Niemiecki bękart (wyd. 3). Camilla Lackberg

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niemiecki bękart (wyd. 3) - Camilla Lackberg страница 12

Niemiecki bękart (wyd. 3) - Camilla Lackberg Saga o Fjallbace

Скачать книгу

może wiedzieć? Chodzi w glanach, goli głowę na łyso i udaje twardziela, ale w gruncie rzeczy to strachliwe dziecko. Nie ma pojęcia ani o sprawie, ani o zasadach, jakie rządzą światem. Nie wie, jak pokierować swoimi niszczycielskimi odruchami, aby używając ich niczym grota włóczni, przebić strukturę społeczną.

      Siedzieli obok siebie na schodach. Chłopak ze wstydem zwiesił głowę. Frans zdawał sobie sprawę, że utarł mu nosa. Wnuk chciał mu zaimponować. Ale on wyświadczyłby chłopakowi niedźwiedzią przysługę, gdyby mu nie uzmysłowił, jak działa zimny, twardy i nieprzejednany świat. W tej walce zwyciężają tylko najsilniejsi.

      A przecież kochał tego chłopca i chciał go chronić przed złem. Objął wnuka. Uderzyło go, jaki jest drobny. Odziedziczył budowę po nim. Wysoki i chudy, wąski w ramionach. Żadne ćwiczenia tego nie zmienią.

      – Najpierw zawsze powinieneś się zastanowić – powiedział Frans łagodniejszym tonem. – Pomyśleć, zanim coś zrobisz. Używać słów zamiast pięści. Do przemocy uciekać się tylko w ostateczności. – Mocniej ścisnął chłopaka za ramiona.

      Per na moment przytulił się do niego, jak kiedyś, w dzieciństwie. Ale zaraz przypomniał sobie, że nie jest już dzieckiem i powinien się zachowywać jak mężczyzna. Najważniejsze dla niego, i dawniej, i teraz, było to, żeby dziadek był z niego dumny. Wyprostował się.

      – Wiem, dziadku, ale wściekłem się, że się wpycha. Właśnie tacy są. Wszędzie się rozpychają. Myślą, że cały świat do nich należy, cała Szwecja. Tak mnie to… wkurzyło!

      – Rozumiem. – Frans zabrał rękę z ramion wnuka i poklepał go po kolanie. – Ale proszę cię, żebyś się zawsze zastanowił, zanim coś zrobisz. Nie będę miał z ciebie żadnego pożytku, jeśli wylądujesz w więzieniu.

      Kristiansand 1943

      Przez całą drogę do Norwegii męczyła go choroba morska. Innym jakoś nie dokuczała. Przyzwyczaili się. Dorastali na morzu. Ojciec mawiał, że czują morze w nogach. Poruszali się pewnie po pokładzie, amortyzując huśtanie, i nigdy nie cierpieli na mdłości podchodzące z żołądka do gardła. Axel ciężko oparł się o reling. Najchętniej wychyliłby się i zwymiotował, ale uważał, że to poniżające, i nie chciał się narażać na docinki. Wiedział, że nie byłyby złośliwe, ale duma nie pozwalała mu znosić kpin rybaków. Wkrótce dopłyną na miejsce. Wystarczy, że znajdzie się na lądzie, a mdłości miną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wiedział o tym z doświadczenia. Nieraz pływał już na tej trasie.

      – Widać ląd! – zawołał szyper Elof. – Za dziesięć minut będziemy na miejscu. – Stojąc przy sterze, rzucił Axelowi długie spojrzenie.

      Axel podszedł do niego. Stary był ogorzały od słońca i wiatru, skórę miał pomarszczoną od wystawiania się na pogodę i niepogodę.

      – Wszystko u ciebie w porządku? – spytał cicho, rozglądając się dokoła. Niemieckie jednostki zacumowane jedna przy drugiej w porcie Kristiansand przypominały o rzeczywistości. Niemcy podbili Norwegię. Szwecja na razie uniknęła tego losu, ale nikt nie wiedział, jak długo to potrwa. Na razie Szwedzi bacznie obserwowali, co się dzieje u sąsiadów z zachodu. Przyglądali się również poczynaniom Niemców w innych częściach Europy.

      – Pilnujcie swoich spraw, ja przypilnuję swoich – odparł Axel. Zabrzmiało to bardziej szorstko, niż zamierzał, ale miał wyrzuty sumienia, że naraża załogę na ryzyko, które wolałby ponosić sam. Musiał sobie przypomnieć, że przecież nikogo do niczego nie zmusza. Gdy spytał, czy mógłby czasem popłynąć z nimi z… towarem, Elof z miejsca się zgodził. Nigdy nie musiał się tłumaczyć, co przewozi, a Elof nigdy nie pytał. Reszta załogi „Elfridy” też nie.

      Zacumowali w porcie i przygotowali papiery do kontroli. Niemcy niczego nie zostawiali przypadkowi. Przed przystąpieniem do rozładunku musieli załatwić formalności. Kiedy to zrobili, zaczęli wyładowywać części maszyn. Oficjalnie to był ich ładunek. Norwegowie odbierali towar pod okiem Niemców stojących z bronią gotową do strzału. Axel czekał, aż zapadnie zmrok. Dopiero wtedy mógł wyładować swój towar. Najczęściej była to żywność. Żywność i informacje. Tym razem też tak było.

      W pełnej napięcia ciszy zjedli obiad. Axel niecierpliwie wyczekiwał umówionej godziny. Wszyscy aż podskoczyli, gdy rozległo się ostrożne pukanie w szybę. Axel schylił się, wyjął deski z podłogi i zaczął wyładowywać drewniane paki. Ostrożnie, w milczeniu wynosili je na nabrzeże. Z pobliskiego baraku słyszeli głośną rozmowę Niemców. O tej porze sięgali już po mocniejsze trunki, więc okoliczności sprzyjały. Pijanych Niemców łatwiej było oszukać niż trzeźwych.

      Krótkie „dziękuję” po norwesku i ładunek znikł w ciemnościach. Kolejny raz poszło gładko. Wszedł do nadbudówki z uczuciem ogromnej ulgi. Spojrzały na niego trzy pary oczu, ale nikt się nie odezwał. Elof tylko skinął głową, a potem odwrócił się, żeby nabić fajkę. Axel poczuł ogromną wdzięczność dla tych ludzi. Z takim samym spokojem stawiali czoło burzom i Niemcom. Już dawno zrozumieli, że nie da się zmienić kolei losu i życia. Człowiek robi, co może, i żyje, jak się da, a reszta jest w ręku Boga.

      Axel poszedł się położyć. Był tak wyczerpany, że od razu zasnął, kołysany do snu lekkim bujaniem łodzi i plus-kaniem wody o kadłub. W baraku stojącym na nabrzeżu głosy Niemców wznosiły się i opadały. Po jakimś czasie zaczęli śpiewać, ale wtedy Axel już spał.

      – No to co wiemy na tę chwilę?

      Mellberg rozejrzał się po pokoju socjalnym. Kawa zaparzona, drożdżówki na stole, wszyscy obecni.

      Paula odchrząknęła.

      – Skontaktowałam się z bratem denata, Axelem. Dowiedziałam się, że pracuje w Paryżu i tam zawsze spędza lato. Już jest w drodze do domu. Gdy mu powiedziałam o śmierci brata, wydawał się załamany.

      – Wiemy, kiedy wyjechał ze Szwecji? – spytał Martin.

      Paula zajrzała do notatek.

      – Powiedział, że trzeciego czerwca. Oczywiście sprawdzę to.

      Martin skinął głową.

      – Dostaliśmy już wstępny raport od Torbjörna i jego ekipy? – Mellberg ostrożnie poruszył stopami. Zaczęły mu drętwieć, bo Ernst położył się na nich całym ciężarem. A on nie mógł się zdobyć na to, żeby go zepchnąć.

      – Jeszcze nie – powiedział Gösta, sięgając po drożdżówkę. – Rano z nim rozmawiałem i może jutro coś przyśle.

      – Dopilnuj tego – odparł Mellberg.

      Znów spróbował odsunąć stopy, ale Ernst przesunął się za nimi.

      – Czy na tym etapie mamy jakichś podejrzanych? Miał wrogów? Może dostawał pogróżki? Cokolwiek?

      Mellberg spoglądał wyczekująco na Martina, ale Martin potrząsnął głową.

      – W każdym razie nic nam o tym nie wiadomo. Mu-simy

Скачать книгу