Shitshow!. Charlie LeDuff
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Shitshow! - Charlie LeDuff страница 8
– Wcale nie muszą zarabiać dziewięciu dolarów za godzinę – powiedział, wyraźnie mając na myśli, że gdyby tylko naprawdę się postarali, to znaleźliby sobie coś lepszego.
– Gówno prawda. Dziewięć dolców za godzinę, nic innego nie ma.
Na takie dictum Pan Latte nie miał odpowiedzi, bo dobrze wiedział, że teraz, gdy po długich zawirowaniach rynek nieruchomości w końcu się załamał, jedyne, na co poza fabryką mógł liczyć facet bez wyższego wykształcenia (a coraz częściej także i z dyplomem), to praca w przydrożnym McDonaldzie.
A jednak oczekiwano, że łykniemy historyjkę rozpowszechnianą przez związkowców i powtarzaną potem przez media, że ten siorbiący latte pizdeusz jakimś cudem potrafi przekonać całą załogę fabryki, wszystkich tych twardych robotników, że gdyby się zebrali i wspólnie zaczęli domagać podniesienia płac i poprawy warunków pracy, toby się to dla nich źle skończyło.
Serio?
A może było po prostu tak, że nikomu z UAW nie udało się dotrzeć do Południowców ani wyjaśnić im, dlaczego przemysł samochodowy zatrudniał teraz więcej ludzi z Meksyku niż z USA. Pracownicy wiedzieli, że w Michigan przeszła ustawa o „prawie do pracy”, a UAW mogło tylko bezsilnie się temu przyglądać. W skali całego kraju mniej niż siedem procent zatrudnionych w prywatnych przedsiębiorstwach należało do jakiegoś związku zawodowego. I nikt nie palił się, żeby to zmieniać.
Co teraz? Jaki był plan? W którą stronę to wszystko zmierzało? Pojechałem do centrali UAW w Detroit, żeby o to zapytać, ale wywalili mnie na zbity pysk. Szefom związków w Chattanooga zakazano z nami gadać. Volkswagen nie miał nic merytorycznego do powiedzenia, ale nasłał na nas swoich karków na przeszpiegi, gdy rozmawialiśmy z grupą robotników za parkingiem. Powoli do mnie docierało, że cała branża motoryzacyjna jest wrogo nastawiona, chamska, skryta i ogarnięta paranoją, co wyjaśniałoby, dlaczego wizyta w wydziale komunikacji i transportu to droga przez mękę. Zmyliśmy się więc chyłkiem do Alabamy, bo wydawało nam się, że tam na spokojnie dokończymy program, podczas gdy całą uwagę skupiono na Chattanoodze.
Łypiąc spode łba na włączoną kamerę, kapral Pała, ochroniarz z fabryki Mercedesa, mruknął pod nosem, że lepiej by było, gdybyśmy się pospieszyli, po czym odjechał kawałek dalej i zaparkował za bramą główną. Włączył światła i skierował je prosto na nas. Trzeba mu przyznać, że poważnie podchodził do swojej pracy.
Zadzwoniłem do pracownika Mercedesa, z który byłem umówiony pod bramą, i uprzedziłem go, że pełno tu ochroniarzy, więc o ile nie ma ochoty, żeby go rozebrali do gaci i tu i ówdzie mu pozaglądali, może powinniśmy się przenieść w jakieś ustronniejsze miejsce. Przyznał mi rację. Ale zanim wyruszyliśmy, nieśpiesznie powiedziałem parę słów do kamery, trochę pustych słów i analiz, których nie mieliśmy zamiaru potem wykorzystywać. Chcieliśmy po prostu, żeby kapral Pała się wkurwił.
Mój łącznik wybrał na spotkanie knajpę z grillem przy drodze krajowej. Tim Earnest, był dokładnie taki, jak sugerowało jego nazwisko – prosty, bezpretensjonalny biały facet w średnim wieku, który od ponad dziesięciu lat pracował w fabryce Mercedesa, i bardzo mu to odpowiadało. Kiedyś miał do pracy ponad sto pięćdziesiąt kilometrów, ale odłożył z wypłaty i kupił dom bliżej zakładów. Odwieczny amerykański sen. Pracuj ciężko. Dobrze zarabiaj. Oszczędzaj. Kup dom. Szczęśliwa żona. Szczęśliwe życie.
Earnest przyprowadził grupę równie skromnych współpracowników przeciwnych związkowi, w tym kobietę, która kiedyś, dawno temu, mieszkała w rejonie Detroit.
Wyjaśnił, że nie chcieli UAW z całkiem prostej przyczyny. Czy związek uchronił pracowników „wielkiej trójki” branży motoryzacyjnej, których miejsca pracy przeniesiono teraz do Meksyku?
Miał rację. Dlaczego nikt się za nimi nie wstawił? Na co poszły ich składki? Earnest i jego współpracownicy byli zgodni, że dla Niemców dobrze się pracuje. Płacą dwadzieścia dolarów za godzinę i zapewniają opiekę zdrowotną oraz plan emerytalny. Po co to psuć? Po co ta agitacja, skoro mamy tu tak dobrze? Jaka jest strategia na te nowe czasy? Dlaczego mieliby zrazić do siebie firmę i dać jej powód, by tęsknym wzrokiem zaczęła spoglądać w stronę Guadalajary?
Można zrzucać winę na prawicowych agitatorów, kongresmanów z Partii Herbacianej albo braci Kochów, ale ci ludzie mieli własny rozum i motywy, które wydały mi się jak najbardziej sensowne. Nikt tutaj nie chciał stracić pracy i jechać do Dakoty Północnej za chlebem. Zarabiali mniej więcej tyle samo co zrzeszeni w związku robotnicy na Północy. Po co grzebać w czymś, co dobrze działa? Zamiast drażnić niemiecką firmę, lepiej jej zaufać. Wystarczy spojrzeć na Detroit, Janesville, Wisconsin czy jakikolwiek uprzemysłowiony region Ameryki, aby zdać sobie sprawę, że UAW – ani żaden inny związek zawodowy – nie zdoła powstrzymać marszu globalizacji. Na co idą twoje składki? Co z nich masz? Kilkuset związkowych przewodniczących, których w życiu nie zobaczysz na oczy, a którzy wyciągają te mityczne sto kawałków? Związek wydający twoje ciężko zarobione pieniądze na kandydatów politycznych, których nie popierasz? Kandydatów, którzy potrafią wyłącznie przekładać papiery? Dziękuję uprzejmie. Jeśli chodzi o pracę, to jeden pies, czy masz do czynienia z republikaninem, demokratą czy przewodniczącym związku zawodowego. Przynajmniej tak tu u nas mówią.
– Bill Clinton podpisał porozumienie NAFTA – ciągnął Earnest. – Obama popiera ten wielki układ handlowy z Azją. Dla nas, robotników, nic dobrego z tego nie wyniknie. To się zawsze kończy tak samo. Nie chcę jałmużny. W życiu nie wziąłem ani centa zasiłku. Chcę po prostu pracować. Nic tu po związkach. Z nimi są tylko same kłopoty.
Biuro lokalnego oddziału UAW mieściło się niedaleko knajpy, więc pomyślałem sobie, że może do nich wpadniemy. W Tennessee wszystko się rypło, więc co zamierzali zrobić w Alabamie? Wszedłem do środka. Działacze popatrzyli po sobie, a potem skierowali na mnie spanikowane oczy. Każdy powiedział swoje: „Bez komentarza”, po czym wystawili nas na chodnik i zamknęli drzwi na klucz.
Rzuciłem w kierunku zamkniętego okna, że gdybym miał ochotę na takie przyjęcie, to zostałbym w Detroit, gdzie ochrona UAW miała stały rozkaz pilnować, bym nie wszedł na teren siedziby. A teraz stałem na ulicy jakiejś wiochy w Alabamie i zastanawiałem się, czy takie same zalecenia obowiązują na całym świecie. Może przewodniczący każdego oddziału ma teraz w biurze moje zdjęcie.
Obok kanciapy UAW znajdował się punkt sprzedaży tanich papierosów. Powolnym krokiem zbliżył się do niego klasyczny zawodnik – czapka z daszkiem, obwisłe dżinsy i kudłata broda, która zarastała mu obwisłe usta. On mnie zapytał o kamerę. Ja go zapytałem o związki zawodowe.
Powiedział, że pewnie, dobrze zna związki, bo kiedyś pracował w hucie w pobliżu Birmingham, teraz już dawno zamkniętej. Nawet jeśli kiedykolwiek miał na ich temat dobre zdanie, to je zmienił, gdy przestały przychodzić czeki z zasiłkiem dla bezrobotnych. Kto wie, może i związek miał kiedyś jakieś ambicje, ale to samo można powiedzieć o nim samym. A teraz się nie liczył. Teraz był zaledwie jednym punktem w comiesięcznym raporcie gospodarczym, jednym z milionów ludzi, o których zapomniał mający ich serdecznie w dupie rząd. Tyle że on właśnie stał tu przed nami. Może i dzięki umowie o wolnym handlu ceny faktycznie spadły, ale co ci po tym, jeśli nie masz pracy?
– Pan