Tajemniczy pamiętnik. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tajemniczy pamiętnik - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 3
– No widzisz, bez większego trudu zgadłeś – zaśmiał się Andrzej. – Wyobraź sobie, że właśnie w Augustowie mam szałową babkę. Poznaliśmy się parę miesięcy temu w pociągu. Była trzy czy cztery dni w Warszawie, ale musiała wracać do Augustowa. Prosiła, żebym przyjechał, a mnie jakoś to nie wychodziło. Zresztą nie mam forsy na podróże. Pierwszorzędna dziewczyna. Pisuje do mnie listy. Twierdzi, że jest we mnie zakochana. Ja tam w to nie wierzę, ale do Augustowa chętnie pojadę.
– O czym ty napiszesz ten reportaż? – zatroskał się Wroński.
– Będzie o butach, będzie, uspokój się. No chodź, Stachu, jedziemy do redakcji, bo nam Kazio gotów prysnąć i później będziemy go szukali po całym mieście.
Na rogu Nowego Światu złapali taksówkę.
Fabian nie mógł wyjść z podziwu.
– Naprawdę chcesz jechać do Augustowa?
– Tak.
– Przecież podobno miałeś jakąś pilną robotę w Warszawie.
– Zdążę. Więc się zgadzasz, żebym ja pojechał zamiast Stacha?
– Zgadzam się. Jak chcesz, to jedź.
– No to w dechę! Ciao, ciao, bambina. Trzymajcie się.
Energicznie uścisnął wyciągnięte dłonie i wybiegł z redakcji.
– Co on się tak pali do tego Augustowa? – pokręcił głową Fabian.
Wroński wyjął papierosa.
– Ano cóż, młody chłopak, to się pali, do Augustowa, nie do Augustowa, wszędzie.
– Dziwne – mruknął Fabian, który nie należał do ludzi specjalnie bystrych. Mówiono nawet o nim w redakcji, że ma „spóźniony zapłon”, co u naczelnego redaktora było cechą niezwykle cenną.
– Masz coś jeszcze do mnie? – spytał Wroński.
Fabian wyprostował swój potężny korpus i ziewnął.
– Nie, nic od ciebie nie chcę. Możesz iść do domu.
Znalazłszy się na ulicy, Wroński uśmiechnął się smutnie. W uszach dźwięczały mu ostatnie słowa Kazika. „Możesz iść do domu.” Do domu? Właściwie nie miał teraz domu. Chwilowo mieszkał u siostry. Krępowało go to i drażniło, a specjalnie męczyły go rozmowy z mężem Krystyny. Antoni nie był zbyt taktownym człowiekiem i z uporem maniaka nieustannie wracał do tego przykrego tematu. Och, żeby wreszcie zdobyć sobie jakieś samodzielne mieszkanie!
Winda od kilku dni była popsuta.
Wroński począł piąć się w górę stromymi schodami. Poczuł się nagle bardzo zmęczony. Marzył o tym, żeby wyciągnąć się na tapczanie, zamknąć oczy i nie myśleć o niczym. Perspektywa rozmowy ze szwagrem napełniała go przerażeniem.
Na trzecim piętrze spotkał Krystynę. Miała na sobie nowy płaszcz z popielatego tweedu i pachniała mocnymi perfumami. Wrońskiemu wydało się, że jego widok trochę ją speszył.
– Bardzo mi przykro, Stasieczku, ale dzisiaj sam będziesz musiał zjeść obiad. Poda ci Felicja. Ja mam coś pilnego do załatwienia na mieście, a Antoś dzwonił, że musi dłużej posiedzieć w szpitalu, jakaś operacja, czy coś tam takiego. Co ty tak mizernie wyglądasz? Może jesteś chory? Bo to teraz z tą grypą…
– Nie, nie, nic mi nie jest – mruknął Wroński. – Po prostu muszę odpocząć.
– No to odpoczywaj, odpoczywaj, a najlepiej prześpij się trochę. Na razie, pa! Trzymaj się.
Poklepała go po policzku i szybko zbiegła w dół.
Gosposia Felicja nie była osobą usposobioną pogodnie do świata i ludzi. Ponury wyraz jej twarzy mógł oddziałać deprymująco nawet na największego optymistę. W sztuce kulinarnej była jednak dość biegła i mieszkanie utrzymywała we wzorowej czystości, co nieraz nawet przybierało formy pedanterii. Na tym tle dochodziło od czasu do czasu do pewnych starć pomiędzy gosposią a Wrońskim, który nie posiadał wrodzonych dyspozycji do porządku.
– Zaraz panu podam obiad. Pani kazała, żeby pan sam zjadł i na nikogo nie czekał.
– Dziękuję, ale nie jestem głodny. Jadłem na mieście.
Felicja obrzuciła go niechętnym spojrzeniem. Wzruszyła ramionami.
– Ano, jak pan uważa. Nie wiem, dla kogo się gotuje w tym domu. Tylko pieniądze na darmo się wyrzuca!
Wroński nie miał najmniejszej ochoty wdawać się w dyskusje na tematy gospodarskie. Poszedł do swojego pokoju, zdjął marynarkę i rzucił się na tapczan.
Leżał zasłuchany w odległy szum ulic. Całym wysiłkiem woli bronił się, aby nie myśleć o tamtej sprawie. Wiedział, że jeżeli choć na chwilę podda się słabości, to już nieprędko pozbędzie się obsesyjnych wizji. Nie można przecież nieustannie tkwić we wspomnieniach. Trzeba sobie organizować nowe życie, a o tym, co było, zapomnieć, zapomnieć jak najprędzej. Może źle zrobił, że nie zdecydował się na jazdę do Augustowa. Kazik ma rację. Powinien jeździć, poznawać nowych ludzi, a przede wszystkim powinien dużo pracować, żeby nie mieć czasu na rozmyślania. Nie ulegało wątpliwości, że dobrze by mu zrobiła znajomość z jakąś interesującą kobietą. Ale gdzie znaleźć interesującą kobietę? To nie takie proste. Przelotne kontakty z tanimi kociakami, z którymi od razu się idzie do łóżka, wzbudzały w nim niesmak.
Ktoś zastukał.
– Proszę.
Przez uchylone drzwi wsunęła się do pokoju głowa Felicji.
„Wygląda jak stara szympansica” – pomyślał Wroński.
– Czy pan będzie teraz w domu?
– Tak, z godzinę, a może i dłużej.
– Bo ja muszę wyjść do sklepu, więc jakby telefon…
– Dobrze, dobrze, niech gosposia idzie. W razie czego odbiorę telefon.
Małpia twarz zaniknęła i Wroński znowu został sam. Zamknął oczy. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że stracił nad sobą kontrolę. Znowu myślał o Agnieszce. Ciągle jeszcze nie mógł pogodzić się z tym, że ona już nie jest jego żoną, że należy do innego mężczyzny, że śpi z nim. Dlaczego? Przecież tak bardzo ją kochał. Starał się być dla niej dobrym mężem, unikał scysji, ustępował jej we wszystkim. Był czuły, uważny, pomagał jej w pracy. Wydawało mu się, że Agnieszka kocha go i że nie ma między nimi żadnych niedomówień. I nagle… To było dla niego zupełną niespodzianką. Nic, ale to absolutnie nic nie wskazywało na to, że coś się między nimi zaczęło psuć. Pewnego dnia Agnieszka powiedziała, że muszą się rozwieść. Był zaskoczony, wstrząśnięty. Prosił o wyjaśnienia, chciał wiedzieć, dlaczego chce od niego odejść. Odparła krótko,