Niemiecki bękart (wyd. 3). Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niemiecki bękart (wyd. 3) - Camilla Lackberg страница 9
– Nie ma wątpliwości, że ktoś tu umarł, i to dość dawno temu – powiedziała Paula. Oboje z Martinem wpatrywali się w przeciwległy róg pokoju.
– Rzeczywiście – powiedział Martin.
W ustach czuł ohydny posmak. Postanowił, że się nie da, i ostrożnie przeszedł środkiem, aż do siedzącego na fotelu trupa.
– Zostań tam. – Gestem nakazał Pauli, aby się zatrzymała przy drzwiach.
Nie poczuła się urażona. Im mniej osób zostawi ślady, tym lepiej.
– Wiesz, nie wygląda to na śmierć z przyczyn naturalnych – stwierdził.
Żółć podeszła mu do gardła. Starał się zwalczyć odruch wymiotny, przełykając ślinę i skupiając się na oględzinach. Sporych rozmiarów rana tłuczona po prawej stronie głowy nie pozostawiała wątpliwości, mimo ogólnie złego stanu zwłok. Człowiek siedzący na fotelu został brutalnie pozbawiony życia.
Martin odwrócił się powoli i wyszedł z pokoju. Paula za nim. Na dworze wziął kilka głębokich oddechów i w końcu przestało go mdlić. Wtedy zobaczył, że zza rogu wychodzi Patrik. Szedł żwirową ścieżką w ich kierunku.
– To morderstwo – powiedział Martin, gdy Patrik znalazł się w zasięgu jego głosu. – Trzeba ściągnąć Torbjörna z ekipą techniczną. W tej chwili nie mamy tu nic więcej do roboty.
– Okej – powiedział z posępną miną Patrik. – Może mógłbym… – Przerwał i spojrzał na siedzącą w wózku Maję.
– Wejdź sobie do środka, przypatrz się, ja przez ten czas popilnuję Mai – powiedział z zapałem Martin. Podszedł do Mai i wziął ją na ręce. – Chodź, malutka, pooglądamy kwiatki.
– Fiatki – powtórzyła radośnie Maja i pokazała palcem rabatkę.
– Byłaś z nim w środku? – spytał Patrik.
Paula skinęła głową.
– Niezbyt atrakcyjny widok. Chyba siedzi tak od późnej wiosny. W każdym razie tak mi się zdaje.
– Pracując w Sztokholmie, na pewno niejedno widziałaś.
– Trupów leżących równie długo nie tak znowu dużo.
– Wejdę i rzucę okiem. Właściwie to jestem na urlopie ojcowskim, ale…
Paula się uśmiechnęła.
– Domyślam się, że trudno ci wytrzymać bez pracy. Ale Martin nieźle sobie radzi, strzeże pozycji…
Z uśmiechem spojrzała w stronę rabatki: Martin przykucnął obok Mai i razem podziwiali kwitnące jeszcze kwiaty.
– On jest jak opoka. Pod każdym względem – powiedział Patrik i ruszył do domu.
Wrócił po kilku minutach.
– Jestem tego samego zdania co Martin. Raczej nie ma wątpliwości, pokaźna rana tłuczona na głowie.
– Żadnych podejrzanych śladów. – Mellberg, sapiąc, wyszedł zza rogu. – I jak to wygląda? Hedström, byłeś w środku? Przyjrzałeś się?
Wyczekująco patrzył na Patrika, a Patrik kiwnął głową.
– Nie ma wątpliwości, że to morderstwo. Zadzwo-nisz po ekipę kryminalistyczną?
– Oczywiście – nadął się Mellberg. – W końcu jestem szefem tego domu wariatów. A ty co tu robisz? – spytał. – Najpierw się upierałeś przy urlopie ojcowskim, a teraz, jak go masz, wyskakujesz jak diabeł z pudełka. – Zwrócił się do Pauli: – Nie rozumiem tych nowomodnych wymysłów. Faceci siedzą w domach i zmieniają pieluchy, a baby wkładają mundury.
Raptownie zawrócił i sadząc wielkimi krokami, podążył do samochodu, by przez telefon wezwać techników.
– Witamy w komisariacie w Tanumshede – sucho skomentował Patrik.
Paula uśmiechnęła się z rozbawieniem.
– To nic nowego. W policji jest pełno takich dinozaurów jak on. Gdybym miała się nimi przejmować, już dawno musiałabym się poddać.
– Dobrze, że tak do tego podchodzisz – zauważył Patrik. – Mellberg ma tę zaletę, że jest konsekwentny. Dyskryminuje wszystko i wszystkich.
– Bardzo pocieszające – zaśmiała się Paula.
– Z czego się śmiejecie? – spytał Martin. Nadal trzymał na ręku Maję.
– Z Mellberga – odparli jednocześnie.
– Co znowu?
– To samo co zawsze – Patrik wyciągnął ręce do Mai. – Ale będzie dobrze, bo Paula się nie przejmuje. Idziemy z małą do domu. Maja, zrób pa, pa.
Maja pomachała rączką i uśmiechnęła się, zwłaszcza do Martina. Martin aż się rozpromienił.
– Zabierasz mi dziewczynę? Hej, maleńka, miałem nadzieję, że coś będzie między nami… – Wysunął dolną wargę, robiąc zawiedzioną minę.
– Maja nie potrzebuje żadnych facetów poza swoim tatą, prawda, kochanie? – Patrik wtulił nos w szyjkę córeczki, a ona zapiszczała ze śmiechu. Posadził ją w wózku i pomachał kolegom. Czuł ulgę, że może ich zostawić i iść do domu, ale z drugiej strony wolałby zostać.
Zupełnie się pogubiła. Jaki dziś dzień, poniedziałek? Czy już wtorek? Britta chodziła tam i z powrotem po pokoju. Jakie to… denerwujące. Im bardziej próbowała się skupić, tym bardziej jej to umykało. W chwilach większej jasności wewnętrzny głos podpowiadał jej, że siłą woli mogłaby zmusić swój mózg do posłuchu. Jednocześnie miała świadomość, że jej mózg coraz bardziej się zmienia, rozpada się, traci zdolność pamiętania, zatrzymywania w pamięci chwil, wydarzeń, informacji i twarzy.
Poniedziałek. Tak, dziś jest poniedziałek. Wczoraj córki były u nich na niedzielnym obiedzie. To było wczoraj. Więc dziś jest poniedziałek. Na pewno. Zatrzymała się w pół kroku. Poczuła ulgę, odniosła małe zwycięstwo. Wie, jaki dzień był wczoraj.
Łzy cisnęły jej się do oczu. Przysiadła w rogu kanapy. Znajome obicie ze wzorem Josefa Franka sprawiało, że czuła się bezpieczna. Kupili tę kanapę razem z Hermanem. To znaczy ona wybierała, a on pomrukiwał z aprobatą. Z radością zgodziłby się na wszystko, byleby była szczęśliwa. Nawet gdyby zapragnęła pomarańczowej kanapy w zielone kropki. Herman, no właśnie… Gdzie on jest? Z niepokojem przebierała palcami po kwiatkach na obiciu. Przecież wie. To znaczy: w gruncie rzeczy wie. Miała przed oczami jego twarz i poruszające się usta, gdy wyraźnie mówił, dokąd idzie. Pamiętała nawet, że powtórzył to kilka