W akcję zaangażowany był konserwatysta młodego pokolenia Aleksander Bocheński, kilka lat później „mózg” kolaboracji z Sowietami podjętej przez Bolesława Piaseckiego. Jak wynika z papierów, które po sobie pozostawił, miał on stworzyć zaplecze intelektualne dla proniemieckiego gabinetu utworzonego na bazie koalicji trzech środowisk. Szacownych konserwatystów starej daty – księcia Janusza Radziwiłła, hrabiego Adama Ronikiera – i innych: narodowych radykałów z ONR „Falanga” kierowanych przez wspomnianego Piaseckiego oraz konserwatystów młodego pokolenia skupionych przed wojną