Shitshow!. Charlie LeDuff
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Shitshow! - Charlie LeDuff страница 6
![Shitshow! - Charlie LeDuff Shitshow! - Charlie LeDuff Amerykańska](/cover_pre460076.jpg)
Barmanka zachichotała. Parę miesięcy temu też tu kogoś zastrzelili. Różni się tu kręcą.
Była mormonką i pochodziła z Idaho. Całkiem przyjemna dla oka brunetka. Obcisły top i krótkie spodenki, za skąpe na taką pogodę, ale dziewczyna musi przecież jakoś podkreślić wdzięki. Tatusiowi by się to nie spodobało, ale, jak powiedziała, tatuś nie o wszystkim musi wiedzieć.
– Ja tam akurat taka nie jestem, ja tu za barem pracuję, nic więcej. Ale jakby co, to znajdzie się dziewczyna, która może dotrzymać ci towarzystwa. Każdy potrzebuje towarzystwa. Bez towarzystwa człowiek tylko błąka się po świecie. Trzysta dolarów.
– Niezła sumka jak za parę minut w szafie na szczotki – powiedziałem.
– Jak od gościa capi, to jest jeszcze drożej. – Mrugnęła porozumiewawczo i wskazała kciukiem jakiegoś zapuszczonego nafciarza.
Wyszedłem na papierosa, żeby to sobie przemyśleć. Przyjechałem tu zbierać różne smaczki, różne, prawda, detale do opowieści, wasz nieustraszony reporter donosi z samego środka amerykańskiego snu. Numerek za trzy stówy w kiblu na zajezdni kolejowej. Coś w tej wizji bardzo mnie rozbawiło. Ale raczej marne szanse, żeby mi to uwzględnili w rozliczeniu delegacji.
Właśnie wtedy zawołał mnie menel, który mieszkał w samochodzie. Otworzył okno i zaczął sępić o fajkę. Poszedłem na drugą stronę ulicy. Meksykanin! Z Vegas. (Ja pierdykam, ci Meksykanie to faktycznie wszędzie pojadą, całkiem jak Chińczycy). Powiedział mi, że przyjechał trzy miesiące temu, trochę popracował, ale potem nic więcej nie znalazł.
– Policja wygoniła mnie z parku – wyjaśnił – więc teraz śpię tutaj, ale benzyna zaraz mi się skończy, a ja przez całą noc nie mogę wyłączyć silnika, bo inaczej zamarznę. Rozumiesz więc mój dylemat, amigo? Widzisz, jaki mam tutaj problem? Jak tylko zużyję resztki paliwa, zamienię się w mrożonkę. Ja cię nie proszę o jałmużnę. Nie chcę zapomogi. Widziałem, jak wychodzisz z tej knajpy. Może doskwiera ci samotność, albo coś w tym stylu? Mogę ci obciągnąć za dwadzieścia dolców. Nie proszę o jałmużnę, co to, to nie. Ja chcę na to zapracować. Dwadzieścia dolców?
– Słucham?
– No dobra, to może piętnaście? – W jego głosie brzmiała prawdziwa nadzieja.
Co to niby ma być, na rany Chrystusa, szanowny panie kaznodziejo? Wściekłe, zdesperowane zadupie, oświetlone pomarańczowym blaskiem neonów w przeraźliwie mroźną noc. Pokryte błotem, solą i lodem, zamieszkane przez kundle na łańcuchu, które wylizałyby ci jaja, gdyby tylko dostały za to miskę zupy. Nie podobało mi się to miejsce. Ani śladu amerykańskiego snu. Nie tutaj. Nie ma tu czego szukać, trzeba iść dalej.
– Nie? Nie ma sprawy – powiedział. – W takim razie muchas gracias za papierosa. Niech ci Bóg błogosławi. Niech ci błogosławi. Tak jest. Niech ci Bóg błogosławi. Posłuchaj, przepraszam, że pytam, ale może masz jakieś drobne? Cokolwiek? Albo jeszcze jednego papierosa?
Żal mi było kolesia. Nie miałem serca mu powiedzieć, że prawdopodobnie wyceniał się znacznie poniżej średniej rynkowej. Przy takich stawkach musiałby obciągnąć pięć tysięcy kutasów, zanim zarobiłby te mityczne sto patyków. Dałem mu dziesięć dolców i fajkę na zapas.
– Dziękuję pięknie, gracias. Mam nadzieję, że jeszcze wyjdę na prostą, potrzeba mi tylko trochę szczęścia. Podobno szykuje się jakaś praca, jutro mają mi dać znać. Jakby to wypaliło, to skończyłyby się moje problemy. Trochę szczęścia, nic więcej nie potrzeba.
Co się dzieje w tym kraju? Związki zawodowe są temu zdecydowanie przeciwne. Musimy jakoś odizolować naszą silną amerykańską gospodarkę od globalnej ekonomii, która chyba tylko czyha, żeby zrujnować nasz standard życia.
Nigdy wcześniej żadne pokolenie nie miało jeszcze takiej szansy, jak my dzisiaj, żeby zbudować globalną gospodarkę, która nikogo nie pozostawi w tyle. To niepowtarzalna okazja.
Już wcześniej o tym mówiłem, a teraz zrobię to raz jeszcze. Jesteśmy częścią gospodarki światowej. Nie zamierzamy tego zmieniać.
To ważny dzień w historii Michigan. Raz jeszcze pragnę podkreślić, że w najmniejszym stopniu nie jest to działanie wymierzone przeciwko związkom. Wierzę, że jest to rozwiązanie propracownicze.
Amerykański sen umierał. Nie tylko w Williston i wszystkich tych małych miasteczkach, skąd uciekli mężczyźni, którzy potem przyjechali na północ, ale również tam, gdzie się narodził.
Pewnego mroźnego popołudnia tysiące związkowców zebrało się na błoniach przed stanowym Kapitolem, gdzie ustępujące właśnie, w większości republikańskie władze głosowały nad ustawą „prawa do pracy”. Michigan byłby dwudziestym czwartym stanem w USA, gdzie obowiązywałaby taka legislacja. Zdejmowała ona z pracowników zakładów związkowych obowiązek opłacania składek członkowskich przy jednoczesnym zachowaniu uprawnień do wszelkich świadczeń wynegocjowanych przez związek dla swoich członków. Był to ostateczny cios wymierzony w organizacje pracownicze, które i tak od dawna dogorywały. Nawet związkowcy nie lubią płacić składek. Kto przy zdrowych zmysłach zapłaciłby więc za coś, co mógł otrzymać za darmo?
W analogicznej sytuacji byli pracownicy sektora publicznego w Wisconsin. I – podobnie jak w Wisconsin – gubernator stanu Michigan myślał, że jeśli zada negocjacjom zbiorowym cios miłosierdzia (on sam używał orwellowskiej nowomowy – lubował się zwłaszcza w takich frazach jak „rozwiązania propracownicze” i „wolność wyboru”), to droga do Białego Domu stanie przed nim otworem.
To był szok, przynajmniej dla związkowców z Michigan. Trzeba pamiętać, że organizacja United Auto Workers obchodziła właśnie rocznicę – powstała siedemdziesiąt pięć lat wcześniej w miejscowości Flint, niedaleko od stolicy stanu.
– Kurwa, nawet do setki nie udało nam się dociągnąć – poskarżył mi się barczysty uczestnik protestu na schodach Kapitolu. W rękach trzymał transparent z napisem: „Związkowiec na całe życie”.
Powiedziałem mu, że mam nadzieję, że ma jeszcze ubezpieczenie zdrowotne, bo życie trwa krócej, niż nam się wydaje. Nie roześmiał się.
– Ciebie to śmieszy? Tu jest Północ, kutasiarzu. Tu jest Michigan, a oni chcą z nas zrobić jebane Missisipi.
Missisipi. Był blisko, ale niezupełnie chodziło o Missisipi.
Niebieskie, szare i zielone
Pośród