Tajemniczy pamiętnik. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tajemniczy pamiętnik - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 6

Tajemniczy pamiętnik - Zygmunt Zeydler-Zborowski Kryminał

Скачать книгу

chciała?

      – Nie wiem. Chyba pacjentka.

      – Stara, młoda?

      – Młoda i nawet bardzo ładna. Blondynka z takimi dużymi, ciemnymi oczami.

      Antoni ponownie napełnił kieliszki.

      – Blondynka z ciemnymi oczami? Kto to mógł być? Nie podała swego nazwiska?

      – Coś tam mruknęła, ale nie dosłyszałem. Powiedziała, że zadzwoni do ciebie później.

      – Ano, to niech dzwoni. Lubię blondynki z ciemnymi oczami, to ma taki specyficzny wdzięk. Nie wiesz przypadkiem, co się dzieje z Krystyną?

      – Spotkałem ją na schodach.

      – Pewnie poleciała na jakąś randkę – zaśmiał się Antoni i wypił wermut.

      Był przyzwyczajony do flirtów żony i niewiele sobie z tego robił. Zresztą i on sam nie należał do najwierniejszych na świecie mężów i jeżeli trafiła się jakaś okazja…

      Wroński siedział w milczeniu. Ogarnęło go uczucie ogromnego zniechęcenia. Właściwie nic mu się nie chciało, na nic nie miał ochoty. Do pracy nie czuł najmniejszego zapału. Rozmowy z ludźmi męczyły go i nudziły. Najchętniej leżałby z zamkniętymi oczami, nie myśląc o niczym. A może najlepiej byłoby w ogóle przestać istnieć, pogrążyć się w niebycie?

      Zadzwonił telefon.

      Antoni podszedł do biurka i podniósł słuchawkę. Po chwili powiedział:

      – To do ciebie.

      – Halo… Jak się masz, Stachu? Tu Downar. Dawno już nie robiłeś ze mną żadnego wypadu. Miałbyś chęć na jakieś ciekawe morderstwo? Jeśli tak, to przyjadę zaraz po ciebie.

      – Przyjedź – powiedział Wroński. – A kto został zamordowany?

      – Niejaki Gerner.

      ROZDZIAŁ II

      Kiedy przyjechali na Senatorską, zastali już spory tłum ludzi.

      Milicjanci z trudem utrzymywali porządek.

      – Proszę przechodzić, proszę przechodzić! Proszę nie tarasować przejścia!

      Sierżant Michniak podbiegł do Downara.

      – Dobrze, że jesteście, towarzyszu kapitanie. Trzeba to jak najprędzej zlikwidować. Nie damy sobie rady.

      – Kto oprócz was jest z Komendy Miasta?

      – Porucznik Zarecki.

      Downar z trudem powstrzymał grymas niechęci. Nie lubił Zareckiego. Uważał go za zarozumiałego głupca.

      Weszli w głąb osiedla. Zaraz za pierwszymi blokami, przed garażem, stał szary moskwicz. Kilku ludzi kręciło się koło niego.

      – Czołem – powiedział Downar.

      Zarecki, który właśnie oglądał uważnie ślady na asfalcie, podniósł się i otrzepał spodnie. Był wysoki, szczupły. Rzadkie, ciemnoblond włosy zaczesywał do góry, usiłując przykryć nimi łysinę. Na lewym policzku miał charakterystyczną, głęboką bliznę.

      Bez entuzjazmu powitał przedstawiciela Komendy Głównej.

      – Wy bierzecie tę sprawę? – spytał.

      – Nie wiem. Możliwe – odparł wymijająco Downar. – To w tym wozie znaleźliście trupa?

      – Tak.

      – Odciski zdjęte z karoserii?

      – Tak.

      – Siedział na tylnym siedzeniu?

      – Tak. Tak jak teraz.

      Downar zbliżył się do wozu i ostrożnie podniósł maskę.

      – Zauważyliście to?

      – Co takiego?

      – Kabel od startera przecięty.

      – Nie zauważyłem… – przyznał Zarecki. – Jeżeli kabel od startera przecięty, to oznacza, że…

      – To oznacza, że w takich wypadkach nie wolno przeoczyć najmniejszego szczegółu. Pamiętajcie o tym, że pierwsze czynności mają zazwyczaj decydujące znaczenie dla śledztwa.

      Zarecki przygryzł wargę, ale nic nie powiedział.

      Downar przywitał się z doktorem Ziembą.

      – Dobry wieczór, panie doktorze. Znowu się spotykamy.

      Ziemba uścisnął wyciągniętą dłoń. Uśmiechnął się.

      – I jak zwykle spotykamy się z okazji jakiejś nowej zbrodni. Taki już nasz los. Zapewne chce pan posłyszeć moją opinię na temat tego przypadku?

      – Będę panu bardzo wdzięczny.

      – No więc cóż. Zgon nastąpił pomiędzy godziną szesnastą i szesnastą czterdzieści pięć. Powód zgonu: dwa strzały rewolwerowe z małej odległości w tył głowy. Pociski weszły tuż u podstawy czaszki. Bardziej szczegółowymi danymi będę mógł panu służyć po dokonaniu sekcji zwłok.

      – Strzały w tył głowy…? – powtórzył w zamyśleniu Downar.

      – Mnie samego to dziwi, bo denata znaleziono na tylnym siedzeniu wozu.

      Downar zwrócił się do Zareckiego:

      – Znaleźliście dokumenty przy zamordowanym?

      – Tak. Wystawione na nazwisko Edmund Gerner.

      – Gerner, Gerner – powtórzył półgłosem Downar. Wziął pod rękę Wrońskiego i odprowadził go na bok.

      – Słuchaj no, Stachu, w tej chwili przypomniało mi się, że Gerner to chyba…

      – Dobrze ci się przypomniało – przerwał mu Wroński. – Moja była żona wyszła za niego za mąż. Mogę cię jednak zapewnić, że to nie ja go uśmierciłem.

      Downar nie zwrócił uwagi na te słowa. Był zamyślony. Po chwili spytał:

      – Widziałeś trupa?

      – Widziałem.

      – I to rzeczywiście Gerner?

      – Nie ma wątpliwości.

      – To będzie poważny cios dla twojej żony, to znaczy dla twojej byłej żony.

      – Przypuszczam, że tak.

      Downar uważnie

Скачать книгу