Shitshow!. Charlie LeDuff

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Shitshow! - Charlie LeDuff страница 11

Shitshow! - Charlie  LeDuff Amerykańska

Скачать книгу

o nim i o wojnie, którą zapamiętale toczył – bynajmniej nie z nielegalnymi imigrantami, bo jakoś żadnego nie udało mu się zatrzymać, ale z Cyklopem, jednookim weteranem z Wietnamu, który zorganizował sobie wartownię na sąsiednim wzniesieniu.

      Przyczyną wojen często bywają kompletnie idiotyczne i błahe wydarzenia. Ci dwaj mężczyźni, niegdyś przyjaciele i sąsiedzi, pokłócili się o pieska. Najpierw wymienili słowa. Następnie obelgi. Cyklop przeniósł się na inne wzgórze. Psinka odpowiedział serią prowokacji – podał w wątpliwość wojenne bohaterstwo Cyklopa, przyrównał go do męskich narządów płciowych i wysmarował mejl do CNN, w którym nazwał rywala świnią i imputował, że ów mieszka w kociej kuwecie. Efektem była bójka na głównej ulicy przygranicznego miasta, gdy obaj przypadkiem w tym samym czasie zeszli ze swoich pagórków po wodę i zapasy. Cyklop, zawodnik energiczny i żylasty, czterokrotnie dał Psince szansę na odszczekanie zniewag, ale Psinka odmówił, za co został sklepany po papie tak, że pękły mu okulary.

      Od tamtej pory o Psince zrobiło się głośno jeszcze raz, zamieścił bowiem w internecie niewyraźne wideo przedstawiające ponoć martwego imigranta, którego miał zastrzelić, kiedy ten nielegalnie przekraczał granicę. „Na tym filmie widzicie, co trzeba zrobić, żeby nikt się nie kręcił po parkingu przed Home Depot” – napisał w mejlu do sympatyków. Pod naciskiem internautów i organów ścigania Psinka przyznał jednak, że film był fałszywką i że to on sam wcielił się w rolę imigranckich zwłok.

      A teraz znowu znalazł się w samym środku najnowszego spektaklu medialnego. Jak sam stwierdził, chwilowo nie robił nic szczególnie ciekawego. Miał na koncie parę zajęć komorniczych, ciągnęło się za nim kilka drobnych kontrowersji z poprzednich jurysdykcji, ale teraz mieszkał z nową towarzyszką – Amerykanką z meksykańskimi korzeniami – na zamkniętym osiedlu gdzieś pod Las Vegas.

      Psinka powiedział, że kilka dni wcześniej zobaczył w telewizji, jak jeden z synów Bundy’ego został potraktowany paralizatorem, więc natychmiast wskoczył w samochód i ruszył międzystanową numer 15. Posiadłość starego otoczyli już wówczas uzbrojeni agenci federalni i z bronią w ręku przystąpili do konfiskaty należącego do rodziny bydła.

      Bundy argumentował, że rząd federalny nie ma jurysdykcji nad ziemią federalną, na której on przez ostatnie dwie dekady wypasał i poił swoje krowy. Uzasadniał to dwojako: po pierwsze, odziedziczył prawo do korzystania z ziemi po swoim dziadku, a po drugie, on sam, Bundy, był suwerennym obywatelem Wielkiego Stanu Nevada, ale nie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, a ziemia należała do Nevady. Zatem żadną miarą nie mógł być winien rządowi miliona dolarów.

      Jednak Federalne Biuro Gospodarki Gruntowej zapatrywało się na to nieco inaczej. Twierdziło, że Bundy to oszust, sęp i leń, który zarobił miliony na sprzedaży bydła, podczas gdy reszta obywateli płaciła podatki na utrzymanie użytkowanych przez niego gruntów. Rzecz jasna, sąd przychylił się do tej opinii. Wysłano więc na miejsce agentów federalnych, żeby zaopiekowali się zwierzętami Bundy’ego. Właśnie wtedy zjawiła się kilkusetosobowa armia uzbrojonych w broń długą obywateli, którzy postawili się przedstawicielom rządu i uwolnili krowy.

      – Tyrania! – krzyknął Psinka przenikliwym dyszkantem, który poniósł się po dolinie echem, jakby odpowiedziało mu pół tuzina innych Psinek. – Oni nie mają prawa zabrać bydła tego człowieka – oświadczył. – Tyrania!

      – Wiesz, Psinka, to są grunty państwowe – przypomniałem mu. – Moje, twoje, nasze. Ktoś musi płacić za ich utrzymanie. Dlaczego niby ja mam płacić za Bundy’ego?

      W odpowiedzi Psinka wyrzucił z siebie całą litanię skarg: bezrobocie, bezdomni weterani, którzy grzebią w śmietnikach w zaułkach dużych miast, zasiłki dla nielegalnych imigrantów i ich dzieci, wyprowadzanie gotówki do obcych krajów. Mamy w dupie ludzi w naszym własnym kraju! Hańba!

      Nie bardzo wiedziałem, co to wszystko ma wspólnego z wypasanym na krzywy ryj bydłem. Ale pomijając krowie dylematy, każdy, kto w ostatniej dekadzie choć raz znalazł się gdziekolwiek w Ameryce poza wzgórzami Hollywood, Manhattanem czy Waszyngtonem, od razu rozumiał, do czego pije Psinka. Ludzi wszędzie wyrzucano. Wyrzucano z domów. Wyrzucano z pracy. Na zbity pysk. Tracili grunt pod nogami. Często byli to weterani wojenni, a wielu niedawno skończyło służbę w Iraku albo Afganistanie, a czasem i tu, i tu. Mężczyźni i kobiety jechali na wojnę, tymczasem ich nadziani współobywatele szli sobie na zakupy. A potem wrócili do podzielonego narodu. Teraz mieszkali w chujowych mieszkaniach na zadupiu i kontemplowali swoje ponure perspektywy, zastanawiając się, gdzie podział się ich kawałek amerykańskiego tortu. O co walczyli? Narastała w nich konsternacja, a w ślad za nią wściekłość. Tak jak u tego dzieciaka z getta w Detroit: wściekłość.

      A kto najlepiej trafia do sfrustrowanych weteranów? Kto docenia ich ofiarę? Pusta fraza „dziękujemy za waszą służbę” oznacza dziesięć procent zniżki na kanapki w knajpie i zaszczyt wejścia na pokład samolotu przed innymi pasażerami. Nigdzie nie ma pracy. Ludzie nie wytrzymują i odbierają sobie życie. Dziękujemy za waszą służbę.

      Większość żołnierzy przyjmuje to ze stoickim spokojem i po prostu żyje dalej. Ale inni włączają telewizor i nagle widzą faceta, który ich rozumie! Wreszcie ktoś, kto ma rozwiązanie! Prawa wodne? Działki na pastwiska? Dorabiam w Uberze, ale to brzmi jak tyrania! Dalej! Do Bundy’ego!

      Psince udało się przyciągnąć całkiem spory tłumek. Nasza kamera działała jak lewatywa na zatwardzenie frustracji. Ustawiliśmy z chłopakami małe podwyższenie, owinęliśmy mikrofon amerykańską flagą i zaprosiliśmy publiczność do wypowiedzi. Patrioci zlecieli się jak muchy do krowy. Jeden bezrobotny weteran z Phoenix powiedział, że przyjechał tu w imię swobód jednostki, które zapisano w Karcie praw. Kiedy go przycisnęliśmy, żeby wymienił te prawa, trochę się zacukał.

      – No dobra – powiedział niepewnie – chwilunia. Prawo do wolności słowa (możesz walić prosto z mostu) i prawo do noszenia broni (możesz walić z pistoletu). Nie będziesz miał… A nie, to nie to, poczekaj… Sorencje, akurat wypadło mi z głowy.

      Dodaj do tego cały katalog skarg, począwszy od Obamacare przez pustynne żółwie, nielegalnych imigrantów, który walą tu tłumnie przez granicę, a skończywszy na cenie benzyny, pieniądzu fiducjarnym i chińskim planie kolonizacji Marsa, a w zasadzie masz pełny obraz.

      Psinka zaprosił nas pod swój baldachim i poczęstował napojem gazowanym. Ktoś przygotowywał sobie obiad na patelni. Fasola i boczek. Na patelni. Zwierzyłem się Psince, że trochę mnie to przerasta. Normalnie jak film Mela Brooksa, tylko że tu wszyscy noszą broń.

      – I jak trzeba, to będziemy z niej szczelać – zadeklarował. – Niech no tylko przyjdą tu jebane fedzie ze swoimi gnatami, to sam zobaczysz, co się będzie działo. Hahahahahahahahaha!

      Pokazał mi, gdzie stał przenośny klozet, i poszedłem z niego skorzystać. Nikt w nim od dawna nie sprzątał, więc trochę się tu przelewało – ubikator wyglądał jak gigantyczny rękaw cukierniczy. Ach! To są pewnie te słynne obrazy i zapachy wolności, pomyślałem. Wygląda na to, że na czas rewolucji babcie klozetowe biorą sobie wolne.

      Po drodze do obozu dotarło do mnie, że czas zwijać manatki, zanim coś pójdzie nie tak. Emocje powoli brały górę i powiedziałem Psince, że spróbujemy szczęścia i pojedziemy prosto do starego Bundy’ego, nawet jeśli nikt do nas nie oddzwoni.

      – Po

Скачать книгу